Od 15 lat regularnie wchodzi i wychodzi z Morza Martwego, przeobrażając w nim przedmioty w sztukę. Choć wydaje się to banalne, Sigalit Ethel Landau nieustannie zachwyca kryształowymi formami, które odkryła nieco przypadkiem.
Może Martwe jest słynne na całym świecie nie tylko ze względu na swą wyjątkową topografię i przypisywane skrajnie słonej wodzie właściwości zdrowotne. To miejsce po prostu nie ma odpowiednika na całym świecie. Jak się okazuje, nie tylko wśród turystów.
– To jest mój dom i moje studio już od 15 lat. To przepiękne miejsce, ale ono też żądli i gryzie, jest śmiertelnie trudne, zwodnicze, ale i wynagradzające. To tutaj nauczyłam się latać. Tu otworzyłam swoją małą fabrykę wspomnień i tworzyw, pomysłów – przekonuje Sigalit Landau.
Nad Morze Martwe przyjeżdżała od wielu lat, ale wcześniej spędzała czas głównie w zamkniętych pomieszczeniach i na plaży. Zaczęło się podczas wakacji z rodziną w latach 70. XX wieku. Później wracała tu w dużej mierze przez sentyment i, jak sama potwierdza w wywiadach, do dziś szuka tu wspomnień swojej matki. Dopiero w XXI wieku zaczęła traktować Morze Martwe jako swoją pracownię i tworzywo jednocześnie.
W niepokojącym otoczeniu arbuzów
Pierwszą „solną” i do dziś najbardziej znaną instalacją artystki jest DeadSee z 2005 roku. W ramach tego projektu częściowo otwarte arbuzy stworzyły specyficzną tratwę, a Landau dryfowała pośród nich. Niezależnie od interpretacji, projekt przyciąga wzrok wszędzie, gdzie materiały z niego są publikowane. Pracę eksponowały u siebie czołowe galerie i muzea świata.
– Pierwszy raz, gdy przyjechałam tu z arbuzem, było to dla mnie ponowne odkrycie tego miejsca. Zadawałam sobie pytania, bardzo osobiste. Arbuz jest wyjątkowym owocem, w wielu aspektach jest jak organ, nawiązując albo do naszej głowy, albo ust, albo – jak w moim przypadku – do łona. A więc łono, ale też rana [odarty ze skóry, krwiście czerwony – przyp. red.] – tłumaczy Landau.
Praca miała prowokować nie tylko widza abstrakcyjnego, nieznanego autorce. Była skierowana także do jej matki. Celowo zmieniła frazę „Dead Sea” na „Dead See”, bowiem chodziło o skierowanie wzroku odbiorczyni. Dlaczego?
– Czy kiedykolwiek będę matką? Jak mi kiedyś powiedziała, „będziesz matką dla swoich rzeźb”. I myślę, że za tą wypowiedzią stały dobre intencje, ale utkwiło we mnie pytanie o macierzyństwo. Bycie matką i artystką w jednym to coś, czego nie rozumiałam – mówi performerka, dziś również szczęśliwa matka. Nie zadaje więcej pytania o macierzyństwo, już zna na nie odpowiedź.
Wierna swojemu morzu
Po wysoko ocenionym projekcie Landau postanowiła skorzystać z procesów chemicznych jako tworzywa. Podejście samo w sobie zasługuje na uznanie, nawet jeśli narodziło się w pewnym stopniu przypadkowo.
– Zostałam już nad morzem. Zawsze umiałam znaleźć sobie jakiś powód, by tu przyjechać. Powstał pewien mini rytuał, który stał się doroczny. Każdego lata, gdy jest bardzo, bardzo gorąco, wchodzę do wody z inną historią, z innymi obiektami.
Każdorazowo przedmioty, na specjalnych rusztowaniach, zanurzane są pod wodą na płyciznach Morza Martwego. Ponieważ woda jest tu nasycona solą dziesięciokrotnie bardziej niż w oceanach, kryształy błyskawicznie zaczynają wytrącać się na powierzchni ułożonych pod wodą elementów.
W dużym uproszczeniu można więc powiedzieć, że izraelska artystka wkłada przedmioty do wody i pozwala im obrosnąć solą. Wtedy przechodzą transformację i zyskują nową formę estetyczną. Choć z pozoru technika jest banalna, to wymaga nie lada wysiłku. Landau najpierw buduje swoje rusztowania i układa na nich przedmioty tak, by zachowały upragniony kształt, nie dając r w uchom wody go zmienić. Następnie codziennie instalacje są doglądane, by określić poziom wytrącania soli. Pracę trzeba wykonywać w morderczych upałach, ponieważ latem sól krystalizuje się znacznie lepiej niż o innych porach roku, właśnie dzięki temperaturze.
– Jest w tym jakaś tajemnica, w procesie zachodzącym poza naszym wzrokiem. Jest też wartość przedmiotów po ich wyjęciu, gdy są częścią instalacji – zwraca uwagę.
Faktycznie, przy odpowiednim oświetleniu i wyeksponowane, te półnaturalne rzeźby stają się hipnotyzująco piękne i zmieniają swój pierwotny sens. Flaga bitewna po wyjęciu z Morza Martwego staje się biała, symbolizując pokój, złożenie broni, czystość. Strój baleriny, bardzo osobisty dla twórczyni (zrezygnowała z kariery baletowej, by zachować rodzinę), wydaje się ulotnie lekki, podczas gdy z powodu soli zwiększył swoją masę kilkadziesiąt razy. To samo tyczy się czarnej sukni z mroczną, rozpaczliwą historią, którą sól obciąża, a jednak czyni lżejszą – zmienia niemal w suknię ślubną, kojarzącą się z radością i znalezieniem szczęścia.
– Ja też znalazłam szczęście, znalazłam partnera – uśmiecha się Landau. Nie tylko znalazła, ale dziś tworzą wspólnie. On, jako zawodowy fotograf, uwiecznia jej dzieła. Mało tego, ich ślub miał miejsce dokładnie tu, nad Morzem Martwym.
Facebook
RSS