Fot. Katarzyna Widmańska
Zawsze przychodzi taka służbowa, napięta. Pani prezes dużej korporacji. W wieku nieokreślonym. Raczej na pewno po czterdziestce. Zawsze na czas, zawsze w najnowszych ciuchach i z najnowszą komórką. Oficjalna i chłodna
Pracuje i mieszka w innym mieście, ale na tyle chroni swoją prywatność, że do fryzjera, kosmetyczkę i ginekologa woli jeździć 200 km. „Wie pan, świat jest mały” –zwykle mawia. Tym razem wszystko wskazywało na znany mi scenariusz. Weszła, usiadła i beznamiętnym głosem powiedziała „kolor jak zwykle, a jeśli chodzi o podcięcie – to czekam na pana propozycje”. I wtedy zadzwonił telefon. Nigdy, ale to nigdy, nie odebrała żadnego, gdy u mnie była. Tym razem przeprosiła, że musi.
– Krzysztof, nie mogę teraz rozmawiać. Przecież ci mówiłam. Co? – prawie krzyknęła – jeszcze raz powtórz, co znalazłeś? Uspokój się. Wiem, że nasza córka ma dopiero czternaście lat. Tak, wiem, że to przesada. Krzysztof, naprawdę nie mogę – spojrzała na mnie przepraszająco, jak nie ona – porozmawiajmy najpierw, nie mów jej, że jest dziwką, przestań. Zadzwonię za godzinę.
Usiadła. Nałożyłem kolor. Telefon.
– Krzysztof, myślisz, że to Igor, a nie Kaśka? Że ta jego dziewczyna to zdzira? Krzysztof, natychmiast się uspokój. Nie podejmuj pochopnych kroków. Ustalmy strategię rozmowy z naszymi dziećmi. A nie od razu wyzwiska, awantury. Do widzenia.
Popatrzyła na mnie: „Czy pan potrafi być dyskretny?” – zapytała, po czym nie czekając na odpowiedź wyciągnęła z pięknej torebki piersiówkę i pociągnęła naprawdę hojny łyk. „Niech pan tak na mnie nie patrzy, każdy ma chwilę słabości. Mąż znalazł w domu bieliznę, taką skórzaną z pejczykami i czerwoną koronką. Mąż jest bardzo zaangażowany w społeczną naukę kościoła i jak sobie pomyślał, że jego córka czy syn z dziewczyną mogli w ogóle o czymś takim pomyśleć, a co dopiero nosić, to prawie zawału dostał. Dlatego zmuszona byłam odebrać telefon mimo że nigdy tego nie robię. Musiałam opanować kryzysową sytuację domową – zakończyła oświadczenie, po czym pociągnęła kolejny łyk.
– Proszę się nie denerwować – próbowałem pocieszyć jak umiałem – dzieci już prawie dorosłe, to …
– Pan? Pan śmie mnie pouczać? – z pogardą zerknęła na moją wytatuowaną rękę – sam pan nie lepszy, a innych będzie oceniał. Moralizator się znalazł.
Zgłupiałem. Chciałem załagodzić sytuację, a tu czara jadu na mnie się wylała.
– Niech pan tak nie patrzy. Co pan myśli, że jak człowiek jest na wysokim stanowisku, wychowuje dzieci i pracuje charytatywnie, to on potrzeb nie ma. Każdemu wolno.
Zgłupiałem jeszcze bardziej.
– Jezu, ale będzie wstyd jak się mąż i dzieci dowiedzą, czyje to – wybuchnęła – cały autorytet stracę. I jeszcze nie daj boże komuś powiedzą, że ja, która co niedziela w pierwszej ławce stoję, sobie skórzane gorsety lubią ponosić, jak sama w domu jestem. Jestem skończona.