Jest to dla mnie spełnienie marzeń zarówno zawodowych jak i prywatnych. Przede wszystkim, mogę pomagać ludziom, co daje mi ogromne spełnienie.
Zdobywam nowe doświadczenia w prowadzeniu szkoleń medycznych, poznaję nowych ludzi, obyczaje i kultury w różnych zakątkach świata. Czego chcieć więcej?
O czym pani marzyła, będąc małą dziewczynką?
Monika Piątczak, wolontariuszka PCPM: Chciałam zostać aktorką.
Jak zaczęła się pani przygoda z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej?
Zupełnie przypadkiem. Przypadkiem rozumianym przeze mnie jako otwarcie się na nową, często niespodziewaną, drogę daną nam przez los. Kilka lat temu ekspert, który miał jechać na jeden z projektów (szkolenia medyczne w Gruzji), musiał z niego zrezygnować. Zaproponował więc udział mojemu przyjacielowi. Kolega, znając moje zamiłowania, szybko namówił mnie, abym pojechała z nim. I tak to się zaczęło… Tego typu wyjazdy zawsze były moim marzeniem.
Jakie znaczenie ma dla pani praca w tego typu organizacji?
Jest to dla mnie spełnienie marzeń zarówno zawodowych jak i prywatnych. Przede wszystkim, mogę pomagać ludziom, co daje mi ogromne spełnienie. Zdobywam nowe doświadczenia w prowadzeniu szkoleń medycznych, poznaję nowych ludzi, obyczaje i kultury w różnych zakątkach świata. Czego chcieć więcej? Po pierwszym wyjeździe od razu wiedziałam, że stanie się to moją pasją. To jest po prostu to!
Jaki jest pani plan dnia?
Na co dzień jestem pielęgniarką w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Pracuję na oddziale transplantologii serc oraz mechanicznym wspomaganiu krążenia. Mam dodatkowo dyżury w Szpitalu Klinicznym w izbie przyjęć. Oprócz tego, prowadzę własną działalność gospodarczą zajmującą się szkoleniami medycznymi. Wszystko to zajmuje dużo czasu. Kiedy nie jestem w pracy skupiam moją uwagę na moich dwóch córkach: Julii (12 lat) oraz Oliwii (7 lat). Prowadzę dom, gotuję, sprzątam i pomagam dziewczynkom w odrabianiu lekcji. Oczywiście odbywa się to o różnych porach dnia, w zależności od moich dyżurów. Wszystko muszę planować z dużym wyprzedzeniem. Znajduję również czas na zabawę z córkami. Wspólnie oglądamy filmy, gramy w gry planszowe, jeździmy na rowerze, itd. Rola matki daje mi wiele radości. Moje dziewczynki bardzo mnie wspierają we wszystkim, co robię. Nie zapominam również o przyjaciołach, z którymi spotykam się raz w miesiącu.
Wyjeżdżała pani wiele razy na misje do różnych krajów w ramach pracy dla PCPM. Jakie misje może pani wymienić?
W Sudanie szkoliliśmy byłych partyzantów oddelegowanych na czas pokoju do pracy w straży pożarnej, a w Kenii szkoliliśmy ratowników i pielęgniarki. Podobnie na Ukrainie i w Nepalu.
Który wyjazd miał dla pani szczególne znaczenie i dlaczego?
Wszystkie wyjazdy są dla mnie inne. Pierwszy projekt w Gruzji był dla mnie zderzeniem się z inną kulturą, zachwytem nad różnorodnością przyrody, ludźmi, stylem życia, jak również przekonaniem samej siebie, że dam radę. Projekt w Południowym Sudanie to już dotknięcie własnych granic możliwości. Tam doświadczyłam granic wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Musiałam radzić sobie z wyczerpującym organizm klimatem, a w dodatku ciągle brakowało nam wody i prądu. Nie było łatwo, ale nie było też wyboru. Po jakimś czasie opanowałam mycie się w połowie butelki wody, gdyż druga połowa musiała wystarczyć do picia. Poprzez te doświadczenia zaczęłam doceniać małe rzeczy i drobne radości życia codziennego. Ukraina była zupełnie inna. Tam zetknęliśmy się z niebezpiecznym konfliktem i nigdy nie byliśmy pewni jutra. W Nepalu zderzyłam się z tragedią ludzi po trzęsieniu ziemi. Coś strasznego i trudnego do opisania. Każda misja wiele mnie nauczyła. Doceniam to, co mam u siebie w kraju. Zmieniły się też moje priorytety.
Czy pamięta pani swoją reakcję podczas pierwszej misji? Co pani czuła po przybyciu na miejsce? Pierwsze wrażenia
„Nie wierzę! Zrobiłam to! Jestem tu!” Szok. Mieliśmy plan, ale ciągle czuliśmy niepewność. Z drugiej strony zaś były przygoda i adrenalina, która dodawała nam odwagi.
Z pewnością taka praca wymaga wiele poświęceń i odwagi. Czy miała pani kiedyś chwilę zawahania lub chciała zrezygnować?
Poświęcenie to przede wszystkim zostawienie w domu moich dzieci. Odwaga również jest potrzebna. Zawsze jednak po powrocie czuje się wzbogacona wewnętrznie. Nigdy się nie wahałam i nie chciałam zrezygnować. Mam świadomość tego, co robię, bo wiem, że czynię wiele dobrego i pożytecznego.
Boi się pani wyjazdów?
Zawsze istnieje ryzyko, mniejsze lub większe. Przed każdym wyjazdem mamy odprawę, w której omawiamy wszelkie możliwe niebezpieczne sytuacje. Mamy pełną informację o sytuacji danego miejsca, kulturze, nastawieniu, itd. Jesteśmy dobrze przeszkoleni i wiemy, jak powinniśmy się zachowywać i czego unikać. Strach jest obecny, owszem. Uważam jednak, że jest to dobry strach, bo wynika z rozsądku.
Jak pani sobie z nim radzi?
Strach przeobrażamy w działanie, które nas motywuje do tego, aby bezpiecznie wykonywać swoje zadania. Zawsze mamy kontakt z osobami, które w danym miejscu, w każdej sytuacji, nam pomogą. Dużym wsparciem są również osoby, z którymi wyjeżdżamy. Nigdy nie jesteśmy tam sami. Wspieramy się nawzajem w chwilach trudnych dla nas.
Co jest szczególnie trudne na takich misjach?
Dla mnie trudnością jest tęsknota za dziećmi… Zawsze staram się mieć z nimi kontakt. Rozmawiamy, piszemy smsy. Nie zawsze jest to jednak możliwie.
Tego typu misje są raczej domeną mężczyzn, nie czuje się pani zbyt „delikatną” na takie wymagające zadania?
Kobieta też jest silną i wytrwałą osobą, a także specjalistą w swojej dziedzinie, która chce się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem. Kobieta wrażliwa też potrafi wiele zdziałać i osiągnąć. Popłakać mogę w domowym zaciszu, czy przyjacielowi w rękaw, lecz później podnoszę głowę, wypinam pierś do przodu i ruszam przed siebie… Mam świadomość własnych niedoskonałości, ale też wiem, że stać mnie na wiele i wiele mogę zrobić, jeśli tylko zaufam sobie. Małymi nieśmiałymi kroczkami dotarłam tu gdzie teraz jestem. Bezcelowe jest szukanie ideałów i zmienianie siebie. Nie poddaję się i ratuję ludzi. Kiedy wytrwale i z odwagą kroczymy przez życie, to sama codzienność daje nam to, czego właśnie potrzebujemy.
A co na to pani rodzina, znajomi? Czy ciężko było podjąć pani decyzję, żeby wyjechać?
Moi znajomi bardzo dobrze mnie znają. Widzą iskrę w moich oczach, kiedy opowiadam im o przyszłym wyjeździe. Bardzo mnie wspierają i mówią tylko: „Monika, będziemy tęsknić, trzymaj się dzielnie i bezpiecznie, i pokaż, kim jesteś”. To miłe. Moje córki za pierwszym razem nie do końca rozumiały, jak to będzie wyglądało. Bardzo tęskniły, ale dzięki moim rodzicom, którzy w czasie moich wyjazdów opiekują się dziewczynkami, dzieci pod moją nieobecność mają dużo miłości i ciepła rodzinnego. Z córkami dużo rozmawiamy o specyfice mojej pracy. Teraz rozumieją to bardzo dobrze. Wiedzą, że bardzo je kocham i są całym moim światem. A rodzice, jak to rodzice, bardzo się o mnie martwią. Mimo wszystko, są ze mnie bardzo dumni. Jestem im szalenie wdzięczna za pomoc w opiece na dziećmi za to, że mogę w ten sposób realizować moje hobby, czyli swoją pracę.
Wyjazdy, poświęcenie, ryzyko. Pomoc tym najbardziej potrzebującym jest niezwykle szlachetna. Czy ma pani poczucie, że robi coś ważnego dla świata?
Tak, mam w sobie poczucie ważności tego, co robię. To mobilizuje mnie do dalszego działania, rozwoju i jednocześnie jest gratyfikacją za dobrze wykonaną pracę.
Jakie są reakcję mieszkańców danego kraju na waszą obecność?
Spotykamy się z przyjaznym nastawieniem. Początkowo traktowani jesteśmy jak szczególni, ważni goście, później już jak „sami swoi”, ale zawsze z szacunkiem. Ludzie są pomocni we wszelkich przedsięwzięciach. Czasem tylko należy zrozumieć ich odmienność w postrzeganiu niektórych spraw.
Czy może pani opowiedzieć o ludziach spotkanych na misji? Którzy panią poruszyli najbardziej, wpłynęli na panią w pewien sposób?
Podczas ostatniego wyjazdu poznałam Sabinę – pielęgniarkę, pracującą w jednym ze szpitali w Kenii. Kobieta ta samotnie wychowuje dwójkę świetnych dzieciaków, pracuje w szpitalu, a także prowadzi sama punkt medyczny. Ma ogromne serce do tego, co robi i jest otwarta na zdobywanie nowej wiedzy. Jak sama mówiła, gdyby nie ona, to nikt nie pomógłby tym biednym ludziom na co dzień. Sabina ma mnóstwo obowiązków, ale wszystko robi z uśmiechem. Dała mi mnóstwo inspiracji. Dlatego wiem, że radosna kobieta jest kobietą spełnioną.
Czyli czuje się pani kobietą spełnioną…
Jak najbardziej. Mam świetną pracę i cudowne dzieci. Kocham to, co robię. Prowadzę szkolenia medyczne na całym świecie, a to dla mnie ogromna satysfakcja zawodowa. Mam grono wspaniałych znajomych i prawdziwych przyjaciół, na których zawsze mogę polegać.
Jakie ma pani osobiste plany na przyszłość?
Przede wszystkim czerpać z życia tyle, ile się da. Cieszę się każdym dniem i nie tracę wewnętrznej radości. Pragnę więcej czasu spędzać z dziewczynkami. Moje dalsze plany to ciągły rozwój w zawodzie ratownika i pielęgniarki. Chcę zwiedzić świat na tyle, na ile to możliwe.
Czym jest dla pani szczęście?
Kiedy czuję, że mój uśmiech na twarzy nie jest „przyklejony”, a wypływa z mojego wnętrza.
Gdyby złapała pani złotą rybkę i mogła spełnić swoje 3 życzenia. Jakie by one były?
Po pierwsze, chciałabym aby moje córki w przyszłości miały możliwości finansowe, nieograniczające ich w podjęciu nauki i zdobywaniu doświadczenia tam, gdzie chcą. Po drugie, zabrałabym wszystkich moich bliskich znajomych i rodzinę na wycieczkę statkiem wokół ziemi. Kolejnym moim życzeniem byłaby odbudowa Nepalu po trzęsieniu ziemi. Chciałabym, aby mieszkańcy tego zakątka ziemi mieli domy, aby dzieciom utworzyć sierocińce, gdzie byłyby szczęśliwe. Nie będę wspominać o zakończeniu wojen na świecie, bo to nie jest w zasięgu rybki, ale w rękach ludzi.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Facebook
RSS