Bizneswoman, dziennikarka, prezenterka telewizyjna, mówca motywacyjny, doktorantka, specjalistka od PR, szczęśliwa mama i żona! Nieprzeciętne talenty i umiejętności pięknej Pauliny Smaszcz-Kurzajewskiej można wymieniać bardzo długo! Nasza nietuzinkowa bohaterka to kobieta świadoma tego, czego chce od życia i czerpie z niego garściami! Jaki jest jej przepis na życie? Jak sama mówi, ważne jest to, by: „(…) nie uczyć się od najlepszych i tych, co osiągnęli największe sukcesy, ale od tych, którzy są najszczęśliwsi! ”
Czy praca w mediach od zawsze panią fascynowała? Jak pani wspomina okres pracy jako prezenterka, dziennikarka telewizyjna? Jakie wnioski nasuwają się pani z perspektywy lat?
Paulina Smaszcz-Kurzajewska, dyrektor Public Relations: Perspektywa po latach jest cudowna, dlatego, że te wszystkie doświadczenia, które zdobyłam, pomogły mi później w budowaniu mojej kariery PR-owej. Myślę, że rzadko można znaleźć PR-owca na polskim rynku, który jednocześnie zarządzając zespołami PR-owymi, ma jeszcze doświadczenie po drugiej stronie kamery. To jest dla mnie bardzo ważne, bo klienci, czy są to ekipy produkcyjne, czy prowadzący programy, powtarzają mi: „Super Paulina, ty wiesz o co nam chodzi, rozumiesz czego potrzebujemy”, itd. A z drugiej strony, ja sama czuję czego im brakuje i co chcą osiągnąć.
Ponadto jestem też PR-owcem, który może usiąść na montażowni i zmontować materiały, wiem jak się to robi, zarówno w radiu, jak i telewizji. Wiem, co jest ważne i na co dziennikarze zwracają uwagę. Z tej perspektywy każde moje doświadczenie, i to dobre i to złe, które miałam w telewizji, jest dla mnie po prostu idealne w pracy PR-owca. W pełni to wykorzystuję. Także przyjmując ludzi do pracy. Zależy mi na tym, by najpierw taka osoba zaczęła swoją pracę od stażu w jakiejś redakcji medialnej. Dlatego, że dzięki temu doświadczeniu ma szansę dowiedzieć się, czego potrzebuje ta druga strona. I to się naprawdę sprawdza!
Ja uwielbiałam pracę jako dziennikarka i prezenterka. Oczywiście! Dzięki niej poznałam wiele znanych osób, które bardzo cenię i do tej pory mam z nimi kontakt. Poza tym, telewizja była dla mnie najlepszym punktem mojego życia, ponieważ wówczas poznałam mojego męża, z którym jestem od 21 lat! Rozumiem, kiedy Maciek wychodzi, czy wraca o różnych porach dnia, bo taka jest jego praca. To doświadczenie bardzo sobie cenię, bo przełożyło się zarówno na moje życie zawodowe jak i prywatne.
Jak pracowało się pani z mężem, prowadząc niegdyś kanał sportowy Wizja Sport?
Nie tylko wtedy razem współpracowaliśmy. Prowadziliśmy też wspólnie „Pytanie na Śniadanie”. Razem przygotowywaliśmy się do tych programów. W „Pytaniu na Śniadanie”, oprócz kwestii poradnikowych, typowo kobiecych,były też tematy rodzinne. Wtedy z Maćkiem wykorzystywaliśmy swoje doświadczenie jako rodzice i małżeństwo. Bardzo dobrze się z tym czuliśmy. Trochę się śmiejemy, że dzięki temu programowi, prowadząc wywiady z innymi, odkrywaliśmy bardziej siebie. Często w pędzie życia codziennego, nie mieliśmy wielu okazji na „wielkie dyskusje”, a w programie mogliśmy pewne kwestie rozwijać, wypowiedzieć się, dowiedzieć się o swoich myślach na dany temat, wartościach, itd. Powiem szczerze, że nie miałam wcale problemów z pracą z moim mężem. Minusem było to, że zatraca się wówczas granicę, gdzie jest życie prywatne, a gdzie zawodowe. Jeśli chodzi o Wizję Sport, to oczywiście Maciek był moim guru. Mimo wszystko, wydaje mi się, że jednak lepiej jest pracować osobno, bo wtedy w domu, prywatnie, spotykają się dwa różne światy, możemy się nimi wzajemnie fascynować.
Praca sceniczna nie jest pani obca! Jest pani też specjalistką od konferansjerki. Co panią kręci w pracy na żywo?
Uwielbiam kontakt z publicznością i relację, która zachodzi między nami! Dostaję wtedy dużą dawkę pozytywnych emocji i energii. Mam ogromny szacunek do utalentowanych ludzi, podziwiam ich pracę, a obserwować ich z bliska na scenie jest niesamowitym uczuciem. Uważam, że w naszym kraju, który jest bardzo szary, a ostatnio przepełniony nienawiścią, wszystkie te „kolorowe motyle” wprowadzają radość! Powinniśmy więc o nie dbać i pielęgnować.
Dla mnie, to niezwykły prestiż, np. być na scenie z Gabą Kulką i ją zapowiadać! Czy z Maćkiem Stuhrem, kiedy razem prowadzimy konferencję i zadaję mu pytania. Coś fascynującego! Publiczność z kolei, dzieli ze mną i czuje emocje. Wiem, że są wtedy ze mną! Mogę powiedzieć, że jest to jedno z najpiękniejszych uczuć, których się doznaje, niezależnie czy prowadzi się imprezę na 50 czy 500 osób. Razem z widzami jesteśmy jedną siłą, jedną energią.
A czy zdarzyła się pani jakaś ciekawa/zabawna wpadka podczas prowadzenia imprez?
Mnóstwo! Była taka sytuacja, że pewien zwycięzca konkursu, który prowadziłam wówczas wraz z mężem na scenie, obiecał sobie, że jeśli wygra, to musi wziąć mnie na ręce. Powiedziałam, że musi zapytać o zgodę męża! Maciek na to: „Bardzo proszę, niech pan sprawdzi ile Paulina waży, bo nie jest to taki lekki ciężar!” (śmiech). Po czym ten pan wziął mnie na ręce, a mi pękły spodnie! Publiczność umarła ze śmiechu, a ja razem z nią! (śmiech) Powiedziałam wówczas: „Po spotkaniu z panem, zostałam gołodupcem!”. (śmiech) Zakryłam się koszulą mojego męża i prowadziliśmy imprezę dalej.
Nieraz złamał mi się obcas, kiedy wchodziłam na scenę. Albo kiedyś, podczas piosenki, drugi prowadzący chciał ze mną zatańczyć i tak mną zakręcił, że wpadłam w orkiestrę. Dla publiczności, nie ma nic lepszego niż wpadki prowadzących. (śmiech)
Kiedyś zdarzyło mi się też pomylić nazwę miasta, w którym prowadziłam imprezę! To jest najgorsza rzecz dla prowadzącego, kiedy jest się w trasie, i te miasta zmieniają się niemal codziennie. To wielka umiejętność, zamienić wpadkę w żart. Każda taka kryzysowa sytuacja to cenne doświadczenie.
Talentów pani nie brakuje! Ma pani też ponad 20-letnie doświadczenie w pracy jako PR-owiec w dużych korporacjach i tą branżą w dalszym ciągu się pani zajmuje. Co jest dla pani podstawą w działaniu?
Ja kieruję się przede wszystkim tym, że trzeba kochać to, co się robi. Nie lubię dyskursu publicznego, który dzieje się w Polsce, w mediach społecznościowych, typu: „piątek, piąteczek, piątunio”, albo „o nie, znowu poniedziałek, co za koszmar!”. Ja pracę traktuję jako przyjemność. Spędzam w pracy o wiele więcej czasu niż w domu. W związku z tym np. mój gabinet urządzony jest jak pokój. Poza tym bardzo dbam o moich ludzi, wspieram ich. Ważna jest dla mnie przyjazna atmosfera w pracy. Razem pijemy kawę, jemy wspólnie obiad, wychodzimy gdzieś razem. Dużo rozmawiamy, spędzamy ze sobą czas, więc ta atmosfera jest niezwykle ważna! Razem cieszymy się sukcesami, razem znosimy porażki. Kupujemy sobie prezenty na Święta, czujemy ze sobą więź. Ja jestem takim szefem, że bardzo doceniam swoich pracowników, kiedy jest okazja to zawsze ich wyróżniam, publicznie chwalę. Nie ukrywam, że na początku było to dla nich szokiem (po poprzednich szefach), ale nauczyli się tego i docenili. Wiedzą, że zawsze jestem po ich stronie. Oczywiście jestem też bardzo wymagającym szefem, dużo wymagam od siebie i od innych, dlatego ważna jest wspomniana dobra atmosfera. Nie chcę, by pracownicy czuli, że do pracy przychodzą „za karę”, a jak jest piątek to cieszą się, że nareszcie weekend! Właśnie wspomniany dyskurs obecny w mediach powoduje myślenie, że praca to przykry obowiązek. Dla mnie jest to nie do przyjęcia! Praca jest przecież bardzo dużą częścią naszego życia. Poza tym uważam, że każda praca to „przystanek”, bo nie jest „dożywotnia”.
Motywuję pracowników, mówiąc im, że przecież pójdą gdzieś dalej i muszą dużo się nauczyć, chcieć więcej, wyciągać ile się da z obecnej pracy, chodzić ze mną na spotkania, konferencje, itp., bo to im się przyda w przyszłości. Zawsze im powtarzam, że im więcej się przy mnie nauczą, tym więcej osiągną. I ja się z tego bardzo cieszę, bo nie mam problemu z tym, że ktoś zaraz może być na moim miejscu. Oczywiście, że tak może być! Nawet będę dumna z tego, że ktoś tak dojrzał przy mnie i nabrał takich kompetencji, że jest w stanie mnie zastąpić.
Czyli śmiało może pani powiedzieć, że praca jest pani pasją…
Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej! Moich ludzi również takim podejściem zarażam.
A jeśli chodzi o współpracę z klientami, jak spełnia pani ich oczekiwania?
Każdy klient jest inny i każdy PR-owiec jest inny. Jeżeli od początku czuję, że z tym klientem się nie dogadam, to daję sobie spokój, bo nie ma sensu brnąć w taką współpracę.
Uważam, że bardzo ważne jest od samego początku, na coś się umówić. Ja jestem odpowiedzialna za to i za to, a klient za co innego. Klient nie może powiedzieć PR-owcowi, że zna się lepiej, że powinien działać w taki, a nie inny sposób, tak samo ja, nie będę znała się tak perfekcyjnie na produkcie klienta, jak on sam. Każdy ma swoje kompetencje. Klient jest od dostarczenia mi informacji o jego potrzebach i oczekiwaniach, a ja przygotowuję mu propozycję współpracy. Klient musi poczuć, że razem coś tworzymy. I Agencja Havas PR, z którą współpracuję, może to potwierdzić. Klient musi czuć, że sukces jego produktu, to nasz wspólny sukces. Za nazwiskiem zawsze idzie opinia. Jeżeli osiągnę sukces, to za mną to pójdzie, jeśli osiągnę porażkę, pójdzie tak samo. W Public Relations dla mnie najbardziej fascynujące jest zarządzanie sytuacjami kryzysowymi. Posiadanie umiejętności wychodzenia z trudnych sytuacji jest nieoceniona. To pokazuje dojrzałość i kompetencje. Jeśli między mną a klientem jest dobra energia, to sukces mamy w zasięgu ręki.
Oczywiście ważna jest komunikacja. Mam tu na myśli szczerość! Jeżeli coś idzie źle, nie ściemniam klientowi. Tak samo w moim zarządzie – zawsze mówię prawdę, nie koloryzuję. Łatwiej jest wówczas zarządzić problemem, który się pojawia, niż potem kryzysem, który z tego wyniknie.
Jak w takim razie zarządza pani kryzysami?
Mam wypracowany system, strategię zarządzania sytuacjami kryzysowymi, zarządzania ludźmi i przygotowaniem ich do tego. Bo do kryzysów trzeba się przygotować. Najgorsze co może być to improwizacja, zawsze liczy się przygotowanie! Jak zdarzy się taka sytuacja, to np. umawiamy się z zespołem, że odbieramy telefony 24 godziny na dobę. Dzwonimy do siebie, bo bardzo się potrzebujemy, aby rozwiązać jakiś problem. Oczywiście dzwonię wtedy, kiedy tylko to konieczne. Szanuję ich Święta, urlopy i rodzinę.
Bardzo dużo pani pracuje i jeszcze ma czas by pomagać! Z chęcią angażuje się pani w akcje charytatywne. Czy któraś z nich jest dla pani szczególnie ważna? Dlaczego lubi pani pomagać?
Kiedyś pomagałam o wiele więcej i różnym fundacjom. Teraz staram się skupiać na jednej, czy kilku, ale porządnie. Obecnie pomagam zwierzętom, bo sama też je posiadam, więc to dla mnie ważne. Współpracuję z Pauliną Król przy akcji „Serce dla Zwierząt”. Natomiast taką moją najważniejszą działalnością, jest współpraca w roli ambasadora, z panią Kasią Łukasiewicz i Fundacją Oswoić Los. Jestem bardzo dumna z tego, że zdobyli Europejską Nagrodę Obywatelską – za działalność na rzecz podopiecznych i rodzin dzieci z porażeniem mózgowym. Co roku prowadzimy z mężem dla nich bal i licytację. Bardzo się angażujemy we wszystkie ich inicjatywy. Teraz mam tak, że wiem co robić, jeśli chodzi o pomaganie i nie rozdrabniam się. Poza tym uważam, że jeśli chodzi o działalność charytatywną, to ważne jest serce, a nie promocja, czy żeby być za tę pomoc nagradzanym. Miałam to szczęście w życiu, że urodziłam dwóch zdrowych synów i sądzę, że powinnam podziękować losowi za wszystko, poprzez pomoc innym.
W 2009 roku otrzymała pani do spółki z mężem tytuł „Super Rodzice 2009”.
To, że zdobyliśmy z mężem wyróżnienie jako „Super Rodzice” oczywiście miało dla mnie duże znaczenie. Ale to czy jesteśmy super rodzicami ocenić mogą tylko nasze dzieci. Staramy się najbardziej jak umiemy i o to chodzi myślę.
Trzeba też spojrzeć w lustro i otwarcie sobie powiedzieć, że nie jesteśmy idealni i popełniamy błędy. Trzeba dawać z siebie wszystko i bardzo się starać. Jestem szczęśliwa, kiedy mój 20-letni syn mówi, że mnie kocha, albo że tęskni, że synowie zwracają się do mnie z problemami. To znaczy, że coś zrobiłam dobrze i mimo, że z mężem popełnialiśmy błędy, to coś zyskaliśmy. Najważniejsze, co można dziecku dać, to mówić mu, że się je kocha niezależnie od tego kim będzie, jakim człowiekiem się stanie, czy popełni błąd, czy ma kryzys, czy odnosi sukces. Nie mówić dziecku, że jest idealne, ale że akceptuje się go takim, jakim jest: „Bo ja zawsze będę dla Ciebie, będę Twoim rodzicem”.
Pani Paulino, jest pani przepiękną, bardzo atrakcyjną kobietą! Jak dba pani o urodę?
Dziękuję! Powiem szczerze, że zachwycam się kobietami, które są naturalnie piękne i nie potrzebują makijażu. Mi los dał urodę szaraka, przeciętną! W związku z tym, bardzo się muszę napracować (śmiech): iść do fryzjera, umalować się, dobrze ubrać. Mając dzisiaj prawie 45 lat, przede wszystkim zwracam uwagę na dietę. To ogromnie istotna kwestia! Pomaga mi w tym Agnieszka Milczarek, która pod moje wszystkie schorzenia i dolegliwości ułożyła mi wspaniałą dietę. „BioBistro” dostarcza mi jedzenie i tutaj duży ukłon składam w stronę Agnieszki.
Druga rzecz – to mój trener osobisty. Ćwiczę regularnie, mimo że mi się nie chce (śmiech)! Wiem jednak, że mój organizm tego potrzebuje i daje to efekty. Co jeszcze? Umiejętność wybierania ludzi wokół siebie. Otaczam się ludźmi, którzy wnoszą coś w moje życie – piękno, dobroć, przyjaźń, lojalność, pozytywne emocje. Uciekam z kolei od „potworów”, którzy źle na mnie wpływają.
Korzystam też z medycyny estetycznej i nie ukrywam tego. Uzupełniam kolagen, bo z wiekiem się go traci, robię sobie peelingi, chodzę np. na różne zabiegi na ciało. Samą dietą w tym wieku niestety wiele nie zdziałam, nie oszukujmy się! Ważny jest też sport i dbanie o siebie. Oczywiście jestem przeciwna sztuczności, kiedy np. ktoś robi sobie usta jak glonojad. Warto po prostu uzupełniać z wiekiem to, czego nam brakuje. Muszę o siebie dbać, bo w mojej PR-owej branży, to też jest bardzo ważne.
Ma pani również opinię jednej z najlepiej ubranych kobiet w Polsce! Jakie kreacje są pani ulubionymi i jak lubi ubierać się pani na co dzień?
Dużo pracuję, więc muszę być świetnie zorganizowana. Raz na dwa lub trzy miesiące robię przegląd szafy, rozdaję to, czego nie noszę, np. koleżankom z pracy. I robię sobie zestawy! Konkretnie wszystko dobieram i dopasowuję. Przygotowuję sobie z 40-50 zestawów i jestem gotowa na każdy dzień. Nie muszę się rano zastanawiać w co się ubrać. Patrzę tylko jaka jest pogoda, biorę zestaw, ubieram i gotowe! Inaczej bym zwariowała. Tak robię, jeśli chodzi o strój na co dzień, bo z kolei kreacje „na czerwony dywan” to już inna kwestia. Tutaj pomaga mi Marta Danelska, która jest cudowną osobą!
Oczywiście popełniłam w swoim życiu mnóstwo gaf odzieżowych w przeszłości! (śmiech) Przyznaję się! Ale potrafię się z nich śmiać. Teraz po 40-tce zwyczajnie dojrzałam i dobrze się ze sobą czuję. Hejterzy zawsze oczywiście się znajdą, ale się nie przejmuję. Grunt, że podobam się sobie, mojemu mężowi i dzieciom.
Czy jest ktoś, czyj styl ubierania pani uwielbia, na kimś się wzoruje? Zarówno w Polsce jak i na świecie?
Jeśli chodzi o Polskę, to uwielbiam styl Anety Kręglickiej. Jest zachwycająca! Podoba mi się też styl Kasi Sokołowskiej. Z kolei zza granicy – Victorii Beckham i Olivii Palermo. Oczywiście wszystkie one są zupełnie innej urody niż ja, ale bardzo mnie inspirują. Uwielbiam patrzeć na to, jak się ubierają.
Jakim mottem stara się pani kierować w swoim życiu?
Kiedyś przeczytałam wspaniałą myśl, która przypadła mi do gustu: „Do zarabiania pieniędzy potrzeba szczęścia, ale do ich wydawania potrzeba klasy”. Również w pracy, podczas spotkań z kobietami, prowadząc warsztaty, czy badania z moimi respondentkami i studentkami, powtarzam im, by nie uczyć się od najlepszych i tych, co osiągnęli największe sukcesy, ale od tych, którzy są najszczęśliwsi! Dowiedzieć się tego, jak oni to robią, że są szczęśliwi… To jest ważne!
Co dla pani oznacza słowo „sukces”? Ma pani swoją definicję?
Sukces to życie w zgodzie ze sobą. Trzeba umieć się sycić tym, co mamy. Cieszyć się z tego co osiągnęliśmy, ale też wyciągać wnioski z porażek. To umiejętność dzielenia się szczęściem, z bliskimi, rodziną. To, że przychodzi się do pracy uśmiechniętym, a jak się wraca do domu, to cieszy się z tego tak samo. Sukces, to z każdej chwili wyciągnąć coś dobrego dla siebie.
Czy zauważa pani zmiany w podejściu kobiet w Polsce jeśli chodzi o aktywność zawodową, samorealizację? Jak pani to ocenia? Kobiety dzisiaj faktycznie chcą sięgać po więcej?
Nadal mamy do czynienia z dyskryminacją i nierównością płci. Zarabiamy mniej, w zarządach firm kobiety stanowią mniejszość. Nie jestem zwolenniczką parytetów, bo ważne są kompetencje, ale statystyki mówią same za siebie. Ważne jest to, aby zwyczajnie kobietom dać szansę! Nie chodzi mi o to, żeby mężczyźni z czegoś rezygnowali, ale „posunęli się na ławce”. Realnym problemem jest to, że kobiety mają mniejszą pewność siebie niż mężczyźni. Same sobie utrudniają wiele sytuacji. Prosty przykład w mojej firmie, np. kiedy istnieje możliwość awansu. Kobieta zastanawia się czy da radę, a co zrobi facet? On zapyta ile będzie zarabiał! On nie ma problemu, nie zastanawia się czy da radę! Dlatego tak bardzo potrzebne jest wspieranie kobiet w ich dążeniach. Zarówno ze strony państwa, rodziny, czy partnera.
Cieszę się, że jednak coraz bardziej da się zauważyć, że kobiety chcą sięgać po więcej. Dlatego uwielbiam warsztaty z kobietami. Kobiety są bardziej otwarte na wiedzę, ambitniejsze. Doktorantek też jest więcej niż doktorantów. Trzeba też zwrócić uwagę na to, że kobiety chcą nadal studiować, nawet w późnym wieku! Pragną się uczyć, zdobywać wiedzę, rozwijać się.
Pisze pani doktorat, który dotyczy tematu kobiet 40+ i ich portretu socjologicznego u schyłku transformacji systemowej. Proszę powiedzieć, dlaczego zdecydowała się pani na taką tematykę?
Ponieważ z kobietami pracuję od ponad 15 lat jako trener motywacyjny, wykładowca PR-u, itd. Kobiety bardzo mnie fascynują. Mając 40+ stwierdziłam, że chcę napisać o kobietach takich jak ja, które mają doświadczenie, pracują w biznesie, łączą to z domem, mają spełnione ambicje, czy też nie, o tym czego oczekują, jak można im pomóc, czego pragną, gdzie się zagubiły, dlaczego nie mają wsparcia… Uważam, że kobiety stanowią ogromny kapitał społeczny, ekonomiczny i kulturowy. Ale stają się przezroczyste dlatego, że ludzie przyjmują, że te dojrzałe kobiety po prostu dobrze wypełniają swoje role i niczego nie potrzebują. Nieprawda! One potrzebują bardzo wiele! A przede wszystkim wsparcia.
Moje badania opierają się m.in. na wywiadach z kobietami, z mojego przedziału wiekowego. Obecnie robię analizę tego, co zebrałam, później otworzę przewód i mam nadzieję – obronię swój doktorat!
Co chciałaby pani przekazać kobietom?
Na pewno to, żeby wierzyły w siebie, żeby nie dały się stłamsić, czy to relacjom prywatnym, czy zawodowym. Żeby poszukały w sobie czegoś, co wyróżnia je spośród innych, żeby umiały napisać na kartce jakie są ich plusy, żeby mając chwile zwątpienia – nie porzucały myśli, tylko odpoczęły. Żeby dały sobie czas i na smutek, i na radość, przestrzeń na szczęście i na porażkę. Świat zwariował i chce, abyśmy cały czas były uśmiechnięte, zadowolone, szczęśliwe. Człowiekowi, a zwłaszcza kobiecie, potrzebna jest również melancholia, romantyzm, smutek. Kiedy przychodzi jesień – trzeba trochę obniżyć loty, żeby na wiosnę znowu zakwitnąć.
Aby szukały pracy, która im odpowiada, żeby nie zamykały się wyłącznie w swojej strefie komfortu, w swoich rolach: „ja – mama, ja – żona, ja – córka, ja – przyjaciółka, ja – sprzedawczyni, ja – manager, ja – kierowniczka, ja – Polka, ja – kobieta w świecie”. Przede wszystkim, żeby pracowały nad swoją wewnętrzną siłą, bo jeśli będą nią emanowały i będą zadowolone same z siebie, to uszczęśliwią siebie w pełni, przy okazji rodzinę i wszystkich wokół.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka (Jarząbek)