Można szukać jej w tradycyjny sposób, można w kreatywny, można chodzić od firmy do firmy, albo postawić na Internet. Co szczęśliwszych, czyli z dobrymi, głównie technicznymi studiami, znajduje sama. Pierwsza praca.
Anna, 27 lat, Warszawa, skończyła dziennikarstwo i komunikację społeczną:
Miałam bardzo bogate CV, zanim jeszcze skończyłam studia. Od pierwszego roku nauki pracowałam w gazetce uniwersyteckiej, później w uczelnianej rozgłośni radiowej, odbyłam staże we wszystkich większych mediach w mieście – lokalnych i ogólnopolskich. Dodatkowo udzielałam się w kołach naukowych, podczas różnego rodzaju konferencji, wydarzeń organizowanych przez wydział, akcji charytatywnych, itp. Po prostu nie mogłam usiedzieć na miejscu.
Minus tego wszystkiego był taki, że na stażach i praktykach w trakcie studiów, wszyscy pracodawcy płacili bardzo mało, albo nie płacili wcale. Ale, na zakończenie studiów, miałam CV bogatsze niż niejeden pracownik z kilkuletnim stażem. Dzięki praktykom zdałam też sobie sprawę, że nie do końca chcę zawodowo wiązać się z mediami. Zarobki były zbyt niskie, a i szanse rozwoju raczej średnie. Pomyślałam więc o branży PR.
Zaczęłam tradycyjnie, od dokładnego researchu i wysyłania CV. Bez względu na lokalizację i firmę. Każde wysłane CV poprzedzał jednak kontakt z daną firmą i dokładne określenie osoby, która zajmuje się poszukiwaniem nowych pracowników. Do CV i listu motywacyjnego dołączałam krótką graficzną prezentację z moimi sukcesami i osiągnięciami. Podeszłam do poszukiwania pracy jak do sprzedawania produktu. Do tego, na kilku portalach społecznościowych, takich jak Goldenline i Facebook, utworzyłam swoją stronę, pt.: „Anna szuka pracy.” Tam również pojawiły się moje największe sukcesy. Byłam przekonana, że skoro szukam pracy w branży, w której promuje się firmy i produkty, to w końcu ktoś zainteresuje się osobą, która potrafi się sprzedać. I tak się stało. Po kilkudziesięciu CV i trzech miesiącach kampanii w mediach społecznościowych, do której mogłam zaangażować setki znajomych ze studiów i z mediów, przez które się „przewinęłam”, zgłosiła się do mnie stołeczna agencja reklamowa. Najzabawniejsze jest to, że akurat do tej agencji nie aplikowałam. Okazało się, że firma zajmuje się głównie kampaniami internetowymi i ktoś trafił ma moją promocję mnie na Facebooku. Tak dostałam swoją pierwszą pracę. Pracuję tu od dwóch lat.
Paweł, 25 lat, Warszawa, skończył weterynarię:
Kiedy kończyłem studia, chciałem załapać się na dobre praktyki w klinice zajmującej się małymi zwierzętami, czyli głównie psami i kotami. Zależało mi na tym, żeby te praktyki odbyć za granicą, ponieważ medycyna weterynaryjna stoi na zachodzie na bardzo wysokim poziomie, można się tam dużo nauczyć i mieć cenne doświadczenie, szukając później pracy, nie tylko w Polsce. Znałem biegle język niemiecki, dlatego szukałem czegoś w krajach niemieckojęzycznych.
Chcąc zwiększyć swoje szanse w zagranicznych klinikach, uruchomiłem wszystkie swoje kontakty i na ostatnim roku studiów, tuż przed obroną, zacząłem zapisywać się na konferencje naukowe w Polsce, w których brali udział zagraniczni specjaliści z ośrodków, w których chętnie bym się widział. Udział w tych konferencjach był niestety płatny, na szczęście dla studentów były duże zniżki i jeden taki wyjazd kosztował mnie ok. 100 – 200 zł.
Po częściach oficjalnych takich konferencji zawsze był czas na rozmowy w kuluarach. Wówczas miałem okazję podejść do konkretnych osób, przedstawić się, wypytać o szczegóły ewentualnych praktyk i dzięki temu, po pierwsze mieć informacje z pierwszej ręki na temat możliwości aplikowania i rozwoju, a po drugie – już jakoś dać się zapamiętać.
W czasie jednej z takich konferencji organizowanych przez moją uczelnię, zgłosiłem się jako wolontariusz do opieki nad grupą naukowców, którzy przyjechali na kilkudniowy panel z Monachium. Odebrałem ich z lotniska, w wolnym czasie oprowadzałem po Warszawie, a ponieważ świetnie znałem niemiecki, nie miałem najmniejszego problemu z kontaktem. Pod koniec wizyty, zapytałem jednego z profesorów o możliwość praktyki. Profesor był tak zachwycony mną, że zgodził się od razu. I tak udało mi się zdobyć półroczny staż w jednej z najlepszych klinik weterynaryjnych w Europie. Sam staż był bezcennym zawodowym doświadczeniem, co więcej, klinika zgodziła się go przedłużyć i nadal tam jestem.
Adam, 30 lat, Wrocław, skończył filozofię:
Jednym z największych błędów w mojej zawodowej karierze, był wybór studiów. Nie pamiętam już teraz, dlaczego zdecydowałem się na filozofię, ale wiem, że to była pomyłka. I pięć zmarnowanych lat. Po studiach więc pojechałem do pracy za granicę, jak większość znajomych – do Wielkiej Brytanii. Jedyny plus był taki, że moja dziewczyna miała tam świetną pracę, pomyślałem więc, że i ja coś znajdę i jakoś się urządzę. Jednak nie za bardzo mi to „urządzanie się” szło, ponieważ jedyną pracą, jaką byłem w stanie znaleźć, był przysłowiowy zmywak.
Po dwóch latach zdecydowałem się wrócić do Polski, ogarnąć się życiowo. I postanowiłem sobie, że przecież nie mogę do końca życia płacić za „edukacyjne błędy młodości”. Pomyślałem więc, że poszukam pracy w zawodzie zupełnie nie związanym ze studiami, a raczej z moim hobby. Hobbystycznie zajmowałem się naprawianiem komputerów, pisaniem programów komputerowych i różnego typu nowinkami technologicznymi.
A ponieważ nie miałem za wiele do stracenia, postawiłem na starą metodę chodzenia od drzwi do drzwi. Wybrałem banki. Zaopatrzyłem się w plik CV i listów motywacyjnych i wędrowałem od banku do banku z CV w kieszeni, nie ważne czy w danym obiekcie szukali pracowników, czy nie i, jeśli ktoś z kadr chciał ze mną rozmawiać, przedstawiałem się i otwarcie mówiłem, że nie mam wykształcenia ekonomicznego i tak naprawdę mam zupełnie nieprzydatny dyplom uczelni, ale jestem osobą kreatywną, znam się na komputerach i błyskawicznie się uczę. I że gwarantuję firmie, która mnie zatrudni, że nie starci zainwestowanych pieniędzy. Jeśli zaś po miesiącu uznają, że nie spełniam wymagań, to oddam pensję. W większości miejsc menedżerowie patrzyli na mnie z lekkim przymrużeniem oka, ale po pięciu tygodniach chodzenia, dostałem pracę. I pracowałem tak prawie sześć lat. Dzięki wewnętrznym szkoleniom i podnoszeniu kwalifikacji, zostałem cenionym pracownikiem. I przeszedłem do międzynarodowej korporacji z branży IT. Teraz pracuję w dziale wdrażania nowych produktów. Obecnie w Kanadzie.
Adrian, 32 lata, Kraków, skończył informatykę
Praca znalazła mnie praktycznie sama. To zabawne, ale w całym swoim życiu nie wysłałem ani jednego CV, byłem tylko na trzech rozmowach kwalifikacyjnych, bo pracowałem do tej pory w trzech miejscach. Pierwszą pracę dostałem na studiach, zaraz po stażu, który miałem w jednej z krakowskich firm. To było na trzecim roku studiów. Pracowałem w tej pierwszej firmie ponad dwa lata.
Tuż przed zakończeniem studiów dostałem ofertę pracy w większej firmie i po rozmowie z pracodawcą, przeniosłem się. Trzy lata temu zgłosił się do mnie amerykański koncern wchodzący do Polski. Szukali inżynierów informatyków z doświadczeniem i biegłą znajomością języka angielskiego. Na swoje szczęście nie opierałem swojej językowej wiedzy tylko na programie studiów i chodziłem na kursy. Opłaciło się.
Stawka, jaką zaproponowała mi na wstępie nowa firma, była trzy razy wyższa niż poprzednia pensja. A wymagania były podobne. Teraz pracuję kilka miesięcy w Polsce, kilka miesięcy w Stanach i, szczerze mówiąc, nigdy nie byłem w stanie zrozumieć znajomych, którzy opowiadają o setkach wysłanych CV i zerowym odzewie pracodawców. Pewnie dlatego, że sam niczego takiego nie doświadczyłem.