Fot. Katarzyna Widmańska
Hanka nigdy nie odwołała u mnie wizyty. Zawsze tak samo punktualna, z ustalonym dwa miesiące do przodu terminem, elegancko ubrana. To ten typ kobiety, która nigdy nie ma wpadek: wstaje rano już z umytymi zębami i pełnym makijażu
Jej się nie zdarzy podjeżdżający na blisko autobus, pozostawiający zawartość deszczowo-śnieżną na białym płaszczu ani uciekające w rajstopie oczko. To jest poza jej perfekcyjnym JA. Kiedy więc nie pojawiła się na koloryzację, nie odbierała telefonu, ani wcześniej nie odwołała naszego spotkania, wiedziałem, żę COŚ SIĘ DZIEJE. Gdyż do tej pory jej scenariusz życiowy tego nie zakładał. Zadzwoniła wczoraj. Prawie szeptem przepraszała, że nie była i że nie da rady tego wyjaśnić, bo ma szwy na krtani. Szwy? Na szyi? W głowie rysowała mi się “Piła 7”. Nie spałbym pewnie do rana gdyby nie to, że wyjaśnienie horroru przyniosła ze sobą Magda, przyjaciółka Hanki.
– Słyszałeś już? Jezu, szpital, krew, wyrzuty sumienia. To była masakra.
– Nic nie wiem, siadaj i mów – napięcie wychodziło mi uszami.
– Kompletnie nic? Dobra, to uważaj, połącz dwa fakty: postanowiliśmy z Markiem przed świętami wziąć jakąś zabiedzoną psinę ze schroniska i poprosiłam Marka, byśmy tym razem zostali na Sylwestra w domu. Odpowiedział, że to w sumie dobry pomysł, po czym zaprosił ekipę znajomych, w tym Hankę z Pawłem, co oczywiście wywołało moją furię. Nie chodziło o gości, tylko o to, że Frodo, uratowany z koszmarów schroniskowych pies, potrzebuje spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Był u nas dopiero dwa tygodnie i dochodził do siebie po traumie, jaką zafundował mu były właściciel.
– No i? Marek dusił Hankę?
– Oj, przestań, no więc musisz jeszcze znać parę szczegółów: otóż psinka należy do niezbyt chlubnej rasy rotwaillerów i przeszła w życiu naprawdę dużo. Nadto, szukając w internecie przepisu na sylwestrowe ciasto, napotkałam artykuł o tym, że w sylwestra złodzieje obserwują domy i często wchodzą do tych, gdzie jest duża impreza. Bo wtedy cała posesja jest otwarta, ludzi pełno i nikt nie zauważy wynoszonego przez kolejnego gościa laptopa.
– Magda, zaraz to ja cię uduszę jak mi nie powiesz, jak się ma schroniskowa znajda z wynoszonym przez złodzieja sprzętem.
– No ma się, ma. Więc zaczęła się impreza. Ale gdzieś w tyle głowy tłucze mi się artykuł o złodziejach. I nagle patrzę przez okno w salonie, wiesz, my mamy takie ogromne okno, które wychodzi na ogród, że po mojej własnej ogrodowej skarpie biegają jacyś obcy ludzie. Biegają, przykucają, znowu biegają. No jak nic, tylko obserwują dom. Zawołałam Marka, ale był już w takim stanie upojenia, że “dobrze kochanie” nie oznaczało chęci wszczęcia natychmiastowego działania. Sprawdziłam, czy inne wejścia do domu są zamknięte, po czym wyszłam na zewnątrz. Zawołałam “jest tam kto?”, ale zobaczyłam postacie chowające się za ogrodowymi drzewami. Byłam pewna, że to oni i nawet odczuwałam pewnego rodzaju dumę, że odkryłam ich niecne zamiary. Zawołałam Froda, bo widok kobiety z rotwaillerem powiniem ich wystraszyć i dalej krzyczę “helo, kto tam?”. No i Frodo wszedł do akcji, ruszył w długą i rzucił się na mniejszego opryszka, którym okazała się być nasza Hania, ale to się już okazało po tym, jak Frodo przeprowadził skuteczną akcję obrony swoich nowych właścicieli.
– Hanka? Nie poznałaś jej po ubraniu? I co ona tam robiła?
– Chcieli nam z Pawłem zrobić niespodziankę i ustawiali w ogrodzie petardy i sztuczne ognie, by o północy, zrobić pokaz. Pamiętaj, że Paweł jest ukrytym piromanem. A Hanka elegantka cholera jedna, żeby nie ubrudzić swoich rzeczy, wzięła jakąś starą Pawła kurtkę. Frodo się nie bawił w detale. Od razu powalił ją na ziemię i za szyję. No i sekundy do nowego roku odliczaliśmy w karetce. Tylko pies nie rozumiał, dlaczego nie dostał pochwały za uratowanie nas życia i naszego dobytku.