Choć nie tu były jej początki, swoją pasję odnalazła w makijażu permanentnym. Szkoliła się latami, u najlepszych. Dziś to do niej – na kursy i zabiegi – przyjeżdżają kobiety z Polski i nie tylko.
Jeszcze niedawno makijaż permanentny nie był przesadnie popularny, a dziś kwitnie i rozwija się w różnych kierunkach, specjalizacjach. Skąd ta zmiana?
Nie jest to może branża nowa, ale jeszcze niszowa i dlatego wiele osób dopiero się do niej przekonuje. Wcześniej były to usługi bardziej luksusowe, ponieważ ceny były wyższe i nie każdy mógł sobie na to pozwolić. Dziś zabiegi są bardziej przystępne, technologia poszła bardzo do przodu, a klientki nabrały przekonania do makijażu permanentnego na podstawie coraz doskonalszych efektów. Nawet jeśli nie stać ich od ręki na konkretny zabieg, to wolą odłożyć trochę pieniędzy kosztem rezygnacji z innych wydatków. Dlaczego? Efekt jest trwały i daje im dużą oszczędność czasu, ułatwia życie. Co prawda makijaż trzeba odświeżać po roku czy półtora, ale najważniejszy i najdroższy jest ten pierwszy zabieg, później i klientka, i linergistka mają już znacznie mniej wysiłku.
Skąd u Pani wziął się pomysł na wejście właśnie w tę branżę? Skoro kosztuje sporo klientkę, to na pewno i rozpoczęcie działalności wymaga niemałych nakładów.
Początek faktycznie nie był związany z branżą, studiowałam całkowicie inny kierunek (śmiech). Czułam jednak, że to nie to, więc przeszłam na tryb zaoczny, wyjechałam z Olsztyna do Warszawy i poszłam do rocznej szkoły wizażu. Tu już miałam przekonanie, że kierunek jest dobry. Nie pamiętam dokładnie pierwszego bodźca, ale Warszawa zrobiła na mnie duże wrażenie: jest więcej możliwości, więcej widać kobiet korzystających właśnie z takich zabiegów i tu makijaż permanentny dostrzegłam. Uznałam: chcę tego spróbować i zaczęłam od siebie, zrobiłam sobie pierwszy zabieg.
Czyli zanim jeszcze zaczęła się działalność, przetestowała Pani na sobie, czy to jest to?
Zawsze, w cokolwiek w swojej branży wchodzę, muszę to wypróbować na sobie. Czy to jest konkretny pigment, czy maszyna, czy zabieg medycyny estetycznej, ponieważ skończyłam również studia z kosmetologii estetycznej i tym także się zajmuję. Tak też było z makijażem permanentnym. Zresztą lubię to, lubię bawić się kolorami, poprawiać i doskonalić. Zrozumiałam, że to ciekawa branża, makijaże permanentne są też mniej przesadzone od wizażowych. Kiedy już nabrałam przekonania, pojechałam na szkolenie do Niemiec, ponieważ wcześniej w Polsce możliwości były ograniczone.
Sprawdzałam techniki i obserwowałam rynek. Wraz z jego rozwojem zaczęłam dalej inwestować w swoją wiedzę, jeździłam na kolejne szkolenia. Tym razem na wschód – do Rosji, na Ukrainę, nawet na Białoruś – gdzie kobiety bardziej o siebie dbają dla podkreślenia statusu, a warstwa artystyczna jest lepiej rozwinięta. Tamto podejście do makijażu permanentnego bardzo mnie przekonało. Na Zachodzie jest wielu mistrzów, od których się uczyłam, ale to Wschód mnie zainspirował. Lubię uczyć się od najlepszych – część z nich poznawałam tu w Polsce, np. moją mentorkę z Estonii, która przyjechała na szkolenie do Warszawy, a część za granicą. I każdy taki kurs to był kolejny kroczek, które później skumulowały się i stworzyły mój styl.
Pani droga potwierdza, że makijaż permanentny wymaga masy poświęceń i nie lada determinacji. Co więcej, chyba nie można przestać się doskonalić?
Branża jest bardzo wymagająca, stale idzie naprzód i nie można zostać w tyle. Wiedza to jedno, ale technologia i idące za nią olbrzymie koszty to kolejne wyzwanie. Trzeba inwestować i w siebie, i w sprzęt konieczny do zaoferowania klientkom odpowiednich usług.
Do tego edukację i inwestycje trzeba połączyć z codzienną pracą, żeby mieć na wszystko środki. Jak się Pani udało poukładać to sobie w głowie i w życiu?
Rozsądek uzupełniam intuicją. Wybierając makijaż permanentny wiedziałam, że to jest to. Miałam moment zawahania, ponieważ konieczne było wyłożenie grubych pieniędzy i musiałam się się napożyczać, żeby to zrobić. Strach był, ale czułam, że muszę. Widziałam po sobie, że – na przykład – po szkoleniach w ogóle nie byłam zmęczona. Przeciwnie, byłam podkręcona! Z wielu rzeczy w kosmetyce się szkoliłam i pod koniec było zmęczenie. A tutaj oczy szeroko otwarte, po szkoleniu jeszcze ćwiczyłam i doczytywałam. Skoro poczułam pasję, to poszłam za intuicją.
Czy po latach, już w pozycji autorytetu dla innych, czuje Pani wciąż tę pasję, zapał pozostał?
Zapał niezmiennie jest, ale nie ukrywam, że miałam momenty trudne, zmęczenia. Widziałam po sobie, że mniej mnie cieszy rozmowa z klientkami, codzienność pracy. To nie było pełne zniechęcenie i sama nie do końca wiedziałam, z czego to się bierze, ale nie dawało mi to spokoju. Poradziłam się rodziców, męża, koleżanek z branży i postanowiłam, że to jest ten moment, kiedy trzeba wziąć dłuższy urlop.
Jak długo wcześniej pracowała Pani bez odpoczynku?
Kilka lat. To był kawał włożonej pracy. W tym zawodzie trzeba być bardzo cierpliwym, mieć w sobie sporo pokory i przede wszystkim lubić ludzi. Mam te cechy, a mimo wszystko znużenie przyszło i potrzebowałam resetu, żeby wrócić z nową świeżością, zatęsknić za tym. Od tego czasu udaje mi się zachować równowagę, nie dochodzę już do stanu znużenia. Poza wyjazdami dalszy rozwój pomaga mi utrzymać fascynację tą dziedziną. Znajduję jakieś nowe odgałęzienie swojej branży i zgłębiam, co nowego można wprowadzić. W tej chwili jestem na etapie wprowadzania nowego układu włosa w brwi. Układam to sobie w głowie, ćwiczę i wciąż się tym bawię. Chodzi o to, żeby podtrzymać ogień, żeby to się wciąż kręciło.
Pomagają mi w tym również moje kursantki. Czasami najmniejszy ich pomysł może na nowo rozpalić zainteresowanie. Niedawno prowadziłam wykład, zaprosiłam gościa z nieco innej dziedziny kosmetyki i padł pomysł spotkania integracyjnego, ale połączonego z warsztatami. Żebyśmy mogły i porozmawiać, i poćwiczyć na skórkach, utrwalić wiedzę. Wybrałam kursantki, z którymi mamy najlepszy kontakt i znów zachciało mi się chcieć. Sama myśl o fajnej atmosferze takiej formuły spotkania daje kopa. Moje „drzewko zainteresowań” musi mieć każdą gałązkę zapaloną. Jeśli ogień przygasa, trzeba go troszkę podkręcić, podgrzać i wtedy chcę dalej to robić.
Szkolenia w ogóle są motywujące i staram się zapewnić kursantkom indywidualne podejście, skoro i ja na nich korzystam. Mamy małe grupy, a jeśli potencjalnej kursantce brakuje środków, pomagamy uzyskać dofinansowania z funduszy unijnych lub urzędu pracy. Na zasadzie sprzężenia zwrotnego.
Wspomniała Pani o atmosferze, a wcześniej o tym, że lubi kontakt z ludźmi. To chyba konieczne, żeby zdobyć zaufanie klientek, zwłaszcza w przypadku zabiegu o długotrwałych efektach. Więc kiedy klientki wracają, a ich komfort życia rośnie, to musi dawać satysfakcję.
To jest niesamowita satysfakcja! Zresztą, upiększanie upiększaniem, ale nie brakuje pań, które przychodzą z prawdziwymi problemami. Z bliznami, choćby po ugryzieniu psa czy po operacji. Pojawiają się asymetrie twarzy po udarach, gdzie jakiś mięsień przestaje pracować. Jest rozszczep wargi i nawet kilka, kilkanaście operacji nie pozwala zrekonstruować tych ust do końca. Są kobiety po mastektomii, którym trzeba odtworzyć brodawkę. Albo bez brwi po chemioterapii. Takich sytuacji jest wiele i kiedy udaje się pomóc, jest to niezwykle miłe. Uśmiech powracającej klientki jest bezcenny. Często żałują, że nie zdecydowały się na to wcześniej.
W tych przypadkach makijaż permanentny w pewnym sensie przywraca godność. Ale nawet ten codzienny, czysto upiększający, też chyba daje coś jeszcze poza oszczędnością czasu?
Nie bagatelizowałabym oszczędności czasu, to wiele zmienia w życiu. Nie każdej kobiecie makijaż przychodzi łatwo (śmiech). Natomiast każdy z nas ma niesymetryczną twarz. Te asymetrie są mniejsze lub większe, ale nigdy jedna połowa twarzy nie jest idealnym odbiciem drugiej. Mikropigmentacja pozwala to skutecznie skorygować i dołożyć kilka punktów do samooceny, poczucia wartości.
Jako osoba dodająca te punkty klientkom czerpie Pani dużo satysfakcji. Czy w tym leży klucz do sukcesu marki, którą udało się Pani zbudować?
Podstawą jest, żeby to czuć, kochać i wkładać w to serce. Cokolwiek robimy, powinniśmy mieć do tego entuzjazm. Wybór zajęcia, które wykonujemy od niechcenia, to już nie najlepszy start. Motywacja powinna być od początku, a później trzeba być systematycznym i wytrwałym.
Trzeba też pozwolić sobie na niepowodzenia, dać sobie miejsce na błędy. Nikt nie jest doskonały, zwłaszcza na początku, dlatego wobec siebie też trzeba być choć trochę wyrozumiałym i nie zamęczać się. Jak każda linergistka, miewam sytuacje, że pigment nie chce się przyjąć lub że klientka ukryje jakieś przeciwwskazanie, niekoniecznie celowo. Efekt nie zawsze jest optymalny i nawet jeśli wynika to z roztargnienia klientki, która np. zapomni o pielęgnacji po zabiegu, to mimo wszystko idzie to na nasze konto. Trzeba zaakceptować, że takie sytuacje będą się zdarzały, w końcu to nie jest strzyżenie włosów czy malowanie paznokci, gdzie efekt będzie można dość szybko skorygować.
Dochodzimy do istotnego punktu: choć kosmetyka jest traktowana raczej lekko, zabiegi mikropigmentacji niosą ze sobą dużą odpowiedzialność.
Zdecydowanie, to jest potężna odpowiedzialność. Dlatego moim kursantkom, zwłaszcza tym bardzo szybko chwytającym techniki, zawsze powtarzam, żeby nie pozwoliły sobie obrosnąć w piórka i spocząć na laurach. Bo trafi im się skóra, która będzie wyzwaniem, gdzie absorpcja pigmentu będzie bliska zeru. Albo będą miały klientkę o niskim progu bólu.
Z takimi sytuacjami trzeba się liczyć, być przygotowanym, a do tego umieć wyciągnąć z nich odpowiednią naukę na przyszłość. Na początku mówiłam, że odbywałam wiele kursów, ale one stanowiły tylko małe kroczki w karierze. Największymi krokami były klientki, na których człowiek uczy się naprawdę. Dziś oczywiście szkolenia są znacznie bardziej kompleksowe niż przed laty, ale wciąż nie przygotowują na wszystko, tego uczy dopiero praktyka. Dążymy do perfekcji i wymagamy od siebie wiele, jasne. Jednak trzeba wziąć poprawkę, że nie na wszystko mamy wpływ.
O czym jeszcze trzeba pamiętać w drodze do doskonałości w tej branży?
Systematyczność jest konieczna, ciągły rozwój i gotowość do nauki również. Żeby dotrzymać branży tempa, trzeba się doskonalić. A do tego trzeba umieć się pokazać. Nie każdy to lubi, a jednak nie ma innej drogi. Zwłaszcza dziś, w dobie social mediów i coraz większej konkurencji, prace świadczą o jakości usług. Trzeba pokazać klientkom zdjęcia przed i po, to one są naszą wizytówką. I to jest zrozumiałe, przecież klientka ma się zdecydować na długotrwały zabieg na swojej twarzy, nie kupi kota w worku.
Czyli praca, nauka, a do tego autopromocja. Gdzie w tym wszystkim znajduje Pani czas na życie rodzinne?
Na początku budowy marki na pewno nie jest z tym łatwo, trzeba poświęcić wiele czasu. Wiele zależy od najbliższych, czyli męża i rodziny. W moim przypadku zawsze byli wsparciem, mieli zrozumienie dla mojej pasji. A później, gdy już jest wypracowana odpowiednia pozycja, można sobie pozwolić na sztywne granice. Dziś w pracy mam ustalone, że pracuję tylko od tej do tej, wtedy godzę wszystko i mam czas dla mojego synka. Nie powiem, gdy on bawi się sam, to mi jeszcze chodzą po głowie rzeczy do zrobienia na jutro, tak już mam.
Pasja pasją, ale rodzina jest dla mnie najważniejsza, mimo wszystko. Głównym motorem działania, moją największą motywacją jest synek Nikodem. Miałam momenty, choćby spowodowane pandemią, kiedy leżałam obok niego i pewnie poleciałaby mi łza, ale przytuliłam go i wiedziałam, że jedziemy dalej. Podobnie mam z mężem i resztą rodziny, bez ich pomocy też nie byłabym dziś tu, gdzie jestem. Dlatego dziś umiem już nie tylko dostosować się do klientki, ale też poprosić ją, by i ona dostosowała się do moich godzin pracy. To samo z kursantkami.
Po wielu odbytych szkoleniach musi być satysfakcja, że teraz to do Pani ktoś jedzie z innego miasta czy z zagranicy, prawda?
Bardzo! Najbardziej odległa geograficznie kursantka przyjechała do mnie z Nowego Jorku. Ponieważ moja pracownica bardzo chciała do Nowego Jorku pojechać, to obie czekałyśmy na nią wyjątkowo. I usłyszałam od niej potwierdzenie moich obserwacji, czyli że Zachód jest bardzo rozwinięty technologicznie, ale estetycznie, pod względem plastycznym, jednak najlepszym kierunkiem jest Wschód.
Właśnie: zdolności plastyczne. Studiowanie układu włosa może się laikowi wydać absurdalne, tymczasem to jest poziom precyzji, na jakim Pani pracuje. To musi być ogromne skupienie w przypadku pracy nad okiem klientki.
Wymaga to niemałej precyzji i wyłączenia się w czasie zabiegu. Ktoś mógłby powiedzieć: „jeśli ktoś jest niecierpliwy, to nie da rady”. Niekoniecznie tak jest, ponieważ proste czynności lubię wykonywać możliwie szybko, bez rozwlekania. Co mam do zrobienia, staram się zrobić jak najszybciej. Natomiast nad klientką nie tylko się skupiam, ale też relaksuję! Nawet nie za bardzo z nią w trakcie rozmawiam. Pozwalam sobie na śledzenie każdego ruchu i momentalnie problemy dnia codziennego odpływają, a ja zatapiam się w pracy. Może medytacja to za duże słowo, ale mówimy o powtarzalnych ruchach wykonywanych seryjnie, rytmicznie. Czytałam niedawno, że na tej zasadzie nawet obieranie ziemniaków może relaksować, więc dlaczego nie to? (śmiech)
Skoro jesteśmy przy relaksie i miejscu pracy, nie mogę nie spytać o odpowiednią atmosferę. Jak ją osiągnąć i jednocześnie bez wahania opuścić salon o określonej godzinie?
Jeśli chodzi o pracowników, to konieczne jest jasne sformułowanie zasad od pierwszej chwili. Czym się kieruję jako pracodawca, jak podchodzę do klientów, czego oczekuję, a czego nie akceptuję. Do tego wszyscy lubimy komfort domowej atmosfery, dlatego staram się go zapewnić. Jeśli ktoś akceptuje zasady i przy tych zasadach dodatkowo lubi przychodzić do pracy, to wszystko będzie w porządku.
W przypadku klientek unikam pracy szablonowej. Nie ma sytuacji, w której coś narzucam, bo akurat jest modne. Rozmawiamy, poznaję jej preferencje i dopiero wtedy doradzam. Makijaż permanentny to zbyt poważna sprawa, by ktoś się miał czuć przymuszony. Zdarzają się panie, np. z poczty pantoflowej, które o nic nie pytają i oddają się w moje ręce bez wahania, bo ktoś mnie polecił. To bardzo miłe, ale nie ma mowy, żeby zrobić komuś mikropigmentację bez konsultacji. Nawet jeśli klientka ufa i sama o nią nie prosi.
Podczas kursów również staram się obserwować uczestniczki i zaoferować im odpowiednie wsparcie. Wiadomo, że nie wszyscy jesteśmy wzrokowcami, każdy przyswaja nieco inaczej i trzeba mu dać taką możliwość.
W naszej rozmowie padło już wiele cech, które mogą decydować o sukcesie: sumienność, gotowość do rozwoju, szczere zainteresowanie tematem. Czy, już podsumowując, coś jeszcze wymieniłaby Pani jako warunek osiągnięcia sukcesu?
Przede wszystkim pokora, ale jednocześnie odwaga do podejmowania decyzji. Dalej jest cierpliwość, ponieważ nie wszystko przychodzi tu i teraz. I na koniec trzeba być dobrym, po prostu. Bo karma wraca i to się w moim życiu zawsze sprawdza. Nawet jeśli ktoś nie zawsze odpłaci dobrem, to wiem, że to wróci do mnie za jakiś czas!
Facebook
RSS