Fot. Katarzyna Widmańska
– Oskar, idzie wiosna. Postanowiłam się diametralnie zmienić. Nie tylko tak powierzchownie, jak te durne babskie pisma nam wmawiają, tylko tak wewnętrznie
W powietrzu wisiała opowieść. Czułem to całym sobą. Martyna należała bowiem to tego typu osób, którym się zawsze coś wydarzało. A to zorganizowała romantyczną kolację dla ukochanego i w trakcie oderwał się w salonie kawałek sufitu dokładnie na przepięknie udekorowany stół. A to poznając mamę Marcina, ojca ich dwójki dzieci, wyszeptała jej z czułością, że trzyma się świetnie jak na jego babcię. A to w trakcie babskiego wieczoru zostawiła włączonego skype’a i jej życiowy partner usłyszał gromkie wybuchy śmiechu na temat swoich seksualnych wyczynów. W każdym razie rachunek prawdopodobieństwa w przypadku Martyny nie działał. To, co się mogło wydarzyć strasznego, jej wydarzało się na pewno.
– Zapisałam się na warsztaty na temat „Jak polepszyć relację w związku”. Dwa dni się szkoliłam. Wymęczona byłam do imentu. Kazali mi wypisać zalety Marcina na dwie kartki. Wiesz, gdyby to były wady, to brulion zapisuję od ręki. Ale zalety… Ale dobrze. Nie po to wybuliłam całe trzy stówy, żeby się czegoś nie nauczyć i nie zmienić w życiu. Generalnie chodziło o to, by zacząć doceniać partnera i jego rodziców, znaczy się szczególnie mamusię. Gul mi rósł w gardle ale znalazłam mamusi ze dwie dobre cechy. No i dostaliśmy zadanie domowe. Na spotkaniu rodzinnym miałam wysyłać wyłącznie pozytywne komunikaty o swoim partnerze i jego … no wiesz … szczególnie tej jego….
Akurat na następny dzień byliśmy zaproszenie na jej urodziny. Listę zalet miałam ułożoną na kartce. No i tu był cały zonk. Bo nie byłabym sobą, gdybym na dole nie wypisała paru złośliwości. I to mnie zgubiło.
– Dajesz – prawie krzyknąłem
– No, więc był obiad rodzinny. Słodziłam teściowej i chwaliłam Marcina na dziesiątą stronę: że taki opiekuńczy dla dzieci, że złota rączka, że wycieraczki mi ostatnio wymienił. Marcin najpierw się zdziwił, ale potem sam się rozkręcił, opowiadając jaki to on wspaniały jest i jak dzięki jego ekologii dzieci rosną zdrowo. A mamusia, że od małego widziała jego wyjątkowość i żebym Bogu dziękowała za takiego męża, bo gdzie bym drugiego takiego znalazła, który by warzywniak bez chemii uprawiał. I tego nie przewidziałam. Szlag trafił mnie na miejscu i całe nauki diabli wzięli.
– Dokładnie – syknęłam. – Marcin ceni naturalność w każdym wymiarze. Dzięki temu, że wpierdziela w nocy całą lodówkę i nosi piżamkę od mamusi zdecydowanie działa na mnie antykoncepcyjnie. Żadnej chemii nie potrzeba. Aha, a jeśli chodzi o troskę nad dziećmi, to najbardziej mu jestem wdzięczna za to karmienie piersią. Był w tym bezkonkurencyjny.
Facebook
RSS