Rzadko myślimy i mówimy o tym problemie, kiedy mamy po dwadzieścia, trzydzieści lat. Co dzieje się w związkach, skoncentrowanych na wychowaniu dzieci, kiedy młode opuszczą dom?
Co dzieje się w związkach, kiedy po wielu latach, dom rodzinny opuszczają dorosłe dzieci. Jest to niejako temat tabu, niechętnie się o tym mówi, a przecież jest to realny problem.
Piotr Mosak, psycholog i terapeuta z Centrum Doradztwa psycholog.com.pl: Taka sytuacja jest kolejną miarą siły relacji. Jeśli związek oparty jest na tym, że wszystko poświęcamy dzieciom, to kiedy one się usamodzielnią, zostaje pustka. Mamy być rodzicami i stworzyć im jak najlepsze warunki, po to, żeby poszły dalej w świat, a nie po to, żeby były one naszym jedynym celem i sensem życia. Jeśli w związku zostaje dwoje dojrzałych ludzi, którzy przestają pełnić role rodziców i nie ma niczego, co by ich łączyło, to robi się smutno, pusto, nudno. Okazuje się, że nie mają o czym ze sobą rozmawiać, są sobie obcy. Mamusia ucieka w nieustające telefony do tych dzieci, ojcu jest głupio dzwonić, więc szuka sobie atrakcji, coraz dłużej wraca z pracy, próbuje odrestaurować jakieś znajomości, idzie do garażu i zaczyna składać łódkę itd.
Co w tym złego?
Nic, o ile ludzie nie zaczynają żyć coraz bardziej obok siebie, bo rzeczywiście żyli obok siebie zajmując się dziećmi, rozmawiając tylko o dzieciach, ustalając plan dnia, kiedy je przywiozą i odwiozą do szkoły. I kiedy syn lub córka się usamodzielnią, związek się kończy.
W jaki sposób można się do tego trudnego momentu przygotować?
Największy problem jest w związkach, w których dziecko pojawiło się bardzo szybko, bo to znaczy, że oni w ogóle nie nauczyli się siebie, nie zainteresowali się sobą, nie znaleźli wspólnych obszarów. W okresie narzeczeńskim rozmawiali o ślubie, mieszkaniu, dzieciach, a po ślubie to wszystko się pojawiło i wkroczyły dwie mamusie pomagać młodym. Taka para nigdy nie miała czasu, żeby rok, dwa pożyć we dwoje, samemu. I przez kolejne 18-22 lat bardzo się rozwiną, każde w inną stronę. Jeśli nie będą sobie towarzyszyć w rozwoju, to bardzo możliwe, że staną się odległymi światami. Nic nie będą o sobie wiedzieć, nie będą znać swoich potrzeb i zainteresowań.
A jeśli byli w miarę zgodnym małżeństwem?
Jeśli opieka nad dzieckiem jakoś szła i nie było kryzysów, które uświadomiłyby im, że są innymi ludźmi, to dzieci się wyprowadzą i… Nie wiadomo będzie, co sobie powiedzieć. Inaczej jest w tych rodzinach, w których młodzi mieli dla siebie czas, mieli fajne życie przed dziećmi. Takie pary tęsknią za tamtym czasem i mają do czego wracać, kiedy dzieci się wyprowadzą. Będą mieli alternatywę, będą mieli siebie.
Co najczęściej dzieje się w związkach, które były przez wiele lat przedsiębiorstwem usługowo-logistycznym? Rozpadają się czy ludzie, przez kolejne 20-30 lat, żyją ze sobą, ale obok siebie?
Jeżeli mają po co, to odchodzą: pojawia się nowa pasja, nowa praca, istotna i ważna miłość. Jeśli związek trzyma się w rygorach społecznych, kulturowych czy religijnych, nie ma żadnej ciekawszej, emocjonalnej czy uczuciowej alternatywy, to taka para będzie żyć, jak chłop z babą i czekać na złotą rybkę. Nie ma kurantów, ale jest normalnie. Da się i nie będzie żadnych wojen. Będzie banalnie, zwyczajnie, nijako, jednym słowem odczyn obojętny. Nie ma w tym oczywiście nic złego, jeśli ludzie uważają, że to jest szczyt ich możliwości, to jest to ich miara i ich prawo.
Zawsze można koncentrować się najpierw na swoich dzieciach, a potem na wnuczkach…
Jeśli dorośli ludzie mają swoje zainteresowania, firmę czy pracę, to nie dają się tak łatwo wciągnąć we wnuki. Natomiast jeśli mają poczucie bylejakość i nagle pojawiają się wnuki, mamy efekt „wow”! W końcu coś się dzieje, można się kimś zająć. Jeśli dzieci były jedyną radością życia dwojga ludzi, to i wnuki będą.
Namawiam ludzi do tego, by spotykali się z dziećmi, po to aby miały one kolegów i koleżanki, ale i bez dzieci, żeby porozmawiać o innych rzeczach, chociażby poopowiadać świńskie dowcipy. Chodzi o to, żeby nie mieć poczucia zniewolenia i uwiązania. Jeśli mężczyzna ma ochotę spotkać się z kumplami na piwie i porzucać mięsem, a jego żonie uszy więdną, to niech ona zgodzi się na to, żeby raz na czas wychodził sam. Nic złego się nie stanie, a on będzie miał poczucie, że ma super żonę. Jeśli kobieta potrzebuje wyjść z koleżankami, pogadać o nowych dietach, aerobikach, cellulicie i zabiegach, to niech ma czas na babskie grono. W związkach fantastyczne jest to, że mamy wspólny świat i odrębne światy, które układają się w puzzle. A jeśli siedzimy tylko w jednym światku, to nic do siebie nie pasuje. Często jedna osoba się dusi, nie wszyscy są zadowoleni, niektórzy nawet nie mają odwagi poszukać czegoś dla siebie. I nie chodzi tu od razu o skoki spadochronowe.
Czy zdarza się, że kobieta po odchowaniu dzieci, wpada w tryb drugiej młodości, porzuca męża i szuka atrakcyjniejszego partnera? Albo takiego, który zapewni jej więcej wrażeń?
To jest bardzo rzadkie. Jeśli kobieta uważa, że poświęciła się wychowaniu dzieci, to nie ma poczucia, żeby ta rola się skończyła. Zajmie się robieniem słoików z przetworami, pomocą w sprzątaniu, gotowaniu. Jej dziecko może mieć 40 lat, a ona nadal będzie czuła, że się poświęca. Potem mamy takich czterdziestoletnich małolatów z mamusiami na dochodne…
Co trzeba zmienić w swoim myśleniu, żeby dać sobie prawo do bycia dorosłymi, a nie tylko rodzicami?
Bardzo często, jeśli pojawiają się mnie pary, bo pojawił się kryzys komunikacyjny, emocjonalny, zachowaniowy itd., od razu zaczynamy pracować nad związkiem, który będzie po wyprowadzeniu się dzieci, nawet jeśli dziś mają one po kilka lat. Ci ludzie już dziś pracują nad przyszłością, bo często codzienna logistyka i bieganina, odbiera im spojrzenie w przyszłość. Myślą, że tak już będzie zawsze. Ważne, żeby przez ten czas, kiedy dzieci są w domu, para zdążyła coś wypracować. To mogą być bardzo proste rzeczy: oglądanie razem tych samych filmów czy czytanie książek. Warto uświadomić sobie, na czym polega nasza relacja, co nas do siebie przyciąga i co nas w sobie interesuje. To jest ważne. Czasami, kiedy przychodzą do mnie bardzo kochające się i bardzo skłócone związki, moja praca polega na ustaleniu logistyki, takiej, w której będzie czas dla nich samych, obok zajmowania się dziećmi i codzienna bieganiną. I kiedy to ustalimy, oni nagle zyskują oddech. Tak jakby ktoś zdejmował pętlę, na której biegali i dochodzą do wniosku: przecież mamy takie cudowne życie, przecież się kochamy! Okazuje się, że ich uczucie nie wymaga terapii, ich życie wymaga terapii.
A może dojrzałe pary, kiedy w końcu mają czas dla siebie, zyskują szansę na drugi stan zakochania?
Jeżeli związek osłabł, jeśli uczuć nikt nie pielęgnował, a koncentrowaliśmy się na pretensjach, będzie ciężko. Mamy skłonność do krytyki. Proszę na to spojrzeć w różnych aspektach. Emocjonujemy się, zwracamy uwagę i poświęcamy dużo czasu, kiedy coś nam się nie podoba. Gderaniu nie ma końca! A jak się nam coś podoba, to jest to oczywiste. Nie chwalimy tego, nie celebrujemy i nie mówimy tym. I gdybyśmy po latach zmierzyli czas, ile się wzajemnie chwaliliśmy, wyszłoby, że jakieś dwie godziny. A ile się krytykowaliśmy i okazywaliśmy sobie niezadowolenie? Pewnie ze dwa lata. Kontrast jest tak ogromny, że kiedy dzieci wychodzą z domu, my też wychodzimy, zmęczeni, zmieleni słuchaniem tego wszystkiego. „Ja wiem, że on/ona tak mnie kocha, że krytykuje i czepia się z miłości” – trudno jest wmawiać sobie coś takiego przez dwadzieścia lat. Jeśli się nie chwalimy, nie mówimy sobie nawzajem pozytywnych rzeczy, nie jesteśmy dumni, zadowoleni z siebie, to bardzo trudno wytrzymać z krytyką, a krytyka pojawia się ciągle, non stop, na okrągło. Proszę spytać znajomych, czy przypadkiem mają przerwę dłuższą niż kilkanaście godzin, żeby nie skrytykować czegoś lub kogoś wokół siebie. A ile razy chwalą? W ogóle.
Powinniśmy być wdzięczni?
Dokładnie. Dziękować, chwalić, mówić, że idzie to w dobrym kierunku i tak dalej.
Rozmawiała: Joanna Jałowiec
Facebook
RSS