Polskie samorządy są silne, a demokracja lokalna udała się w naszym kraju bardziej, niż ta na szczeblu ogólnokrajowym – mówi badacz polityki lokalnej, socjolog dr Adam Gendźwiłł z Zakładu Rozwoju i Polityki Lokalnej na Uniwersytecie Warszawskim
– W porównaniu z innymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej polskie samorządy są najsilniejsze – ocenia dr Gendźwiłł, laureat tegorocznej Nagrody Naukowej „Polityki” w dziedzinie nauk społecznych. Przedmiotem jego badań jest polityka lokalna oraz zachowania wyborcze. Obecnie naukowiec bada m.in. konsekwencje wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do rad gmin, niedawno zajmował się powodami nieważności głosów w ostatnich wyborach samorządowych.
W jego ocenie gminy to najbardziej zakorzeniony szczebel samorządu. Ich cechą jest duże zróżnicowanie: najmniejsze liczą nieco ponad tysiąc mieszkańców, a największe to miasta, które zamieszkują setki tysięcy osób.
Mniejszy nie oznacza jednak gorszy. W ocenie naukowca w małych gminach demokracja jest bliżej ludzi, a obywatele są tam bardziej zaangażowani w sprawy publiczne, o czym świadczy choćby wysoka frekwencja w czasie wyborów samorządowych.
– To oznaka silnej wspólnoty politycznej, z którą identyfikują się lokalni mieszkańcy. Od lat obserwujemy wyraźną prawidłowość – w najmniejszych polskich gminach frekwencja wyborcza jest wyraźnie większa niż w parlamentarnych. Więcej osób jest skłonnych wybierać wójtów czy radnych, niż głosować na posłów – opowiada socjolog, który w swoich badaniach przyglądał się specyfice uczestnictwa w wyborach lokalnych.
Co jest tego przyczyną? Z analiz dr. Gendźwiłła wynika, że wyborców motywuje to, że lokalni kandydaci znajdują się blisko wyborców, w dosłownym sensie: są oni zakorzenieni w lokalnych sieciach społecznych. Przyszli wójtowie są często sąsiadami czy krewnymi. W przypadku władz lokalnych wyborcy chętniej wchodzą w bezpośrednie kontakty z kandydatami i potem osobami, które sprawują funkcje.
Tam, gdzie głosujących jest mało, głos ma większe znaczenie – to drugi argument dr. Gendźwiłła tłumaczący fakt, że frekwencja w wyborach samorządowych (szczególnie w małych gminach) jest wyższa, niż w parlamentarnych. – Bywa, że jeden czy dwa głosy przeważają, kto zostanie wybrany na wójta czy radnego. Dlatego nie dziwi nas odpowiedź twierdząca, kiedy pytamy ludzi o to, czy czują, że mają wpływ na sprawy lokalne – dodaje dr Gendźwiłł.
Poziom frekwencji podczas wyborów samorządowych w Polsce jest podobny do tego z wielu innych krajów europejskich. W większości krajów Europy z silnymi samorządami frekwencja w lokalnych wyborach jest jednak dużo niższa niż w parlamentarnych. W Polsce ta różnica jest mała – ale też mało osób głosuje w wyborach ogólnokrajowych – podkreśla naukowiec.
– Można powiedzieć, że pod względem uczestnictwa demokracja lokalna udała się nam bardziej niż ta na szczeblu ogólnokrajowym – zauważa dr Gendźwiłł.
W ocenie socjologa taka sytuacja wynika z historii polskich samorządów. Kluczowe znaczenie odegrała dynamika transformacji politycznej na przełomie 1989/1990 r. Samorządy gminne zostały wybrane w wolnych wyborach, a dopiero rok potem odbyły się w pełni demokratyczne wybory parlamentarne – przypomniał badacz.
– To wtedy powstały stosunkowo silne, dysponujące własnym majątkiem lokalne władze. Szybko stały się odrębnym elementem tworzącym polskie państwo. Wykształciła się elita lokalna, w dużej mierze odseparowana od centralnej sceny politycznej – opowiada dr Gendźwiłł.
Naukowiec przypomniał, że wiele solidarnościowych komitetów obywatelskich znalazło kontynuację w lokalnych komitetach, przejmujących władzę po pierwszych wyborach do rad gmin w 1990 r. Lokalni bezpartyjni działacze od początku akcentowali swoją odrębność, komunikując: „naszą partią jest nasza gmina. Jesteśmy ulepieni z innej gliny, niż posłowie”. – Badania mówią nam, że zaufanie Polaków do władz ogólnokrajowych od lat jest na marnym poziomie. W przypadku samorządów lokalnych – systematycznie rośnie i jest wyraźnie dużo większe” – wyjaśnia naukowiec.
„Odważna decentralizacja”, a jednocześnie nietrwałość systemu partyjnego spowodowały, że ogólnokrajowe partie polityczne nie były w stanie przejąć władzy na szczeblu lokalnym. – W Polsce w dużej mierze mamy lokalnych liderów, którzy nie przyznają się do związków z partiami politycznymi – przykładowo jedynie około 30 proc. burmistrzów posiada takie konotacje – zauważa socjolog.
Zupełnie inaczej jest np. w krajach skandynawskich, gdzie partie polityczne są głęboko zakorzenione w samorządach, i gdzie 90, a nawet 100 proc. władz lokalnych powiązanych jest z partiami politycznymi. Jest to uwarunkowane historią – tam partie istnieją nieprzerwanie od wielu dekad, są stabilniejsze i cieszą się większym niż w Polsce zaufaniem społecznym.
Polskie gminy w wielu przypadkach działają prężnie, w ostatnich latach są odpowiedzialne za wiele inwestycji finansowanych ze środków unijnych. Mimo to często stoją przed dużymi wyzwaniami. Dr Gendźwiłł wskazuje (zwłaszcza w przypadku gmin peryferyjnych) na depopulację – spadek liczby ludności przy jednoczesnym wzroście średniego wieku mieszkańców. Z kolei duże, wielkomiejskie gminy trapi problem ładu przestrzennego i spraw własnościowych, o których szczególnie głośno jest ostatnio w Warszawie.
– Wspólnym problemem zarówno dużych i małych gmin jest sensowne uregulowanie relacji między samorządem a władzą centralną. Chodzi o partnerstwo w projektowaniu i finansowaniu reform państwa – mówi badacz.
Samorządowcy często narzekają na to, że władze centralne narzucają plany i reformy, które muszą sami realizować na szczeblu lokalnym. Kluczowe jest ich odpowiednie zaplanowanie i sfinansowanie – wskazał socjolog.
PAP – Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski
Facebook
RSS