Choć zaczęła pracę w finansach, to odnalazła się w farmacji, pracując z pacjentami. Od lat promuje w Polsce prozdrowotne właściwości konopi, ciesząc się uznaniem również w środowisku naukowym. Jej kolejny cel to lek specjalnie dla pacjentów onkologicznych.
Jak to się stało, że Pani kariera tak ściśle związała się z konopiami?
Dla mnie był to w pewnym sensie przypadek, ale nie przypadek dla mojego partnera. Dobrych kilka lat temu wyjechaliśmy z Polski do Holandii. A że on, rodowity Holender, był już w tych konopiach obeznany i prowadził działalność – w tym medyczne uprawy – to zgłosił się do niego partner biznesowy. Zaproponował rozszerzenie i rozpropagowanie tej działalności, zainspirowany przypadkiem swojego przyjaciela.
Ten ostatni zachorował na nowotwór i poprosił o stworzenie wyciągu z konopi. Partner biznesowy już na tym rynku był, do tego w Holandii konopie nie miały tych negatywnych skojarzeń, jakie mają w Polsce. Olejki były już w aptekach czy coffee shopach, ale w aptekach były bardzo drogie, a w coffee shopach często bez odpowiedniej kontroli jakości, do poziomu mikrobiologii włącznie. Stąd prośba o stworzenie odpowiedniego wyciągu.
Wyprodukowany olejek zadziałał, podniósł codzienną jakość życia i ułatwił funkcjonowanie. Nie usunęło to choroby, ale ułatwiło walkę z nią, a to bardzo istotne dla osób leczonych onkologicznie, ponieważ ich funkcjonowanie psychiczne i fizyczne jest utrudnione. Z olejkiem w obu tych obszarach była bardzo wyraźna poprawa. Widząc efekty, partner biznesowy postanowił rozpowszechnić wiedzę o możliwościach konopi, które dotąd w Holandii były popularne głównie pod kątem rekreacyjnym, a nie medycznym. Pojawiła się możliwość zaoferowania pacjentom produktu znacznie lepszego niż w coffee shopach i znacznie tańszego niż w aptece. Stworzyli punkty konsultacyjne przy szpitalach, oferujące pacjentom sprawdzony i tani produkt, dając nie tylko sam wyciąg, ale również sporo informacji. W ciągu niecałego roku zaufało im ok. 15 tysięcy ludzi, którzy zaczęli konopie codziennie, regularnie stosować. Za tym poszło zainteresowanie naukowe, rozpoczęły się badania, rozmowy z lekarzami – wszyscy zaczęli działać w tym kierunku.
Pani również dołączyła do grona zainteresowanych?
W ciągu 2-3 lat mój partner tak mnie zaraził tematem i informacjami, że postanowiliśmy rozpocząć przekazywanie tej wiedzy na polskim rynku, przez social media i internet. Sama zetknęłam się z pacjentami onkologicznymi w Holandii i uznałam, że skoro to niesie tak dużo właściwości zdrowotnych, to nie mogę tego nie mówić swoim rodakom. Z Polski do Holandii zaczęło przyjeżdżać coraz więcej pacjentów, ja zaangażowałam się w konsultacje i szkolenia dotyczące konopi, również w pomoc dla osób nieznających języka. W pewnym momencie zapotrzebowanie stało się tak duże, że postanowiliśmy przenieść działalność również do Polski.
Uważam, że temat nie może być zamieciony pod dywan, nierozpowszechniony. Ja sama, wychowując się w tradycyjnej polskiej rodzinie, byłam przeświadczona przez lata, że konopie to tylko narkotyk. Trzeba dotrzeć do świadomości społecznej z informacją, że to nie tylko rekreacja i używka, ale też właściwości terapeutyczne. Nie tylko w przypadku ciężkich chorób zresztą, ale też w ramach profilaktyki zdrowotnej w codziennym życiu. W tych produktach są właściwości czy to dla studentów żyjących w dużym stresie, czy to dla matek, dla przedsiębiorców – dla każdej grupy.
Dlatego, wraz z powrotem do kraju w 2017, zaczęłam wspólnie z partnerem – i życiowym, i biznesowym – ten temat propagować. Otworzyliśmy działalność, udaliśmy się do profesorów, na uniwersytety. Przedstawiliśmy losy inicjatywy w Holandii, jej gwałtowny rozwój, idące z nią możliwości.
Nie przeszkodził panujący u nas wizerunek konopi?
Powiem szczerze, co mnie bardzo mile zaskoczyło, że nie usłyszałam słowa „nie”. Nie było żadnej bariery po drugiej stronie. Odzew ze strony personelu medycznego był bardzo pozytywny. Ci ludzie byli i nadal są chętni do działania oraz współpracy. Pamiętam, jakby to było wczoraj, pierwsze spotkanie edukacyjne na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu. Ordynator pediatrii, znając nas z wcześniejszego sympozjum, poprosił o krótkie szkolenie dla personelu i studentów. Żeby przełamać u nich potencjalny sceptycyzm. Żeby pokazać, że są twarde dane naukowe. Że jest to częścią terapii chociażby w Holandii i że nie muszą się tego obawiać. Bo ewentualne opory wynikają z braku świadomości i wiedzy na ten temat, a lekarz nieznający produktu z zasady spogląda na niego sceptycznie. Przecież odpowiada za zdrowie pacjenta i nie zaleci czegoś, czego nie zna.
Jak przekonać personel?
W Polsce świat medyczny był bardzo przychylny i pomocny, a otwartość personelu była zaskakująca. Dlatego zaczęliśmy organizować kursy, edukację – na przykład certyfikowane szkolenia dla farmaceutów z pomocą Wydziału Farmacji Uniwersytetu Medycznego. Jeszcze przed pandemią udało nam się przeszkolić ok. 4 tysięcy farmaceutów w kraju. Zasięgnęli wiedzy nie tylko o występującym w konopiach CBD, ale i ogólnie o kanabinoidach i ich funkcjonowaniu w ludzkim organizmie. W każdym ze spotkań brali udział profesorowie, niektórzy już ze sporym dorobkiem własnym w badaniu konopi. Końcówka szkoleń przypadła już na okres pandemii, przez co znacznie trudniej było o optymalną interakcję. Co prawda uczestnicy wciąż mogli zadawać pytania, jednak forma online ma swoje ograniczenia.
Środowiska naukowe, medyczne i farmaceutyczne były zatem nastawione przyjaźnie, a czy napotkała Pani na znaczące przeszkody, choćby w urzędach?
Oczywiście (śmiech)! Chyba nie ma biznesu, gdzie bariery się nie pojawiają. Niestety, u nas w Polsce bardzo dużą przeszkodą są procedury, cała „papierologia”. Musieliśmy przejść ścieżkę udowodnienia, że produkty niezawierające substancji psychotropowej (THC) mogą funkcjonować zupełnie legalnie. Tak samo było z wprowadzeniem produktów zawierających CBD do aptek, ponieważ nikt przed nami tego nie robił. Trzeba było znaleźć formę – czy to jako suplement diety, czy jako wzbogacony produkt spożywczy, czy jeszcze inną. I choć robimy to od lat, to do dziś zdarzają się problemy.
Szlak jest już niby przetarty, ale pojawiają się wątpliwości. Zdarza się, że w jakiejś miejscowości sanepid nie ma wystarczającej wiedzy i przeszkolenia, a z tego później powstają niejasności. Bywało tak, że podczas spotkania z pracownikiem sanepidu miałam znacznie większą wiedzę niż on. Nie ma w tym jego winy, ponieważ ja jestem farmaceutką z wykształcenia, a ktoś mógł nie być. Ale to pokazuje, że pewne braki w świadomości pozostają do nadrobienia. Na szczęście mam już taki zakres wiedzy – czy to prawnej, czy farmaceutycznej – że jestem w stanie rozwiać wszelkie wątpliwości, jakie ktoś może mieć.
Natomiast wciąż brakuje w Polsce rozwiązań systemowych dla konopi, przez co niektórzy urzędnicy mogą mieć obawy, że wydając zgodę lub blokując coś mogą wyjść przed szereg. Boją się kompetencji zawodowych czy nawet karnych i stąd konieczność dotarcia do nich z informacjami. Nie ma kontroli rynku konopnego, no chyba że ktoś – jak my – zaopatruje apteki, wtedy jest poddany kontroli urzędu rejestracji leków (URPLWMiPB) czy też inspektoratu farmaceutycznego.
Rozumiem, że z ich strony nie mieliście Państwo jako Medican Campus problemów?
Nie, w żadnym razie. Do dziś nie było żadnych komplikacji. Oczywiście, żądali odpowiednich dokumentów, ale też my bez najmniejszych problemów je przedstawiliśmy. Kiedy ktoś wie, co robi i ma sprawdzony produkt, to wie też, jak spełnić wymogi pod tym względem.
W pewnym sensie to praca u podstaw, skoro trzeba było jednak dotrzeć z wiedzą do tysięcy osób z różnych obszarów. W jakimś stopniu „oswaja” Pani rynek.
Było to na pewno jedno z wyzwań, choć muszę powiedzieć, że osobiście za większy problem uważam rynek osób, które już funkcjonowały w temacie konopi. To mnie trochę zdziwiło, ponieważ okazało się, że moja wiedza i doświadczenie były wielu interesom nie na rękę. Nie wszystkim pasowało niesienie wiedzy, że te produkty nie muszą być drogie oraz że nie muszą być nielegalne. Bo, oczywiście, za nielegalny produkt można wołać więcej. Zwłaszcza na początku naszej działalności szara strefa produktów konopnych była duża, bo zapotrzebowanie nie mogło być zaspokojone legalnymi produktami.
To te słynne wysyłki z zagranicy?
Dokładnie. Albo podróżowanie po produkt, z którym pacjenci wracali, nie wiedząc wciąż, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz. A przecież prawda jest taka, że pacjent ma konstytucyjne prawo do ratowania swojego zdrowia i życia. Jeżeli są dostępne za granicą środki medyczne, które w Polsce zatwierdzone nie są, to ja jako pacjent mam prawo pojechać za granicę, nabyć tam legalny produkt, który służy terapeutycznie w poprawie mojego stanu, a czasem w ratowaniu zdrowia i życia. Brakowało podstawowej świadomości, a to otwierało kanały dla nierzetelnych sprzedawców.
A jak Pani ocenia obecną świadomość Polaków? Mam wrażenie, że nawet w mediach temat konopi zamiast kryminału kojarzy się już z wartością terapeutyczną, z zastosowaniami prozdrowotnymi.
Bardzo ciekawe i potrzebne pytanie. We własnym zakresie sprawdziliśmy w social mediach skojarzenia ze słowem marihuana i wyniki były bardzo budujące. Aż 80% społeczności wskazało na medyczne i terapeutyczne użycie. Tylko jedna piąta wciąż miała negatywne konotacje z używką, uzależnieniem czy ogłupieniem. A przecież celowo użyliśmy słowa marihuana, które w świecie medycznym nie występuje, ponieważ ono jest związane z użytkiem rekreacyjnym, nie zawsze i nie wszędzie legalnym. Więc percepcja bardzo się zmienia.
Ja osobiście nie sięgam już zwykle po to słowo, ponieważ punktem wyjścia są konopie. To, jak są uprawiane i jakie odmiany konopi zostaną wybrane, później decyduje o składzie rośliny, a zatem przeznaczeniu. Czy będą zastosowane w przemyśle farmaceutycznym, czy w przetwórstwie, czy w włókiennictwie. Temat konopi jest bardzo szeroki i istotne jest, żeby wyrażać się precyzyjnie.
Skoro już jesteśmy przy precyzji, to jest też pewien nieprecyzyjny mit, który działa wizerunkowo na korzyść konopi. Mianowicie hasło „konopie leczą raka”.
Czasami mam wrażenie, że w Polsce mamy tendencję do rozdmuchiwania pewnych rzeczy, idziemy za bardzo w którąś stronę. Tymczasem ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza w przypadku konopi. Trzeba sobie zdawać sprawę, że nazwanie konopi lekiem na raka to jest bardzo poważne stwierdzenie. To jest dużo i zbyt dużo powiedziane, ponieważ nie ma gwarancji. Jedyne, co możemy uznać za w pełni potwierdzone badaniami, to jest stwierdzenie, że kanabinoidy mają konkretne działanie. Na przykład, świetnie działają przeciwbólowo i faktycznie są używane przez osoby leczone onkologicznie. Jeżeli takiej osobie, zwłaszcza po wyniszczającej terapii, w naturalny sposób ograniczymy ból i przywrócimy do funkcjonowania, to dla niej jest to już ogromna, wymierna pomoc. Ta osoba zwyczajnie nie cierpi, fizycznie i psychicznie jest odciążona, bez efektu otępienia. Więc mówimy o działaniu terapeutycznym wspomagającym. Ono pośrednio może pomóc w powrocie do pełni zdrowia, zwłaszcza że nastawienie psychiczne pacjenta jest bardzo istotne w walce z rakiem. Nie można mówić o gwarancji wyleczenia, ale poprawa snu czy poprawa funkcjonowania układu pokarmowego – na to są już naukowe dowody. Natomiast i tu trzeba być precyzyjnym, ponieważ konopia konopi nie równa, a działają konkretne związki aktywne. Samych kanabinoidów jest ponad 120, a związków w ogóle ok. 500. Nauka wciąż nie zna odpowiedzi na temat działania każdego z nich, wiedzę mamy o bardzo wąskiej palecie.
Ja zresztą podchodzę do tematu ostrożnie i nie uważam, że branie z rośliny wszystkiego bez wyjątku jest najlepsze. Kiedyś, rozmawiając ze znajomymi z Cannabis College w Holandii, zdarzyło mi się powiedzieć, że „pełny ekstrakt z konopi jest najlepszy”. Kolega na to spytał, czy wolałabym zjeść kiełbasę z konkretnego mięsa, czy mieloną ze wszystkiego. I miał rację. Przecież pełny ekstrakt ma tak wiele substancji, że organizmy mogą różnie na niego reagować. Nawet jeśli dla większości populacji pełny ekstrakt to większa szansa na działanie konkretnych substancji – bo jest ich tam tak wiele – to są osoby, którym może w nim też coś zaszkodzić. Na przykład, może się pojawić reakcja alergiczna na terpeny.
Stąd też trzeba być precyzyjnym. Zresztą, wracając do nowotworów, są pewne rodzaje chorób onkologicznych przy których stosowanie THC jest przeciwwskazane. O ile CBD dla tego konkretnego rodzaju nowotworów jest korzystne, o tyle druga substancja już nie. A w Polsce wciąż pojawiają się uproszczenia, że THC jest zawsze korzystne przy nowotworze.
Czyli optymizm tak, ale w zdrowych i jasno wytyczonych granicach?
Jak w przypadku każdej rzeczy. Gdy mówimy o zdrowym trybie życia i suplementacji, to też co za dużo, to nie zdrowo. Tak samo jest z konopiami – ze wszystkiego trzeba korzystać odpowiedzialnie i opierać się na fachowej wiedzy. To zresztą dotyczy nie tylko użytku medycznego, w rekreacyjnym także można sobie zaszkodzić nadmiarem, chociażby czasami odczuwając nieprzyjemne skutki uboczne zastosowania zbyt dużych ilości.
Wracając jeszcze na chwilę do nowotworów: miała Pani i ma kontakt z pacjentami onkologicznymi…
Jeszcze pamiętam osoby, które jeździły z Polski do Holandii. Zresztą, z niektórymi pacjentami z tamtych czasów i ich rodzinami mam kontakt do dziś. Ale nawet teraz nie wszyscy z nich chcieliby opisać swoje historie publicznie, ponieważ pozostają przekonani, że wówczas mogli popełniać przestępstwo, wwożąc produkty do Polski. To zresztą nie tylko przypadki osób walczących z rakiem. Mówimy także o poważnych urazach powypadkowych, uszkodzeniach neurologicznych, gdzie rodzina nie liczyła już na powrót bliskiej osoby do pełnej sprawności. Częściowy paraliż, zanik mowy – to drastyczne skutki. Tymczasem kombinacja medycyny konwencjonalnej, w niektórych przypadkach również alternatywnej, ale za każdym razem z produktami konopnymi, sprawiła, że dziś ci ludzie chodzą, mówią. A omawiamy sytuacje, gdzie bezpośrednio po wypadku nadzieje były bliskie zeru.
Miałem dopytać, czy takie trudne sprawy nie leżą gdzieś na wątrobie, ale z drugiej strony – spektakularne powroty do zdrowia pewnie dają kopa do dalszego działania.
Oczywiście! Największą wartością jest radość, gdy się widzi, że praca nie poszła na marne, że komuś zmieniła życie. Zgłaszają się osoby, które pamiętają moje zaangażowanie w pomoc im i są wdzięczni. Tak samo jest z pacjentami onkologicznymi, którzy sami przypisują konopiom zasługi w ozdrowieniu. Ja, ostrożniej, widzę tu pracę kilku czynników, z których praca umysłu i nastawienie mogły być kluczowe. Ale tak, są nawet osoby po siedemdziesiątce, które odzyskały dzięki tym olejkom radość życia.
Pamiętam do dziś pacjenta onkologicznego, który miał 3 lata temu prognozę 2 miesięcy życia. Żyje do dziś. A przytaczam to, ponieważ jego rodzina była zdesperowana, spotkaliśmy się w dniu wigilii i bardzo zależało im na produkcie CBD na prezent. Mi z kolei zależało na spotkaniu, ponieważ musiałam poznać historię pacjenta i jego choroby, to kwestia odpowiedzialności. Rozmawialiśmy ponad godzinę, podałam im zalecenia dotyczące możliwie efektywnego korzystania z substancji, żeby nie przeciążyć organizmu kanabinoidami. Dla nich to był wyjątkowo trudny moment, ponieważ tę osobę wypisano ze szpitala na święta, żeby mogła umrzeć z rodziną. W szpitalu uznali, że nie da się już nic zrobić, a ten pacjent żyje do dziś. Więc zrozumiałe, że konopie niosą bardzo dużą nadzieję. Ale czy to konopie zdecydowały o wyjściu z tej konkretnej sytuacji? W moim odczuciu prawda jest po środku, ponieważ wcześniej przeprowadzono leczenie szpitalne, a CBD było tylko wsparciem. Ponieważ być może samo CBD nie dałoby takiego efektu, ale również samo leczenie szpitalne nie przynosiło dobrego rezultatu, a połączenie tych dwóch rodzajów terapii już tak.
Ale, skoro CBD poprawia funkcjonowanie psychofizyczne, to mogło stanowić pewien bodziec dla organizmu.
Tak, zresztą ta osoba prosiła rodzinę o poszukanie dla niej tych produktów. Wówczas, a to był 2018, wiedza na ten temat była znacznie mniej powszechna. Nie było tego w aptekach, a producentów w kraju było może trzech. A dziś sklepów internetowych jest jak grzybów po deszczu. (śmiech)
Czyli w tym przypadku CBD działa też biznesowo. A co, poza szkoleniami, ma dziś w swojej ofercie Medican Campus?
Na dziś podstawą są olejki konopne oraz kapsułki z CBD. Są to suplementy lub środki spożywcze wzbogacone o kanabinoidy. W planie są również balsamy, żeby umożliwić użycie zewnętrzne. Większy plan to uruchomienie pierwszej własnej uprawy konopi medycznych w Polsce. Myślę, że pod względem standardów jakościowych, procedur i wymagań jesteśmy do tego rewelacyjnie przygotowani. Mamy już za sobą wiele lat doświadczenia na terenie Holandii, gdzie takie uprawy funkcjonują i owocują certyfikowanym, bezpiecznym produktem. Pod względem kontroli jakości i odpowiedzialności nikt nie jest lepiej przygotowany od nas, a do tego mamy już sieć dystrybucji, ponieważ nasze produkty są w polskich aptekach. Mam nadzieję, że rozpoczniemy już w 2022.
Dla siebie, dla swojej ambicji, wyzwaniem jest przeprowadzenie badań na rzecz produktu jak najlepszego dla pacjentów onkologicznych. Po cichu liczę, że uda się tym ludziom zaświecić nieco jaśniejsze światełko w tunelu, gdy usłyszą diagnozę. Osobiście, mając dwukrotnie diagnozowane guzy, znam uczucie przerażenia wynikające z samej diagnozy. Moje nie okazały się niebezpieczne, ale proces w głowie ruszył od razu: przecież jak guz, to pewnie rak. Jak na ironię, kiedy przyszło do mnie, wolałam wiedzieć jak najmniej. Człowiek zupełnie inaczej myśli jako pacjent, więc zamiast nurkować w temat, skupiałam się na dziękowaniu za każdy kolejny dzień. Ale, znając trudne położenie pacjentów w chwili diagnozy i podczas leczenia, chciałabym możliwie pomóc osobom w tej sytuacji. Byłabym jeszcze bardziej szczęśliwa, gdyby ten produkt był dostępny dla każdego nie jako suplement, lecz jako lek bez recepty.
Rozważamy też opracowanie produktu, który pomógłby osobom przechodzącym COVID-19 lub inne infekcje płucne. Nie byłby to lek, ale produkt przyspieszający rekonwalescencję. Wiadomo, że u niektórych ten proces wcale nie zachodzi z dnia na dzień i skutki zachorowania długo dają się we znaki, a już wiadomo, że cannabidiol (CBD) pomaga zniwelować stany zapalne i przyspiesza regenerację organizmu. Dla osób z ciężkim przebiegiem to byłaby dobra perspektywa.
Wszystkie te plany mają już swoją perspektywę czasową? Uprawy planuje Pani na 2022, ale wprowadzanie leków to żmudny proces.
Nie planuję w ten sposób, ponieważ uważam, że co nagle, to po diable. Ponieważ jestem farmaceutką, mam niezbędną wiedzę na temat tworzenia receptur, do tego bardzo cenne doświadczenia z Holandii. Dlatego na razie dopracowuję jakość, a także formy, w jakich dany produkt miałby być dostępny.
Bo nie chodzi tylko o wprowadzenie na rynek kolejnego olejku z CBD i zarabianie na tym, jakość musi być na pierwszym miejscu. Na rynku jest już wiele olejków, ale mało kto w społeczeństwie umie się w nich rozeznać. Często to oznacza niekontrolowane warunki produkcji, z konopi przemysłowych zamiast medycznych, żadnej certyfikacji. A przecież to wszystko ma wpływ na efekt końcowy. Jeśli olejek tłoczony jest z konopi przemysłowej (która z definicji ma mieć mocne włókno, a nie być bogata w kanabinoidy), to rezultat może być bardzo rozczarowujący. Hemp, czyli potoczne określenie konopi przemysłowej, oferuje 1-3% samego CBD i do 0,2% THC. Ale już odmiana medyczna może zawierać nawet 20% CBD i wciąż tylko 0,2% THC (0,2% to maksymalne legalne stężenie – przyp. red.). Do tego procesy produkcji i certyfikacji wpływają na zawartość docelowego produktu. Różnice między olejkami CBD mogą więc być olbrzymie.
Rozmawiamy o produktach konopnych prawie godzinę i pewnie moglibyśmy znacznie dłużej dzięki Pani wiedzy i doświadczeniu. Ale wymieniliśmy już produkcję, szkolenia i badania. Gdzie w tym wszystkim znajduje Pani czas na dom?
Ja jestem… a właściwie byłam pracoholikiem. Żeby do tej wyliczanki dodać, to po powrocie do Polski poza konopiami jeszcze pracowałam w banku. Poświęcałam się obu pracom i zapłaciłam za to cenę. Strasznie nadwerężyłam zdrowie, bo nie byłam świadoma, jak przeciążenie pracą może zadziałać fizycznie. Pojawiły się problemy w rodzinie i partner dał mi do zrozumienia, że nie dam rady zrobić wszystkiego, a na pewno nie kosztem rodziny. Zrezygnowałam więc z pracy w banku, bo nie czułam tego. Mimo że specjalnie uczyłam się bankowości, rachunkowości i ekonomii, to ostatecznie nie był to mój świat. Zdecydowanie więcej satysfakcji dawała mi praca z ludźmi, właśnie w temacie konopi. Wdzięczność pacjentów i zadowolenie z pomagania innym wygrały. A kiedy już bank odpadł, złapałam swój złoty środek. Może nie od razu, bo pracoholizm przerzuciłam trochę na konopie, ale przyszedł moment odpowiedzi na pytanie: do czego ja właściwie dążę? Do wykończenia się i zniszczenia zdrowia? Przecież wtedy nikomu nie pomogę.
W znalezieniu umiaru pomógł mi partner, który zwracał uwagę, żebym była obecna dla rodziny wtedy, kiedy mnie potrzebowali. A że dzieci były małe, ja nie korzystałam z pomocy domowej ani nie miałam dalszej rodziny pod ręką, to obowiązków nie brakowało. Na szczęście na obczyźnie nauczyłam się samodzielności, więc i tutaj wypracowaliśmy wspólnie pewne zasady: kiedy jest czas na pracę, kiedy jest czas dla bliskich.
I nie łamie Pani tych zasad?
Czasami je nadwyrężam (śmiech)! Jeśli dzwoni pacjent i potrzebuje tej pomocy, to nie każę mu umawiać się na spotkanie czy oddzwonić jutro. Staram się najpóźniej po położeniu dzieci omówić sprawę. Natomiast tych kilka godzin, od 16:00 do 21:00, to jest zdecydowanie czas dla rodziny. W weekend, a w szczególności w niedzielę, już cały dzień spędzamy razem. Musi się dziać coś naprawdę ważnego, żebym odebrała telefon służbowy albo otworzyła laptopa. Wydaje mi się, że mimo wszystko szybko po powrocie do Polski udało mi się wypracować pewne zasady.
Pewnie, że czasami chciałoby się zrobić więcej, ale zdrowy rozsądek jest najważniejszy. Przecież nikt nam tego czasu nie odda, a dzieci rosną i kiedyś będzie mi ich w domu brakowało, więc niczego nie chcę przegapić. Zresztą, dzieci czasami obserwują mnie w pracy, więc w temacie konopi są obeznane (śmiech). Podczas wizyt w Holandii, gdy sprawdzamy standaryzację odmian, wypytują o różnice między nimi. Albo wskazują na zbliżone kształtem rośliny i mówią, że to konopie. Kiedyś, śmieszna sytuacja, syn wrócił z pierwszej klasy i opowiada, że pani pytała dzieci, co robią ich rodzice. I mówi: „nie wiedziałem, czy mogę powiedzieć, że zajmujesz się konopiami. Powiedziałem pani, że mama robi CBD”. Tak, jakby bał się użyć słowa konopie. Odbyliśmy wtedy rozmowę, bo w domu nie jest to żadnym tabu, a jednak podświadomie czuł się zawstydzony. Ale już córka w przedszkolu bez żadnego skrępowania biega i krzyczy, że „mama robi konopie”! Ponieważ to stało się częścią naszego życia, to dzieci – jak to dzieci – dopytują o pacjentów, o choroby. Więc, odpowiednio do wieku, wprowadzam je w temat.
Dzieci dziećmi, ale muszę dopytać, jak się prowadzi biznes z życiowym partnerem, w dodatku dwujęzycznie. Brzmi jak wyzwanie.
Partner co prawda nie mówi po polsku, ale bardzo dużo rozumie. Powiedziałabym, że co chce, to zrozumie (śmiech). W urzędach zdarza się jeszcze, że sam ma problem z załatwieniem czegoś. W Warszawie może nie, za to w mniejszych miejscowościach z językami jest różnie. Ale, czego on nie może, to przecież ja mogę (śmiech). Przyznam, że nie lubię roli tłumacza, ponieważ wszyscy mamy swoje schematy myślowe i nie zawsze oddaję sprawę dokładnie tak, jak on by sobie tego życzył.
Nie jest to na pewno łatwe, ponieważ życie biznesowe bardzo silnie przeplata się z prywatnym. Z drugiej strony, z tytułu życia razem jesteśmy bardzo przyzwyczajeni do robienia wielu rzeczy wspólnie. Razem jesteśmy już 13 lat, więc mogę powiedzieć, że wspólna praca bardziej sprzyja scalaniu związku niż przeszkadza. Jesteśmy na tyle różnymi osobami, że w bardzo wielu kwestiach się uzupełniamy. Oczywiście zdarzają się ostre różnice zdań, ale to normalne w każdym związku. Nawet teraz, kiedy ja wyjechałam na wywiad, a on został sam z dziećmi w domu, to odczuwa dyskomfort, bo po pracy obowiązki domowe i rodzinne zostają tylko po jego stronie. Wbrew schematom (obowiązków domowych kobiet i mężczyzn) akurat uzupełniamy się rewelacyjnie i obowiązki rodzinne i domowe również mamy podzielone, a po nich mamy czas dla siebie.