„Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet…” – w głowie tylko jedna melodia. Przypadkowy wybór – Peru, a więc podróż życia. Tym razem bez żadnych wcześniejszych planów, z biletem w ręku, kompletnie nieprzygotowana, ruszyłam w nieznane…
Dosłownie i w przenośni, ponieważ do tej pory moja stopa nie dotarła jeszcze do Ameryki Południowej. Wyjazd nie był planowany. Nie był nawet na liście moich priorytetów. Tani bilet, potrzeba wypoczynku i jak zawsze spontaniczna decyzja – zaważyły na moich dalszych losach. Chwila, moment i gotowa. Bilet kupiony. Ale zaraz, z kim ja pojadę? Co ja najlepszego zrobiłam?! Przecież sama z sobą chyba oszaleję. Sama z tą ciszą!
Słowo się rzekło
Niepewność i strach towarzyszyły mi do ostatniego momentu. Wsiadając do samolotu zmysły szalały, a serca nie mogłam uspokoić. Nigdy wcześniej nie odważyłam się na samotną podróż w tak odlegle miejsce. Nigdy wcześniej perspektywa dziesięciu dni nie wzbudzała tylu emocji. Co zrobić? Trzeba zaryzykować! Peru czeka! Zostawiam strach za sobą i postanawiam cieszyć się każdą sekundą wyprawy. Ciekawość i szalona natura jak zwykle zwyciężyły.
Docieram do Limy. Od razu łapię pierwsze połączenie do Cusco. Mojej bazy wypadowej na najbliższe kilka dni. Pierwszy plan – za 3 dni dotrzeć do Machu Picchu. Do tego czasu zamierzam zobaczyć w okolicy okolicy jak najwięcej. Może potem zdecyduje się na Amazonię. Kto wie? A co w międzyczasie? Zachód słońca nad Andami, góry skąpane w chmurach trochę mnie uspakajają. Czuje, że podróż będzie pełna pięknych widoków i ciekawych przygód. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, jak trafne są moje przeczucia.
Lądujemy na wysokości 3326 m n.p.m. Cusco to miasto usytuowane w południowej części Peru, założone przez pierwszego władcę Inków Manco Capaca w XII wieku, a zdobyte w 1533 r przez oddziały Francisco Pizarro. W czasach Imperium była to stolica państwa. Nazwa Cusco w języku keczua oznacza pępek świata. Jestem pod wrażeniem tego, jak pięknie jest tutaj po zmroku. Miasto zachwyca swoim położeniem. Magiczna atmosfera, oświetlone wzgórza, gdzie tylko sięgam wzrokiem. Wszystko to wprowadza w bajkowy nastrój. Zamelduje się tylko w hotelu i ruszam na spacer. Nie warto tracić ani chwili.
Spontanicznie zorganizowana
Nogi same prowadzą mnie na lokalny rynek. Pierwsza kolorowa czapka w lamy ląduje w moim plecaku. Zaraz potem kupuję bilet na pociąg do Machu Picchu, a raczej Aquas Calientes, miejscowości leżącej u stóp starożytnego miasta. Tuż obok kasy biletowej lokalna agencja turystyczna kusi wycieczkami. Ciekawość bierze górę. Nie mija nawet 10 minut i wychodzę z zakupioną ofertą całodniowej wycieczki po okolicznych obiektach archeologicznych. Niedziela zapowiada się więc bardzo owocnie. Całość kosztowała mnie jedną trzecią tego, ile zapłacę za wstęp na Machu Picchu. Cieszę się jak dziecko. Pewnie dzisiaj długo nie zasnę…
Wstaję jak zwykle przed czasem. Pędzę na miejsce zbiórki. Cała się trzęsę. Czy ja oszalałam? Po raz kolejny dałam się uwieść mojej spontaniczności? Nie ma się jednak czego bać. Autokar wygląda porządnie. Grupa oczekujących budzi zaufanie – kilku obcokrajowców, kilka rodzin i sympatyczna staruszka. Ściskam program wycieczki i mój bilet. Wodę i kilka lokalnych przekąsek na drogę kupiłam trochę wcześniej. Wszystko pod kontrolą. Intuicja podpowiada mi, że nie będę żałować. Przewodnik tryska energią. Jego nastrój udziela się wszystkim.
W drodze do pierwszego zabytku zatrzymujemy się w lokalnej fabryce materiałów. Ileż tu kolorów, ile tkanin. Lokalne tkaczki odkrywają przed nami tajemnice swojego rzemiosła. Drobny poczęstunek i możemy zacząć negocjacje. Każdy znajdzie dla siebie coś dobrego.
Docieramy do Moray, pierwszego stanowiska archeologicznego na naszej dzisiejszej liście. W skład kompleksu wchodzą trzy naturalne, okrągłe zagłębienia w ziemi. Nie mogę wyjść z podziwu. Ich zbocza całkowicie pokryte są tarasami rolniczymi w kształcie pierścieni, wybudowanymi w czasach Imperium Inków. Woda dostarczana jest na poszczególne poziomy tarasów za pomocą skomplikowanego systemu nawadniającego. Przeznaczenie tarasów w Moray nie zostało do dziś jednoznacznie określone przez archeologów. Większość teorii zakłada, że Inkowie wybudowali je jako laboratoria rolnicze, w których badali wpływ klimatu na wzrost roślin uprawnych. Jak to możliwe? Moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Co jeszcze zobaczymy? Co jeszcze mnie zaskoczy?
Wsiadamy w autokar, wszyscy rozmawiają tylko o jednym. Co dalej? Kolejny przystanek – kopalnie soli Salinera de Maras. Ale gdzie jest wejście? Gdzie tunel? Nic tylko białe tarasy wszędzie dookoła. Przewodnik tłumaczy nam cierpliwie, że to co widzimy jest w rzeczywistości prawdziwą wytwórnią soli. Kompleks ponad 5000 czworokątnych salin na stromych zboczach doliny Urubamby robi na mnie piorunujące wrażenie. Pierwsze saliny w tym miejscu zostały wybudowane w początkowym okresie rozwoju Imperium Inków. Jak to działa (bo działa do dziś)? Ciągła produkcja możliwa jest za sprawą źródła wody mineralnej, znajdującej się w pobliżu salin i zasilającej podziemny strumień. Sieć otwartych kanałów rozprowadza silnie zmineralizowaną wodę do zbiorników o średniej powierzchni 5 m². Następnie, dzięki działaniu słońca, woda ze zbiorników jest odparowywana, a sól krystalizuje się i jest pozyskiwana z dna zbiornika przed jego ponownym napełnieniem. W porze suchej możliwe jest uzyskanie 10-centymetrowej warstwy soli w każdym ze zbiorników w czasie miesiąca. Wow! Ogrom informacji i białe połacie soli wprowadzają wszystkich w osłupienie. Miejsce zdecydowanie przypada mi do gustu.
Oryginalne i piękne!
Wesoły autobus pędzi dalej. Pokonujemy kolejne kilometry w Świętej Dolinie Inków. To piękna kraina w Andach peruwiańskich. Rdzeń starożytnego imperium kryje jednak wiele tajemnic. Przyklejona do szyby podziwiam widoki. Dolina została utworzona przez rzekę Urubamba i jej dopływy. To właśnie tutaj znajduje się szereg stanowisk archeologicznych związanych z kulturą inkaską.
Docieramy do Ollantaytambo, pięknej fortecy, usytuowanej strategicznie, bo w północnej części doliny. Jest to jedna z najlepiej zachowanych osad Inków. Najbardziej znaną budowlą jest nigdy nieukończona „Świątynia Słońca”. Zaczynamy wspinaczkę po stromych schodach. Widok zapiera dech w piersiach! Oszaleję. Kilkanaście dolarów za tak fantastyczną wycieczkę było najlepszą inwestycją tego wyjazdu, a to jeszcze nie koniec!
Teraz jednak czas na lunch i chwilę relaksu w ogrodach skąpanych słońcem.
Do Pisac docieramy późnym popołudniem. Słońce funduje nam piękny spektakl przesuwając się leniwie po nieboskłonie. Niepowtarzalny teatr cieni na otaczających nas zewsząd wzgórzach powala nas na kolana. Ostatni punkt na mapie naszej wycieczki okazał się najpiękniejszy. Mijamy gwarne centrum i zmierzamy do bram starożytnego miasta, jednego z najważniejszych i według mnie najpiękniejszych w Świętej Dolinie Inków. Ciekawostką jest, że Inkowie budowali miasta na planie mającym zarys różnych zwierząt. Písac zbudowano w formie kuropatwy. Zachód słońca, pędzące chmury i silny wiatr rozbudzają zmysły. Duża ilość wolnego czasu pozwala w pełni nacieszyć się atmosferą starożytnych ruin. Jest pięknie i magicznie… Tak bardzo się cieszę, że tu jestem. Co dalej? Czy to w ogóle ważne?
Drogi Czytelniku,
gdybym mogła dać Ci jedną radę, bez chwili zastanowienia powiem tyle: Warto wyjść poza swoją strefę komfortu, z pozytywnym nastawieniem stawić czoła swoim największym obawom. Z odrobiną wiary w siebie i w swoje możliwości, z odrobiną szczęścia można się miło zaskoczyć, jak wiele pozytywnych rzeczy jesteśmy w stanie osiągnąć, przeżyć i zobaczyć. POWODZENIA.
Zdjęcia i tekst: Justyna Szczurek
***
Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy. Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi. Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.
Facebook
RSS