Fot. Katarzyna Widmańska
Marta stanowi sto procent rozkoszy. Je namiętnie. Podobnie namiętnie żyje. Gdy zapiszę się do mnie, kompletuję lodówkę w makaroniki, eklerki i wszelkie inne osiągnięcia krakowskich cukierników. Marta wchodzi, a raczej wkracza dość obfitą posturą swoich kształtów i zasiada
Szczebiocze, śmieje się i je. A raczej jest jedzeniem, bo oddaje się swojej pasji w całości. Śniadaniową nutellę widać na białej koszuli a rozczeszywanie jej bujnych włosów oznacza deszcz okruszków z drożdżowego ciasta. Marta kocha świat a świat kocha ją. Jej jedynym zmartwieniem w życiu jest to, jak wytłumaczyć kolejnemu adoratorowi, że dla niego miejsca w kalendarzu brak.
Weszła. Zobaczyła torcik hiszpański.
– Oskar, jesteś jedyny. Wiesz jak dogodzić kobiecie. Nie wszyscy mężczyźni to wiedzą ale prawdziwa kobieta to taka, która się umie o siebie zatroszczyć. Ot taki mój Mareczek, teatrolog z zajawką na teatr antyczny. Mówię mu: ty mi Mareczku teorią głowy nie zatruwaj, tylko mnie zabierz do takiego teatru, które poruszy każdą cząstkę mego ciała. Patrząc na moje gabaryty, to raczej duże wyznawanie – wybucha śmiechem – a Mareczek dawaj swoje, że wytłumaczy mi, na czym polega tragiczność w sztuce greckiej. Wrzuca jakieś Sofoklesy. To ja mu szczerze: „Maruś, powiedz tak, żeby mnie poruszyć”. I on patrzy mi głęboko w oczy i mówi: „Martuniu, tragiczne to byłoby dla mnie, gdyby musiał wybierać między nocą z tobą a porannym śniadaniem. Bo ja i twoje łóżkowe, i jedzeniowe orgazmy łyżkami bym jadł.” Oskarku czy mi się wydawało, czy tam w lodówce się eklerki do mnie uśmiechają? Dzięki kochanieński, o tu mój Maruś – i Marta prezentuje mi połączenia George’a Clooneya z Ryanem Goslingiem. Z całą moją miłością do Marty, to raczej bym się jakiejś Andżeliny u boku takiego faceta spodziewał niż Kuleczki.
– Tego Mareczka to ja życia musiałam nauczyć – ciągnie dalej – Wiesz z tej filologii to on raczej nie wyżyje, więc dorabia sobie fotografując modę. I przychodzi w któryś piątek do mnie taki zmizerniały i mówi: „Martuniu, fotografuje te modelki ale w nich nich piękna nie ma”. To się zlitowałam i myślę: pokażę mu, co to piękno. Jeszcze wtedy z takim triathlonistą Piotrkiem byłam ale mnie ten Maruś już wtedy rozczulał. Rozebrałam się więc i stoję taka jak mnie pan Bog stworzył przed tym Marusiem. „Maruś – piękno to jest to, co widzisz w lustrze, gdy na siebie patrzysz. Jak widzisz brzydotę, to jesteś brzydotą. A ja tak patrzę co rano w lustro i myślę, że jestem zajebista”.
Rozczuliła mnie Marta tą akceptacją samej siebie i z głębi serca wyznałem:
– Marta, ja to najbardziej w tobie cenię to, że nie masz kompleksów.
Uśmiechnęła się całą sobą.
– A powinnam je mieć?
Facebook
RSS