Społeczeństwo i media stale tworzą wyobrażenia, jak powinno wyglądać nasze życie. Tak jest z kanonem piękna. Najwyraźniej bycie piękną to posiadanie zupełnie odrealnionego ciała, którego nie da się osiągnąć bez operacji. Kto ustala takie zasady?! Moja najlepsza rada dla kobiet: zawsze pozostańcie wierne sobie, swojej indywidualności, wyjątkowości. Temu, co czyni Was pięknymi!
Jednym z twoich celów – czy to przez Women’s Unity Movement, czy poprzez występy w mediach – jest wspieranie kobiet. Jednocześnie jesteś nawróconą na islam muzułmanką. Tymczasem ta religia jest uznawana za traktującą kobiety przedmiotowo. Jak to wygląda w twoich oczach?
Natasha Toffa, założycielka Women’s Unity Movement: Dlatego właśnie jestem niezmiernie szczęśliwa, że nawróciłam się na islam. Wielu ludzi w Australii patrzy na mnie dziwnie lub kwestionuje, jak w ogóle można przejść na tę religię. Dlaczego nie zostałam katoliczką. Niestety pokutuje medialny wizerunek, który nie ułatwia bycia muzułmanką. Jesteśmy stale poddawani krytyce, oceniani niesłusznie czy stereotypizowani na podstawie tego, czego dopuszcza się mniejszość.
Podzieliłabym ludzi w uproszczeniu na trzy grupy: tych, którzy rozumieją islam; tych, którzy są przeciwni islamowi, choć nie mają rzeczowej wiedzy na temat samej religii; tych, którzy również nie mają wiedzy o islamie, ale są otwarci na jej uzyskanie.
Islam nadszedł z rewolucyjnym przesłaniem, które podnosi status kobiet, dając im równość w wierze i uwielbieniu. Oczywiście, że w islamie mężczyźni są przedstawiani jako żywiciele i opiekunowie kobiet, ale – w odniesieniu do fundamentów islamu – powinności i nagrody są jednakie dla kobiet i mężczyzn. Mało kto o tym wie, ale islam przyznał kobietom prawa całe wieki przed światem zachodnim. Jako pierwsza religia dał nam prawo posiadania własności oraz dziedziczenia. Trudno więc dziś zaakceptować fakt, że dziś my, muzułmanki, musimy walczyć o swoje prawa, gdy otrzymałyśmy te pierwsze jakieś 1500 lat temu. Wielu mężczyzn wybiera sobie z Koranu tylko to, co im na rękę, by wymusić dominację nad kobietami. Właśnie przez to wyznawcy innych religii tak odbierają islam. Ale my, kobiety islamu, jesteśmy odważne, wojownicze i fakt, że – na przykład – zasłaniamy część ciała, w niczym nam nie umniejsza. Ja i wiele kobiet na świecie jesteśmy tego przykładem.
Bez wątpienia muzułmanki są mężne, ale też niektóre kraje muzułmańskie dziś wymuszają na nich tę odwagę, odmawiając praw posiadanych przez obywatelki innych państw. Czy osobiście uważasz radykalne interpretacje islamu za zagrożenie?
Absolutnie! Takie sytuacje szczególnie pomagają karmić stereotypami innych, powiedzmy ignorantów, na temat samego islamu. To zagrożenie dla nas wszystkich jako opinii publicznej. Wszystko, co jest dokonywane siłowo – choćby w najlepszych intencjach, niezależnie od tego, czy mówimy o zachodzie, czy krajach islamskich – należy uznać za niesłuszne i nie można tego pochwalać.
Rozmawialiśmy o islamie na poważnie, ale ma on też bardziej frywolne wydanie. Należysz do tzw. hijabistas (połączenie hidżabu i słowa fashionista – przyp. red.). Czyli łączysz swoją religię z modą i całkiem dobrze się przy tym bawisz.
Haha, tak! Jeszcze przed zmianą wyznania uwielbiałam się stroić: amerykańska moda, nadruki, kolorowe ciuchy. Po przejściu na islam nie widzę powodów, by z tego rezygnować, oczywiście poza okryciem ciała zgodnie z przyjętymi przeze mnie zasadami. Często jestem komplementowana na Instagramie czy na ulicach przez nie-muzułmanki, co jest źródłem pewnej satysfakcji. Że dobór chusty lub sposób jej wiązania może być inspirujący. To w pewnym sensie przełamywanie bariery, mówienie ludziom o islamie. Niektórzy zakładają przecież, że zasłanianie ciała to nudny, odporny na modę obowiązek okrycia się czernią, a przecież wcale tak nie jest!
A twoje największe dzieło? Women’s Unity Movement (WUM, pol. Ruch Zjednoczenia Kobiet) powstał niewiele ponad rok temu. Jakie są założenia Ruchu i jak oceniasz początek działalności?
Women’s Unity Movement to międzynarodowa organizacja, którą rozruszałam całkiem sama i jej sukces na przestrzeni półtora roku jest dla mnie błogosławieństwem. Celem WUM jest zbliżenie kobiet o różnych wyznaniach, wieku, etnicznościach i doświadczeniach, byśmy faktycznie się zjednoczyły. Chcę promować zmiany społeczne poprzez wsparcie kobiet, miłość do siebie, edukację na temat różnić pomiędzy nami oraz jednoczesne celebrowanie różnorodności i wspólnoty. Środkiem do celu jest organizacja wydarzeń – nieco eleganckich, ale i wesołych – wyłącznie dla kobiet co dwa, trzy miesiące. Dotąd odbyło się ich osiem w Australii i jedno w Los Angeles. Jednorazowo pojawia się od 60 do ponad 100 kobiet o bardzo zróżnicowanej tożsamości.
W ramach WUM prowadzę projekt Body Beautiful, w którym chodzi nie tylko o wspieranie kobiet, ale też o miłość do siebie samych, o pewność siebie. O świętowanie naszego pochodzenia, odcienia skóry, kształtów, rozmiarów. Innymi słowy, celem jest przedefiniowanie stereotypowego postrzegania piękna w mediach, by reprezentować wszystkie kobiety na świecie. W przypadku tego projektu chodzi o to, by każda uczestniczka stanowiła inspirację dla młodego pokolenia, ale też dla rówieśników i szerszej społeczności, stanowiąc bardziej realistyczny punkt odniesienia w kwestii piękna. Dotąd przygotowałam projekty wideo i fotograficzne w ramach Body Beautiful w Nowym Jorku i Los Angeles, a w grudniu będę realizowała kolejny w Malezji. Od początku WUM staram się, by inicjatywa osiągnęła globalny zasięg, dlatego mam jeszcze wiele (wieeele!) krajów, w których muszę gościć, byśmy wszystkie czuły się reprezentowane.
Body beautiful brzmi cudownie jako pomysł. Ale nie masz wrażenia, że stajesz sama przeciwko całemu światu? Przemysł medialny czy modowy są oparte o te silnie zakorzenione stereotypy kobiecego piękna. Choć błędne, a może zbyt wąskie, na pewno są mocne i ciężko będzie je zmienić.
To oczywiście ogromny wysiłek, bardzo stresujący, ale i dostarczający wiele satysfakcji. Moda i media stale się zmieniają, a bez wątpienia znaczna część zmian to odpowiedź na oczekiwania publiczności – co chcemy oglądać. Dlatego dostrzegamy coraz większą różnorodność w kwestii koloru skóry, rozmiarów, pochodzenia i tak dalej. To piękne, cieszmy się tym. Nigdy pewnie nie dowiemy się, czy chodzi wyłącznie o żądzę zysków i zaspokojenie oczekiwań konsumentów, czy też korporacje naprawdę biorą sobie do serca CSR.
Ja w swoim zakresie chciałabym pomóc kobietom wszystkich pokoleń – ale szczególnie nastolatkom, które są najbardziej narażone na presję otoczenia – by pokochały siebie i to jakie są. Tak długo, jak same jesteśmy szczęśliwe ze sobą, opinie innych nie będą miały znaczenia. Niedawno na Instagramie zaczęła mnie oglądać 13-latka. Tak młoda dziewczyna, którą w jakiś sposób zainspirowałam i teraz ona stała się przykładem dla innych po tym, jak sama była gnębiona w szkole zbyt wiele razy. Właśnie o taką zmianę chodzi, by pozbyć się piętna i znaleźć młodym kobietom wzorce bardziej osiągalne niż te telewizyjne. Dlatego bardzo skrupulatnie dobieram, kto bierze udział w projekcie Body Beautiful.
Właśnie zwróciłaś uwagę na coś bardzo istotnego w Instagramie. To medium uznawane często za siedlisko próżności i samozachwytu. Ty jednak wspomniałaś o odpowiedzialności za docieranie do wielu ludzi dzięki mediom społecznościowym. Z jednej strony sama produkujesz treści, z drugiej otrzymujesz ogrom reakcji i sama na to odpowiadasz. To tytaniczna praca, jak sobie z tym radzisz?
Szczerze mówiąc, jest to naprawdę bardzo trudne w pojedynkę, mając jeszcze jakieś życie poza Instagramem i – na dodatek – pracę w administracji. Nawet na zrobienie sesji zdjęciowej czasami trudno znaleźć czas. Weekendy mam zwykle bardzo zajęte i choćby „zrobienie się” do zdjęcia zajmuje sporo czasu.
Zawsze staram się poświęcać fanom wiele czasu, odpisywać na wszystkie wiadomości, istotne komentarze i pytania pod każdym postem, a także przeglądać ich treści i wchodzić w interakcje. Niezależnie od liczby fanów zawsze staram się w przyzwoitym czasie odpowiedzieć na wiadomości. Skoro ktoś poświęcił swój czas, by dotrzeć do mnie, to i ja powinnam chwilę znaleźć i odwzajemnić ten gest. Niektórzy są niecierpliwi, ale staram się już nie robić sobie wyrzutów, jeśli nie zawsze daję radę – mam tylko tyle czasu, ile mam, dlatego odpowiadam komu i kiedy mogę. A wiadomości dostaję naprawdę masę, zwłaszcza od kobiet proszących o pomoc w różnych kwestiach. Co ciekawe, od lat nie trafił mi się żaden „hejter”, więc mam o tyle mniej bólu głowy (śmiech).
Dostajesz też te naprawdę ciężkie wiadomości, od przerażonych kobiet, którym zaimponowałaś odwagą. Opowiedziałaś o koszmarze przemocy, ośmiu latach w toksycznym związku, z którego udało się uciec. Jak to było?
Prawdę mówiąc, gdy spoglądam w przeszłość, to sama się sobie dziwię, że nie wpadłam na mój „wielki plan” na wcześniejszym etapie związku. Ale nie mogłam, to nie był jeszcze ten czas: byłam zbyt zakochana, zbyt słaba i łatwowierna, by się uwolnić. Gdy spróbowałam już wszystkiego, zdałam sobie sprawę, że jedynym sposobem opuszczenia takiego związku żywcem (dosłownie!) jest granie jego kartami. Manipulowanie nim, karmienie go kłamstwami podobnymi do jego kłamstw. A po cichu szukałam dla siebie bezpiecznego schronienia i planowałam ucieczkę.
Wydaje się, że dla wielu kobiet – ofiar przemocy – samo posiadanie planu byłoby zbyt dużym ryzykiem, przynajmniej w ich oczach. Zresztą, celem agresywnego partnera jest taka dominacja, by kobieta nie widziała wyjścia. Na jakimś etapie jednak kobiety decydują się pisać do ciebie z prośbą o pomoc. Kiedy?
Każdy przypadek jest inny, choć wiele ma podobny przebieg. Ja dzielę je na trzy grupy. W pierwszej są kobiety piszące po pojawieniu się pierwszych aktów przemocy ze strony partnera. One myślą sobie „być może ja też jestem w związku przemocowym, czy on może się wobec mnie tak zachowywać?” i piszą, prosząc o radę. W drugim zbiorze są kobiety potrzebujące potwierdzenia, że on się nie zmieni, ale zbyt przerażone lub zaangażowane w ratowanie związku, by odejść. Trzecia grupa to kobiety, które potrzebują już bezpośrednio pomocy przy wydostaniu się z takiej relacji. Moje zadanie to wtedy wsparcie ich tak, by udało się to zrobić możliwie bezpiecznie, bez ryzyka. Wiele z nich przynajmniej raz omawia ze mną myśli samobójcze, co niestety może wydawać się realną alternatywą w takich związkach.
A co z dwiema pierwszymi grupami? Czy masz na nie wpływ, czy też muszą same dojść do punktu, w którym szukają zakończenia związku? Można ten proces w jakiś sposób przyspieszyć i oszczędzić im cierpienia?
Niestety, w obu tych grupach bardzo ciężko jest realnie pomóc, ponieważ albo nie są gotowe do porzucenia partnera, albo w ogóle nie uważają, że jest aż tak źle, by rozważać rozstanie. Trzeba wykazać się dozą cierpliwości, dać im czas i pozostać w gotowości do czasu, gdy będą zdolne do odejścia. Moja rola to więc swoisty bufor – one potrzebują się wygadać, zaufać komuś w najbardziej bolesnej sprawie i móc to z siebie wyrzucić. Na tym etapie naprawdę trudno dotrzeć do świadomości kobiety, ponieważ jest przerażona, niepewna, bezradna i sama myśl o odejściu może być poza zasięgiem, zwłaszcza gdy w związku są dzieci.
Choć muszę powiedzieć, że aktualnie wspieram jedną kobietę, która zgłosiła się do mnie tuż po emisji dokumentu w BBC, pod koniec lipca. Zaliczyłabym ją do drugiej grupy, ale już pomagam jej dokończyć rozwód – choć mieszkamy w różnych krajach – i służę pocieszeniem, wsparciem w tym trudnym procesie. Ma trójkę dzieci, to naprawdę potrzebne.
Od pokochania swojego ciała do uwierzenia w siebie i zostawienia toksycznego partnera – masz dla kobiet wiele cennych rad. Czy jest jakaś jedna, bardziej uniwersalna recepta, z której mogłaby skorzystać każda z nas, borykając się z mniejszymi i większymi problemami na co dzień?
Społeczeństwo i media – zwłaszcza te społecznościowe – stale tworzą wyobrażenia, jak powinno wyglądać nasze życie. Tak jest z kanonem piękna. Najwyraźniej bycie piękną to posiadanie zupełnie odrealnionego ciała, którego nie da się osiągnąć bez operacji. Kto ustala takie zasady?! Moja najlepsza rada dla kobiet: zawsze pozostańcie wierne sobie, swojej indywidualności, wyjątkowości. Temu, co czyni Was pięknymi. Nie uginajcie się pod presją społeczeństwa i nie dajcie zmienić w kogoś, kogo zadaniem jest tylko zadowalanie innych!
Rozmawiał: Michał Karaś