Dziś liczba mieszkańców to dosłownie 4 osoby, a do niedawna kręcono tu tylko straszne filmy. Zresztą, rozumiemy doskonale dlaczego! Ale jest nadzieja dla Amboy, niegdyś jednego z najważniejszych przystanków na Route 66. Stopniowo wraca do życia…
W amerykańskiej nomenklaturze wieś właściwie nie istnieje. Nawet jeśli gdzieś jest 20 mieszkańców, to wciąż town, czyli miasteczko. W Amboy dziś mieszkają tylko czterej mężczyźni i najwyraźniej to wystarczy, żeby wciąż byli miasteczkiem. Skrajnie małym, trochę smutnym i zapomnianym, ale z piękną historią, wpisaną na trwałe w erę motoryzacji USA. Zresztą, najważniejsze budynki w Amboy powstały w stylu googie, silnie inspirowanym postępami w motoryzacji i lotnictwie.
Lata świetności
Historia Amboy sięga XIX wieku, gdy powstała tu stacja obsługująca towarową linię kolejową. Rozkwit był jednak możliwy tylko dzięki „Drodze Matce”, czyli przebiegającej tędy od 1926 roku Route 66. Wtedy zaczął się potężny ruch samochodowy i powstała stacja benzynowa. A że to jedyny punkt postojowy w kalifornijskim wschodnim Mojave, tankowanie w Amboy wpisało się w tradycję.
W 1938 dołączył również motel i kawiarnia, Roy’s Motel and Café. Tytułowy Roy Crowl był w praktyce właścicielem miasteczka i prowadził biznes razem z żoną, później również z zięciem Busterem Burrisem, który przejął biznes i nie odpuścił aż do 1995, choć od 1973 ledwo szło z ruchu wyżyć, po otwarciu szybszej drogi międzystanowej nr 40.
Zanim jednak auta przestały zajeżdżać do Roya, Amboy przeżył ogromny rozkwit. W szczytowym momencie liczba stałych mieszkańców wynosiła kilkadziesiąt osób, wliczając pracowników sezonowych, a miasteczko żyło całą dobę. Zawsze ktoś przyjeżdżał, kawiarnia zawsze była otwarta, a motel pełny. Amboy stał się punktem na tyle ważnym, że powstały tu poczta, kościół, a nawet pokaźnych rozmiarów szkoła, ukryta nieco z dala od jedynej ulicy.
Motel ze stacją benzynową są ważne, ale symbolem miejscowości okazał się powstały w 1959 roku neonowy szyld na wysokim słupie. Widoczny nocą z oddali był jak latarnia przywodząca kierowców na zasłużony spoczynek.
Mroczny okres porzucenia
Buster Burris prowadził rodzinny interes uporczywie aż do wieku 84 lat, gdy nie był dłużej w stanie kontrolować kompleksu. Żona sprzedała miejscowość dwóm biznesmenom, Waltowi Wilsonowi i Timowi White’owi. Ci jednak nie zamierzali inwestować w renowację, zamiast tego wykorzystywali prawie 200 hektarów jako scenografię filmową i zdjęciową. Pomysł na biznes nie okazał się skuteczny i ich spółka zbankrutowała.
I choć plan wydaje się głupi, po spędzeniu w Amboy kilku dobrych chwil rozumiemy doskonale, skąd się wziął. Wokół kilku głównych budynków rozsiane są bowiem porzucone i zaniedbane chatki dawnych pracowników i ich rodzin. Dziś w opłakanym stanie, stanowią idealne miejsce na kręcenie horroru. Nawet za dnia, gdy słychać tu tylko gorący wiatr, mogą przechodzić ciarki. Czy ktoś nas obserwuje? Czy te drzwi trzasnęły same?
Ponownie w rękach wdowy, Amboy wydawał się zostawiony na pastwę losu. Pojawił się jednak biznesmen Albert Okura, który odkupił całość i obiecał kobiecie, że do Amboy wróci życie. Najpierw wydał siedmiocyfrową sumę na odrestaurowanie budynku stacji benzynowej i kawiarni, by następnie uruchomić wszystkie trzy pompy z paliwem. Co prawda galon kosztuje tu jakieś 150-250% normalnej ceny, ale takie są realia sprzedaży na pustyni.
W ostatnich latach Okura sfinansował również odrestaurowanie kultowego neonu i doprowadził do porządku motel. Stopniowo kolejne funkcje mają być wprowadzane, ale jest jeden poważny problem: w Amboy nie ma bieżącej wody. To największe finansowo wyzwanie. Turystów jednak nie brakuje. Tylko w ciągu naszego pobytu zatrzymało się tu ok. 10 aut – to punkt obowiązkowy na trasie dawnej Route 66.
Jak dowiedzieliśmy się po powrocie, Amboy faktycznie zagrał w strasznym filmie, choć miało to miejsce dopiero w 2009 roku, gdy centrum było częściowo odrestaurowane. „Beneath the Dark” nie doczekał się dystrybucji w Polsce, za to polscy odbiorcy mogą pamiętać Amboy z innej niespodziewanej roli – w teledysku do piosenki „Hero” Enrique Iglesiasa…
Facebook
RSS