Site icon Sukces jest kobietą!

Z fajtłapą przez życie

Jeśli w związku to jedna osoba przejmuje większość odpowiedzialności, a druga robi tylko to, co musi, to pojawia się również pewna dysproporcja w podziale władzy. Bo rzadko pamiętamy o tym, że im więcej bierzemy odpowiedzialności, tym większą władzę mamy. W takich konfiguracjach mężczyźni mogą czuć się słabsi i mniej męscy

W jednym z wywiadów żartował pan, że muszę bardzo nie lubić mężczyzn, skoro w każdym wywiadzie pytam pana o ich wady i przywary. Dziś utwierdzę pana w tym przekonaniu, porozmawiamy bowiem o męskich fajtłapach. Zacznijmy od tego, co dla pana znaczy takie pojęcie?
Daniel Cysarz, terapeuta i seksuolog kliniczny: Mając nadzieję, że nie muszę niepokoić się o to, jaki obraz mężczyzn funkcjonuje w świadomości pani redaktor, przejdę do odpowiedzi na to dość pokrętne pytanie… Fajtłapa, znaczy dla mnie mniej więcej tyle, co np.: ciamajda, fujara, niedorajda, oferma, ofiara losu, itp., czytaj: mężczyzna mało męski, a przynajmniej dalece odbiegający od pewnego stereotypowego patrzenia na męskie cechy, których kobiety mogłyby oczekiwać od swoich partnerów, które – nota bene – wydają się być towarem deficytowym w naszych czasach.

No właśnie. Dla nas, kobiet, to dość uciążliwe „zjawisko”. Taki fajtłapa to mężczyzna bez inicjatywy, ktoś, kto nie potrafi o niczym zdecydować, niczego zrobić spontanicznie… Skąd się biorą tacy mężczyźni? Są wytworem współczesnej kultury?
Myślę, że bycie fajtłapą to bardziej stan umysłu, niż np. stała cecha osobowości. Mam wrażenie, że bycie fajtłapą nieodzownie wiąże się z byciem w specyficznym związku lub relacji, w której to takim niedorajdą życiowym można się poczuć i co dzień być w tej roli utwierdzanym i samemu się utwierdzać. Oddając inicjatywę, odpowiedzialność i wszelkie sprawstwo swojej partnerce, stawiając ją niejako w roli osoby dorosłej i odpowiedzialnej (często matki), a siebie regresjonując do pozycji trochę przerośniętego ciapowatego dziecka. Co ciekawe, taki układ, choć wydaje się dość niewygodny dla obydwu stron, paradoksalnie ma rację bytu, ponieważ każda ze stron czerpie z niego pewne korzyści, tzn. mężczyzna pozbywa się odpowiedzialności i potrzeby angażowania w szereg męczących aktywności, a kobieta może czuć się potrzebna i ważna, opiekując się swoim ciapo-partnerem.

Ile tej „fajtłapowatości” panowie wynoszą z rodzinnego domu, a ile hodują w sobie sami?
Mówiąc przekornie, można stwierdzić, że dom rodzinny jest niezawodnym źródłem różnych naszych deficytów i „niedoskonałości”. Stąd mężczyzna wzorzec „fajtłapowatości” może nieść po swoim tacie, który może właśnie w takiej roli prezentował się w relacji z matką. I, choć świadomie nie chcemy powtarzać takiego schematu, to często po kilku latach budzimy się, słysząc od partnerki: „jesteś nieudacznikiem jak Twój ojciec” lub bardziej świadomie: „mam dość bycia twoją matką”.

Więc może jest w tym nieco naszej winy… Jesteśmy zbyt silne i mężczyźni zatracają przez to swoje pierwotne instynkty?
Nie mówiłbym tutaj o winie, a raczej o odpowiedzialności, której współczesne kobiety biorą na siebie zbyt wiele. Robiąc kariery, wychowując dzieci i wygotowując czterogwiazdkowe potrawy, nie stają się wcale supermenkami, lecz coraz bardziej sfrustrowanymi siłaczkami, które często nawet w sypialni nie mogą poczuć się w pełni kobieco, co sprawia, że tracą ochotę na seks. Temu ostatniemu nie powinniśmy się wcale dziwić, bo kto widział, żeby dorosła kobieta uprawiała seks z dzieckiem, nawet jeśli jest to tylko przerośnięte „mentalne dziecko”. Jeśli w związku to jedna osoba przejmuje większość odpowiedzialności, a druga robi tylko to, co musi, to pojawia się również pewna dysproporcja w podziale władzy. Bo rzadko pamiętamy o tym, że im więcej bierzemy odpowiedzialności, tym większą władzę mamy. Patrząc z takiej perspektywy, kobiety mają coraz silniejszą pozycję w związkach i coraz częściej sprawują jawną władzę, a w takich konfiguracjach mężczyźni mogą czuć się słabsi i mniej męscy. Stąd, zamiast motywacji do działań i siły, pojawia się bierność, bezsilność i agresja, kierowana często na partnerkę. Taki fajtłapa często czuje się wykastrowanym egzemplarzem mężczyzny, któremu pozostaje bierność i marazm, bądź próby walki o swoje.

Dobrze, od zdiagnozowania problemu przejdźmy do leczenia. Jak w fajtłapie obudzić faceta?
Najprościej mówiąc, należy zacząć oddawać mu odpowiedzialność i władzę, dając jednocześnie sobie prawo do słabości i tego, że możemy sobie z czymś nie poradzić. W związkach, w których kobieta spostrzega swojego faceta jako niedorajdę, często mamy do czynienia z mechanizmem projekcji, tzn. sytuacji, w której to ona niejako projektuje na partnera lęki przed swoją własną niekompetencją, słabością czy pierdołowatością. Czasem wystarczy uświadomić sobie, że to obydwie strony mają prawo do tego żeby okazywać słabość, oddając w tych momentach odpowiedzialność partnerowi. Aby tak mogło się stać, partnerzy muszą sobie zaufać i wiedzieć, że mogą na siebie liczyć.

A w sprawach łóżkowych? Inicjować pikantniejsze sytuacje, czy bać się, że ucieknie przerażony?
Ewolucyjnie patrząc, zwykle ten kto inicjuje seks, jest osobą, która dominuje. Stąd nasz fajtłapa powinien móc również w łóżku poczuć przestrzeń do „bycia facetem” i wychodzenia z inicjatywą. Jednak zmian nie należy zaczynać od łóżka, tylko od pracy nad partnerską relacją, a z czasem seksualność może okazać się dobrym barometrem toczących się zmian.

Zgodzi się pan ze mną, że taka „nieporadna fajtłapa” to wymarzony cel dla władczej i despotycznej kobiety? Takiej, która chce wszystkim w związku rządzić? Ale czy to jest przepis na udaną relację?
Według amerykańskich badań, najbardziej udane relacje to takie, w których mężczyzna jest tzw. „delikatnym pantoflarzem”, skłonnym powiedzieć „nie mam na to ochoty, ale zrobię to dla ciebie, kochanie”. Jednak od fajtłapy do pantoflarza nie jest wcale aż tak blisko, bo pantoflarz choć daje się dominować, to robi to świadomie i potrafi też brać odpowiedzialność, np. za realizację potrzeb swojej partnerki. Kluczem tutaj wydaje się być postawa jednego z małżeństw, które przeżyło ze sobą w zgodzie kilkadziesiąt lat. Pytany o to, jak oni to zrobili, mężczyzna odpowiedział, że umówili się na początku małżeństwa, że w drobnych sprawach będzie decydowała żona, a w znaczących on. I okazało się, że przez całe ich małżeństwo nie było ani jednej znaczącej sprawy.

Jak zatem sprawić, nie dając mu do zrozumienia, że cokolwiek robimy, żeby taki nieporadny mężczyzna wykrzesał z siebie nieco inicjatywy? Udawać równie nieporadną, prosić o pomoc, ignorować i czekać na cud?
Sądzę, że nie warto robić tutaj żadnych podchodów, a raczej otwarcie porozmawiać o swoich oczekiwaniach. Może mężczyzna będzie mógł poczuć się pewniej w związku, gdy zobaczy, że ma przy swoim boku kobietę, a nie swoją matkę czy perfekcyjnego home managera.

Na zakończenie odwróćmy problem – skąd mężczyźni biorą pewność siebie, zdecydowanie, zaradność – cechy tak przez nas pożądane?
Pewnie każdy mężczyzna – parafrazując hasło reklamowe – potrzebuje czasem „poczuć się bohaterem w swoim domu”, poczuć się ważny i szanowany. Jeśli odpowiednie wzorce wyniósł ze swojego domu, w którym utwierdzano go w tym, że jest w stanie w życiu realizować swoje cele i odnosić sukcesy, to nie powinien on mieć większych problemów, żeby takie nastawienie pojawiło się w jego związku. Jeśli jednak w domu rodzinnym był utwierdzany w tym, że faceci to ofiary losu, na które nie można liczyć, to taki mężczyzna w związku powinien mieć przestrzeń do tego, by nauczyć się, iż dobrze jest brać odpowiedzialność i przejawiać inicjatywę i że jego działania mogą kończyć się sukcesami, które nie potrzebują zbyt wielu ojców i matek.

Rozmawiała: Karina Maciorowska

Exit mobile version