„Każde społeczeństwo ma własne zasady mówiące, kto i z jakich powodów może zdradzać. Istnieją nawet obowiązujące scenariusze w kwestii tak intymnej jak przebaczenie” – tylko u nas fragmenty książki Pameli Druckerman „Dlaczego zdradzamy. Światowy atlas niewierności”.
To jest książka o cudzołóstwie. Jeśli jesteś Amerykaninem lub Amerykanką i na tym jednym zdaniu zakończysz lekturę tej książki, zrozumiem dlaczego. W Ameryce cudzołóstwo wywołuje większe oburzenie niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie (no, może z wyjątkiem Irlandii i Filipin). Wystarczy, że wspomnę o zdradzie małżeńskiej w rozmowie z Amerykanami, a ci gapią się na mnie przez dobrych kilka sekund. Próbują sobie przypomnieć, czy aby nie mają czegoś na sumieniu, albo zastanawiają się, czy nie złożyłam im właśnie niedwuznacznej propozycji. Niektórzy wygłaszają kazanie o tym, jak ważna jest monogamia. A inni spontanicznie wyznają swe winy na samą wzmiankę o niewierności.
Wielka przyjemność kontra purytański balast
Zaczęłam poważnie rozmyślać nad kwestią romansów pozamałżeńskich, kiedy pracowałam jako korespondentka „Wall Street Journal” w Ameryce Łacińskiej. Wtedy po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, żeby żonaci mężczyźni tak często, wręcz odruchowo, próbowali zaciągnąć mnie do łóżka. Nie chodziło niestety o to, że stałam się nagle nieodparcie ponętna; wiele moich koleżanek opowiadało, że czyniono im podobne awanse. Nawet jeśli ci „zalotnicy” byli atrakcyjni, ich propozycje napawały mnie odrazą. Co z ich zobowiązaniami wobec żon? Nie mówiąc o tym, że te próby podrywu traktowałam jako osobistą zniewagę. Czy wyglądałam na tak zdesperowaną, żeby zadowolić się rolą „tej trzeciej”?! Byłam singielką, tuż po trzydziestce i sama rozglądałam się za mężem.
Pewnego razu, kiedy po raz kolejny znalazłam się w takiej sytuacji, a w głowie kłębiły mi się te świętoszkowate myśli, zamiast spławić donżuana, postanowiłam z nim o tym porozmawiać. Ten mężczyzna, dyrektor pewnej argentyńskiej firmy produkującej wołowinę, zaprosił mnie na typową romantyczną kolację. Kiedy wyjaśniłam, dlaczego czuję się urażona jego propozycją beztroskiego oddania się cudzołóstwu, zdębiał. Stwierdził, że nie rozumie, po co mieszać w to jego żonę, skoro to sprawa między nami. I że wcale mnie nie obraża, przeciwnie: „proponuję mi wielką przyjemność”.
Chociaż odrzuciłam jego zaproszenie, długo myślałam o naszej rozmowie. Wydawało mi się, że jestem światową kobietą, ale ci faceci obudzili we mnie moralizatora. (Nie miałam bladego pojęcia, że coś takiego we mnie tkwi). Czy przez sam fakt dorastania w Ameryce zostałam obarczona jakimś purytańskim balastem, przez który nigdy nie będzie mi dane zaznać wielkiej przyjemności?
Nie wiedziałam wtedy zbyt wiele o romansowaniu, ale uderzyło mnie to, że sposób, w jaki ludzie wychowani w różnych kulturach zdradzają — albo nie zdradzają — wiele o nich mówi.
Seksualny networking i problemy badaczy
Naukowcy uwielbiają wymyślać nowe, chwytliwe nazwy. Jeśli kiedyś zdradzę męża, powiem mu, że tylko prowadziłam „seksualny networking”, jak to określają badacze w Nigerii (kochanki nazywano SGF, skrót od steady girlfriends, czyli „stałe dziewczyny”). W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku amerykańscy naukowcy usiłowali wprowadzić akronim EMC, od extramarital coitus, czyli stosunków pozamałżeńskich, ale się nie przyjął, może dlatego że brzmi jak zabieg medyczny. Żaden naukowiec nie powie „cudzołóstwo”, bo niemalże słychać przy tym słowie grzmiący z góry głos: „Nie cudzołóż”.
Osobną kwestią pozostaje to, do czego te wszystkie określenia się odnoszą. W niektórych badaniach stawia się po prostu pytania o seks z kimś innym niż partner lub partnerka i pozwala ankietowanym zdecydować, co to dokładnie oznacza. W innych próbuje się sformułować pytanie w sposób pozytywny, na przykład: „Czy w ciągu ubiegłego roku zachowywał pan/zachowywała pani monogamię?”.
***
Ten problem dręczy seksuologów na całym świecie: Jak to możliwe, że kobiety deklarują niższe wskaźniki niewierności niż mężczyźni? Czy żonaci faceci chodzą do łóżka wyłącznie z niezamężnymi kobietami? Albo z przyjezdnymi dziewczynami? Czy może istnieje, co badali niektórzy naukowcy w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, jakaś mityczna grupa kobiet — prostytutek czy po prostu kochanek freelancerek — które sypiają z mnóstwem żonatych mężczyzn?
Inna możliwość: respondenci mogą wprowadzać „efekt autoprezentacji”. Mężczyźni zawyżają liczbę swoich podbojów, a kobiety zaniżają, bo zarówno oni, jak i one dostosowują się do stereotypów płci. Czyli kłamią. Przeprowadzono wiele badań, które pokazały, że nawet w anonimowych sondażach respondenci starają się podawać „prawidłowe” odpowiedzi, choćby były one nieprawdziwe.
***
Niewierność rzeczywiście zwykle koreluje z pogodą. Ogólnie rzecz biorąc, mieszkańcy ciepłych krajów są bardziej rozwiąźli. (Skandynawia i Petersburg należą do wyjątków). Ale ze statystyk w większości wyłania się obraz świata podzielonego na kraje bogate, w których mężczyźni i kobiety zdradzają w stosunkowo niewielkim stopniu, oraz kraje ubogie, gdzie odsetek zdradzających mężczyzn osiąga wartości dwucyfrowe. Pieniądze wyznaczają międzynarodową granicę. Po jednej stronie zdradzasz. Po drugiej — jesteś wierny.
Książka zamiast frywolnej bielizny
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku eksperci nadal szukali przyczyn problemów w związku. Deborah Tannen w swoim bestsellerze Ty nic nie rozumiesz i John Gray w książce Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus twierdzili, że potknięcia w związkach wynikają raczej z różnych stylów komunikowania się kobiet i mężczyzn, a nie z ich emocjonalnego bagażu. Niektórzy terapeuci posunęli się wręcz do tego, żeby w przypadku zdrady szukać winy w romansującym małżonku, nawet jeśli ten nadal uparcie obwinia rodziców.
A potem, w 1998 roku, romans Billa Clintona i Moniki Lewinsky skierował na raczkujących ekspertów od zdrad światła reflektorów. „Kiedy zaczynałem dwadzieścia lat temu, w klasycznych tekstach terapii rodzinnej nawet nie wspominano o niewierności”, powiedział magazynowi „New York Times” psycholog Don-David Lusterman, autor książki Niewierność. Poradnik dla zdradzonych, niewiernych i ich kochanków.
Dzięki nowym ogólnokrajowym badaniom seksualności wreszcie mieliśmy pewne twarde dane dotyczące zdrad. Naukowcy pisali równania, które miały dowieść, w jaki sposób osoba dokonująca wyboru oceni użyteczność romansu, i badali znaczenie takich kwestii, jak częstotliwość myślenia o seksie i odczuwana z tego powodu wina. Amerykanie dowiedzieli się, że 98 procent mężczyzn i 78 procent kobiet fantazjowało o kimś innym niż ich partnerka lub partner i że w przypadku osób, które myślą o seksie codziennie, prawdopodobieństwo zdrady małżeńskiej jest o 22 procent wyższe niż u tych, którzy oddają się erotycznym fantazjom tylko kilka razy w tygodniu. Naukowcy odkryli także, że ludzie, którzy lubią spędzać czas z rodziną swojego małżonka, mają o 24 procent mniejsze szanse na to, że skuszą się na seks pozamałżeński.
W latach dziewięćdziesiątych nuda odegrała taką rolę, jak w latach pięćdziesiątych oziębłość. Mężowie nie mieli romansów ze swoimi seksownymi młodymi sekretarkami. Często nawiązywali relacje z kobietami starszymi i brzydszymi od swoich żon, ale bardziej interesującymi. Pismo „Ladies’ Home Journal” radziło czytelniczkom, że jeśli chcą zatrzymać męża w domu, powinny nie tyle schudnąć i kupić nową zmysłową bieliznę, ile „czytać, czytać, czytać! A potem rozmawiać razem o książkach, artykułach, filmach i wiadomościach. (…) Pamiętaj, że zdrowe małżeństwo nie ma wiele wspólnego z dążeniem do komfortu i status quo. Jeśli zadowolisz się stabilizacją i wygodą, twoje małżeństwo umrze”.
Romans bez rozbierania
W swojej książce z 2003 roku Not Just Friends („To nie tylko przyjaźń”), psycholożka z Marylandu Shirley Glass obwieściła, że małżonkowie w szczęśliwych związkach też zdradzają. Stwierdziła, że kiedy mężczyźni i kobiety spędzają z sobą dużo czasu w pracy i jeżdżą razem w delegacje, przyjaźnie niepostrzeżenie przeradzają się w romanse. Dotyczy to nawet osób cieszących się wspaniałym seksem w domu. Glass i inni psychologowie zaczęli opisywać nieskonsumowane zdrady emocjonalne, jakich dopuszczali się ich pacjenci w pracy lub w Internecie i które trzymali w tajemnicy przed mężem lub żoną. To jeszcze raz zmieniło sposób myślenia o romansach. Seks nie tylko nie był w nich najważniejszy, ale wręcz można było mieć romans, w ogóle się nie rozbierając. Amerykanie znaleźli nową mantrę, którą słyszałam setki razy, kiedy jeździłam po kraju: nie chodzi o seks, tylko o kłamstwa.
***
Po długim błąkaniu się po świecie z misją przyjrzenia się małżeńskim zdradom w końcu znów siedzę przy swoim biurku w Paryżu. Mój światowy ranking niewierności wisi obok mnie na ścianie, niczym talizman. Daje mi złudzenie, że ogarniam ten szeroki, śliski i być może niedający się zgłębić temat. Widać wyraźnie, że o wierności decyduje w dużej mierze to, gdzie ktoś się znajduje. Każde społeczeństwo ma własne zasady mówiące, kto i z jakich powodów może zdradzać. Istnieją nawet obowiązujące scenariusze w kwestii tak intymnej jak przebaczenie. Wszyscy zdają się znać te zasady, nawet jeśli ich nie przestrzegają.
Niektóre stereotypy dotyczące różnic między kobietami a mężczyznami wydają się mieć pewne podstawy. Nie spotkałam żadnych kobiet, które by twierdziły, że miały romans tylko dlatego, że chodziło im o częstszy seks.
Prawie zawsze podawały powody emocjonalne: czuły się samotne albo pragnęły mieć kogoś, kto by ich słuchał czy sprawił, że poczują się piękne. Żonaci mężczyźni oczywiście też często tłumaczyli swoje romanse względami emocjonalnymi. Ale niektórzy mówili, że po prostu chcieli dowartościować swoje ego albo poczuć satysfakcję seksualną płynącą z sypiania z kimś innymi niż ich żony.
*Zaprezentowane fragmenty pochodzą z książki Pameli Druckerman „Dlaczego zdradzamy. Światowy atlas niewierności” w tłumaczeniu Agnieszka Sobolewskiej, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego 25 kwietnia 2013 roku.
Facebook
RSS