Fot. Katarzyna Widmańska
Nowy rok, jak co roku, wkracza w fazę noworocznych postanowień. Po pierwszym stycznia zaleje świat tsunami nowych zasad i reguł gry. Ot, reguła rzucania. Realizuje się ona głównie w dwóch obszarach: jedzenia i picia
Więc całkiem spory procent znajomych porzuci (niepotrzebne skreślić): słodycze, „bo wiesz to podjadanie mnie wykończy”; mięso, „bo jak pomyślę o cierpieniu tych biednych zwierząt”; białe pieczywo, „bo to cichy morderca”. No i oczywiście alkohol: „w tym roku muszę zdecydowanie ograniczyć”. Zobowiązania piękne, momentami słuszne. Niektórzy obudzą się rano jako ekologowie; inni – obrońcy zwierząt futerkowych, a jeszcze inni – zjednoczeni z nurtem życia i natury. Jest jeszcze moja ulubiona kategoria, zwana roboczo NAWRÓCONYMI. To ta część ludzkości, która pchana niewiadomym impulsem postanawia całkowicie zmienić swoje życie. Wersja hard oprócz odrzucenia wszystkiego, co się da: słodyczy, mięsa, alkoholu, porzuca również dotychczasowy tryb życia: „trzeba być ślepym, by nie widzieć, że imprezowe życie miejskie to powolne samobójstwo; praca w korporacji to zabójstwo bliskości między ludźmi, a spacer po Błoniach przypomina aerobik na terenie Czarnobyla po wybuchu elektrowni jądrowej”.
Też taki byłem do czasu historii z Bożenką. U niej moment nawrócenia nadszedł w pewną sylwestrową noc. Poczuła, że nie chce tak dalej żyć. Tą myślą podzieliła się z małżonkiem i niebawem stali się nabywcami wypasionej hawiery dwadzieścia kilometrów od Krakowa, gdzie można jeszcze zobaczyć kurę, spacerującą po podwórzu i poczuć siłę wspólnoty. Decyzję Bożenki wzmocnił także fakt, że w jej łonie czekał na przyjście pierworodny potomek, a ona jako przyszła matka czuła moralny obowiązek, by dziedzic pięćdziesięciu procent jej genów rysował krowę czarną w białe łaty, a nie fioletową, jak to reklama pewnej czekolady pokazuje. Bożenka podeszła do sprawy globalnie. Czytała książki o życiu slow, prasowała bawełniane pieluchy i dzielnie doglądała ekipy remontowej w wijącym się rodzinnym gniazdku.
Pewnego dnia, gdy już sprawdziła, czy wszystkie designerskie elementy jej przyszłego życia są przez panów fachowców układane według najnowszego designerskiego pisma, postanowiła uruchomić więzy wspólnotowe. Ruszyła w wieś z pieśnią miłości i pokoju na ustach. Pozdrowiła kury i kaczki, wzruszyła się bielizną schnącą na podwórzu jednego z domostw, ale nade wszystko poruszył ją widok babuleńki ręcznie pielącej warzywne zagony. Podeszła więc bliżej i z głębin swego serca szepnęła:
– dzień dobry.
Babinka przeniosła wzrok z zarastających chwastami zagonów na uśmiechniętą Bożenkę.
– dla kogo dobry, dla tego dobry. Chyba dla wyfiolkowanej paniusi z miasta, bo ja tu od rana zapierdalam i niczego dobrego w tym nie widzę.
Facebook
RSS