Niesamowita kobieta! – tak można opisać Karolinę Witek – kobietę, która osiągnęła ogromny sukces zawodowy, a przy tym pozostała spełnioną kobietą w życiu prywatnym. O mężczyznach i o tym, czy trudno być silną kobietą
Jest pani osobą, która osiągnęła wiele w życiu zawodowym. Co według pani znaczy określenie „kobieta sukcesu”?
Karolina Witek: To kobieta, która uważa się za spełnioną w swoim życiu. Tak osobistym, jak i zawodowym. Ja odnalazłam się jako osoba spełniająca swoje obowiązki rodzinne. Jako żona, matka, babcia. To zawsze dawało mi siłę i szczęście.
W jaki sposób?
Wierzę w przeznaczenie. Nawet, jeśli człowiek sobie coś zaplanuje, a na jego drodze pojawią się inni ludzie, to często musi te plany zmienić. Zawsze mówiłam, że ja niewiele robię, że tylko poddaję się falom energii, która mną kieruje i dobrze na tym wychodzę. Niektórzy nazywają to przypadkami, ja wierzę, że to właśnie jest przeznaczenie.
Jak to jest godzić służbowe obowiązki, których ma pani bardzo dużo, z życiem rodzinnym? Czy jest to możliwe? Czy musiała pani kiedyś decydować, co jest ważniejsze: kariera czy rodzina?
Myślę, że każdy dzień przynosi takie decyzje. I każdego dnia trzeba coś wybierać, ale najważniejsze jest to, żeby wybierać dobrze. Pierwsze trzydzieści lat mojego życia zawodowego nie wymagało tak wielu poświęceń rodzinnych. Kiedy przekwalifikowałam się całkowicie na branżę handlową, było już trudniej. Tym bardziej, że mój mąż był już wtedy chory. Ale wspierał mnie na każdym kroku. I nie mówię tu o wsparciu zawodowym. Wystarczyło, że mówił: „Na pewno sobie poradzisz” i przytulał mnie. I to bardzo mi pomagało.
Wielu mężczyznom trudno przychodzi bycie niejako w cieniu kobiety odnoszącej sukcesy…
Uważam, że jeśli mężczyzna denerwuje się, że owo „bycie w cieniu” i mówi, że „jest to niemęskie” to jego postawa jest właśnie niemęska. Dorosłym i dojrzałym podejściem jest zaakceptowanie tego, że żona jest silną kobietą, że sobie radzi, i wspieranie jej w tych działaniach. Nie rzucanie kłód pod nogi. Taki właśnie był mój pierwszy mąż. Mój drugi mąż również bardzo mnie wspiera. Ci moi mężczyźni, oni uważają, że te moje sukcesy zawodowe są jednocześnie ich sukcesami. Czyli naszymi wspólnymi. Nie mają kompleksów, nie ma między nami rywalizacji. Zresztą, może to działa w dwie strony. Ja też nigdy nie dałam odczuć mężczyźnie u mojego boku, że jest gorszy, mniej zdolny, mniej zaradny. Nie myślę tak.
A kobiety? Poznaje pani wiele kobiet odnoszących sukcesy. Jak pani je postrzega? Czy dziś kobiety sukcesu różnią się od tych, które zaczynają teraz?
Trochę trudno mi powiedzieć. Jestem pokoleniem, które urodziło się w czasie wojny. Nie miałam więc żadnych wzorców kobiet odnoszących sukcesy. Wszystko musiałam sobie wymyślać sama. Natomiast muszę powiedzieć, że bardzo dobrze rozmawia mi się z obecnymi czterdziestolatkami, kobietami znacznie młodszymi ode mnie. Dogadujemy się mimo różnicy wieku. Może dlatego, że w każdym człowieku, niezależnie od wieku czy pracy, staram się dostrzegać dobre rzeczy, zwracać uwagę na to, co mu się udaje, a nie na jego porażki. Taka życzliwość chyba trochę wraca do ludzi.
Wróćmy na chwilę do mężczyzn. Jacy mężczyźni zwracają pani uwagę?
Zawsze zwracałam uwagę na przystojnych panów i takich też spotykałam (śmiech). A tak poważnie, najważniejsza w związku i we wspólnym życiu jest szczerość, prawdomówność i uczciwość. Nigdy nie zdarzyło mi się, żeby mój partner nie dotrzymał danego mi słowa. To buduje zaufanie. Przekonanie, że można na kimś polegać, niezależnie od sytuacji, jakie nas spotykają w życiu. A te są czasem bardzo różne. Z moim pierwszym mężem przeżyłam 46 lat. Mój obecny małżonek zawsze mi powtarzał, że szukał mądrej kobiety. To mu imponowało.
Myśli pani, że mężczyźni boją się silnych kobiet?
Tak. Myślę, że się boją, ale to ci słabi. Ci, którzy sami są silni, pewni siebie, nie mają tego typu leków.
Rozmawiała: Dagna Starowieyska
Facebook
RSS