Wojciech Cieśniewski, profesor warszawskiej ASP i jeden z najwybitniejszych polskich malarzy współczesnych, opowiada o swojej twórczości i kulisach powstania cyklu obrazów inspirowanych archiwalnymi zdjęciami ludności żydowskiej Otwocka, a także o niezwykłej historii, która wydarzyła się dzięki wystawie „A jednak życie”.
Zofia Malicka: Ukończył Pan zarówno studia matematyczne, jak i artystyczne. Co sprawiło, że sztuka wygrała z matematyką?
Wojciech Cieśniewski: Język znaków matematycznych, którym operowałem w pewnym okresie życia, czyli zapisywałem w nim moje myśli, nie pozwalał wyrażać emocji. To spowodowało, że zacząłem dopowiadać siebie – najpierw sobie samemu, a później innym ludziom – językiem malarstwa: kolorem, formą, znakiem. To umożliwiło mi wyrażanie siebie w pełni.
Z.M.: Pana twórczość można podzielić na okresy, w których interesowały Pana różne kierunki i tematy. Najpierw była abstrakcja?
W.C.: Poznawanie języka malarstwa i możliwości wyrażania siebie studiowałem obserwując naturę. W pierwszym okresie zajmowałem się tym, aby znak na obrazie odpowiadał przedmiotowi lub zjawisku z rzeczywistości, które miał wyrażać. Najpierw robiłem to porównując obraz z naturą. Później zacząłem proponować w malowaniu własną logikę, która wyrażała mnie. Dalej malowałem z natury, ale w zupełnie innej kategorii – np. wymyślałem swoją logikę światłocienia, która nie musiała dokładnie odwzorowywać logiki światła i cienia, którą znamy, ale była równie konsekwentna, czuła i pojemna. Dążenie do abstrakcji polegało na znalezieniu formy na swoje ideały, celem było wykreowanie obrazu. W kolejnych latach mój cel się zmienił, najważniejszy stał się dla mnie nie obraz, a człowiek. Zacząłem studiować malarstwo nowożytne i rzeźbę – zastanawiało mnie, jaki był powód powstania danego obrazu, jak został ujęty temat, jak konstrukcja wypowiedzi i dramaturgia akcji na obrazie oddziałuje na odbiorcę i co z tego wynika. W 2009 roku zacząłem cykl obrazów pod tytułem „Historie autochtonów” w którym głównym tematem była etyka, pojęcie zła i dobra.
Z.M.: Kilka lat temu zainspirowały pana archiwalne zdjęcia z profilu „Żydzi otwoccy” na Facebooku, na ich bazie namalował pan kilkadziesiąt obrazów. Jak zaczęła się fascynacja tym tematem?
W.C.: Tłem jest świadomość historii. Pochodzę z Działdowa, które należało do Prus Wschodnich, a w 1920 roku bez plebiscytu, czyli bez zgody mieszkańców, zostało włączone do Rzeczypospolitej. Pamiętam, że starsi ludzie wspominali, że Paderewski oszukał, przyszedł Haller z wojskiem i powiedział „decyzja zapadła” – albo jesteś za Polską, albo jesteś rozstrzelany. W latach II wojny światowej w Działdowie funkcjonował obóz przejściowy, w którym m.in. przebywali Żydzi.
We wsi Białuty, niedaleko Działdowa, zostało zabitych ok. 6 tys. Żydów wysiedlonych z Płocka. Z kolei historię Otwocka poznałem dzięki moim przyjaciołom, Beacie i Jackowi Twardowskim, pochodzącym z jego okolic. Przed wojną ludność żydowska stanowiła tam większość. W 1940 roku, kiedy miasto znajdowało się pod okupacją niemiecką, utworzono getto, w którym przez dwa lata jego funkcjonowania przebywało w sumie około 12 tys. Żydów. 19 sierpnia 1942 r. getto zostało zlikwidowane – 7 tys. Żydów wywieziono do obozu zagłady w Treblince, kilka tysięcy zamordowano na miejscu. Po wojnie w Otwocku funkcjonował dom dziecka dla żydowskich dzieci, którym udało się przetrwać Zagładę.
Któregoś dnia trafiłem na archiwalne zdjęcie, które przedstawiało trzy roześmiane dziewczynki siedzące na ławce, na tle parku. Na odwrocie była data: 1948 rok i żydowskie nazwiska tych dziewczynek. Uderzyło mnie to, że przecież dwa czy trzy lata wcześniej bohaterki zdjęcia musiały być wychudzone, przestraszone, na skraju wyczerpania, a teraz znowu się śmieją, są zdrowe, w przyszłości urodzą dzieci. Na bazie tej fotografii namalowałem obraz „Wiosna narodu 1948”. Na podstawie innego zdjęcia namalowałem też portret pięknej dziewczyny, której twarz widać przez okno wagonu. Doczytałem, że miała na imię Ita, zginęła w obozie. Patrzę na jej twarz i wiem, że tego piękna za chwilę nie będzie, że ktoś wymyślił program unicestwienia go…
Pewnego dnia, wiosną zeszłego roku, kiedy odwiedziłem zaprzyjaźnionego księdza z kościoła na warszawskich Bielanach, zobaczyłem Itę w tłumie tańczących i roześmianych ludzi, bo akurat odbywała się tam impreza, grała orkiestra. Wzruszyłem się niesamowicie, Ita żyje! Zrobiłem jej zdjęcie, podszedłem porozmawiać, wytłumaczyć się, patrzyła na mnie jak na wariata. Kiedy wróciłem do pracowni namalowałem jej portret, który zatytułowałem „Ita żyje”. Życie wygrało, dlatego cały cykl nosi nazwę „A jednak życie”.
Z.M.: Obrazami zainteresowało się Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, które postanowiło zorganizować wystawę w kościele pw. Św. Wincentego à Paulo w Otwocku. Wernisaż odbył się 18 sierpnia, w przeddzień 80. rocznicy zagłady getta w Otwocku. To jednak dopiero początek niesamowitej historii i dalszych losów wystawy.
W.C.: Jakiś czas później do Zbigniewa Nosowskiego, założyciela Komitetu Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich oraz współorganizatora obchodów rocznicy likwidacji getta i wystawy, odezwała się kobieta z Izraela, która rozpoznała na jednym z obrazów siebie. Poprosiła o przekazanie mi informacji, że żyje, jest malarką, nazywa się Aviva Blum.
Okazało się, że to jedna z dziewczynek z fotografii, na bazie której powstał obraz „Wiosna narodu 1948”, od którego się wszystko zaczęło. Zdjęcie zostało zrobione po wojnie w żydowskim domu dziecka w Otwocku, którego dyrektorką była Luba Bielicka-Blum, matka Avivy. Później sprawy potoczyły się szybko. Postanowiliśmy zorganizować wspólną wystawę, ponieważ Aviva, która dziś ma 91 lat, jest żywym dowodem, że życie wygrało.
Ekspozycję będzie można oglądać od 28. kwietnia do 23. sierpnia w Muzeum Żydów Mazowieckich w Płocku, następnie w przyszłym roku zostanie pokazana w Izraelu.
Z.M.: Na odwrocie wielu obrazów umieścił pan rozbudowane opisy, które tłumaczą ich kontekst historyczny, dlatego wystawa wymagała odpowiedniej oprawy.
W.C.: Tak, niektóre obrazy zostały powieszone na ścianach, inne wisiały w przestrzeni, aby można je było zobaczyć z obejrzeć z dwóch stron. O architekturę i scenografię wystawy, zarówno w Otwocku, jak i w Płocku, zadbała pracownia WXCA. Płocka odsłona wystawy odbywa się w niezwykłej przestrzeni, dawnej synagodze, w której architekci stworzyli miejsce dialogu między pracami, ale też między przeszłością a teraźniejszością.
Z.M.: Czy spodziewał się pan, że tak się potoczą losy wystawy?
W.C.: Nie, absolutnie nie. Człowiek buduje marzenia, które z definicji są uniezależnione od realiów, później określa cel i uwarunkowania. Osiągnięcie celu daje poczucie spełnionego marzenia. Parę razy w życiu to zrealizowałem. Ale najważniejsze są intencje, a co z nich wyniknie, to inna sprawa.
Wystawa „Blum/Cieśniewski. A jednak życie” została zorganizowana przez Muzeum Żydów Mazowieckich. Jej współorganizatorami są Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN oraz Fundacja Wojciecha Cieśniewskiego. Kuratorką wystawy jest Tamara Sztyma. Za architekturę ekspozycji odpowiadała pracownia WXCA.
Wystawę oglądać można w siedzibie Muzeum Żydów Mazowieckich do 23 sierpnia.
Facebook
RSS