Jako społeczeństwo bierzemy coraz więcej antydepresantów, coraz więcej czasu spędzamy na terapiach indywidualnych i grupowych. A może powinniśmy szukać rozwiązania w lepszych relacjach z ludźmi? To oczywiście uproszczenie, a jednak przybywa zwolenników teorii, że częścią rozwiązania jest posiadanie swojego komfortowego miejsca w społeczności.
Do niedawna nie postrzegano interakcji społecznych jako ważnego czynnika w utrzymaniu i zdrowia psychicznego lub przeciwdziałaniu izolacji społecznej. Tymczasem rośnie materiał badawczy, który właśnie w tym kierunku prowadzi naukowców. Prof. Alex Haslam z uznanego University of Queensland potwierdza, że podtrzymanie lub utrata relacji z ludźmi ma wyraźny wpływ na zdrowie psychiczne.
– Mamy już bogactwo dowodów na to, że ludzie podupadają na zdrowiu, gdy tracą członkostwo w istotnych dla siebie grupach. To może dotyczyć na przykład młodych matek, które tracą kontakt z przyjaciółmi. Gdy nowi uczniowie czy studenci nie mogą wpasować się w otoczenie, gdy osoby dorosłe przechodzą na emeryturę albo seniorzy przenoszą się do domów opieki. Wszyscy wtedy tracą kontakt ze swoim dotychczasowym otoczeniem – wylicza prof. Haslam.
Stąd właśnie pojęcie „lekarstwa społecznego”, które nie tyle stoi w sprzeczności z terapią farmakologiczną czy psychoterapią, ale może stanowić istotny element kompleksowego rozwiązania problemów psychicznych. Ukierunkowanie osób zmagających się z trudnościami na nowe interakcje w miejsce brakujących może być krokiem w kierunku pełniejszego leczenia.
To zdanie podziela dziś wielu ekspertów, a świat okrążyła już piękna anegdota psychiatry Dereka Summerfielda, który odwiedził półtora dekady temu bardzo odosobnione rejony Kambodży, gdzie nie znano dotąd leczenia psychiatrycznego jako takiego. Mimo wszystko miejscowi nie chcieli uwierzyć w skuteczność leczenia antydepresantami i powiedzieli, że oni mają już antydepresant. Mieli na myśli krowę.
W jaki sposób krowa może być antydepresantem? Padł przykład sąsiada, który pracował na polu ryżu do czasu, aż mina urwała mu nogę. Wrócił do pracy z drewnianą protezą, ale wilgoć i strach po poprzednim przeżyciu wpędziły go w stany depresyjne. Społeczność postanowiła więc, że należy mu pomóc i mężczyzna otrzymał od sąsiadów krowę. Nie musiał już brodzić w wodnistym i niepewnym polu, otrzymał nową społeczną rolę, a przede wszystkim pomoc od ludzi wokół siebie. Problemy z depresją minęły.
To malownicze uproszczenie ukazuje rzadko wciąż podkreślany aspekt wsparcia i odnalezienia się w nowych okolicznościach społecznych. Nie chodzi tylko o lepszy wychwyt serotoniny dzięki lekom, ale o nadanie życiu osoby dotkniętej problemami większego sensu.
Istotne jest więc poznanie, jaki wpływ na nasze życie ma uczestnictwo w konkretnych grupach społecznych. Od decyzji o paleniu lub diecie po wyjście z traumy i radzenie sobie z bólem. – W każdej z tych sytuacji ważne jest nie tylko członkostwo w grupie, ale postrzeganie tej grupy jako istotnej części swojej tożsamości. Brak poczucia „nas” staje się czynnikiem w wielu problemach zdrowotnych, które analizujemy – sugeruje prof. Haslam.