Pomimo obowiązków związanych z objęciem przez jej męża posady Ambasadora Polski w Kanadzie, nie zrezygnowała z pracy. Co sezon zaskakuje nas nowymi tematami w programie „Wiem, co jem i wiem, co kupuję. O świadomości konsumenckiej w Polsce i Kanadzie, grzeszkach jedzeniowych oraz minusach rozpoznawalności rozmawiamy z Katarzyną Bosacką
Jak ocenia pani świadomość konsumencką w Polsce?
Katarzyna Bosacka: Moim zdaniem jest coraz lepiej! Chociaż pomimo, że zaczęliśmy oglądać te opakowania i czytać etykiety, to nadal brakuje nam kolejnego kroku. Wiemy, że np. napoje energetyczne to nic dobrego , ale jednak sięgamy po nie. Wierzę, że ludzie się zorientują, że chorób dieto-zależnych, czyli takich które powstają przez to, co zjadamy – jest aż 80! Mam nadzieję, że za wiedzą konsumencką, wkrótce pójdzie również praktyka.
Aktualnie mieszka pani w Kanadzie. Jak pani ocenia świadomość konsumencką tam? Jest lepiej czy gorzej niż w Polsce?
Oj…oni tam nic nie wiedzą! W Kanadzie miałabym bardzo dużo do zrobienia! Nie mam jednak takich planów. Po pierwsze jest bariera językowa, a po drugie – zwyczajnie nie mam czasu – mam dzieci do wychowania. Franek ma nieco ponad rok, ale potrzebuje mamy, pozostałe dzieci też. Absolutnie wystarcza mi „Wiem co jem i wiem, co kupuję”. Tutaj się w stu procentach spełniam i nie potrzebuję więcej.
Jak pani łączy role- ambasadorowej, mamy, żony, prowadzącej program?
Moje przyjaciółki mówią: „Bosacka- ty, to nie powinnaś nikogo porównywać do siebie, bo jesteś cyborgiem (śmiech)”. Rzeczywiście chyba mam w sobie jakieś baterie, nie mam pojęcia skąd! Jak zaczynam rano, od szóstej, a czasem wcześniej, to kończę o pierwszej, czy drugiej w nocy. I cały czas jestem na nogach, cały czas coś robię… Po tych wszystkich latach, mam też praktykę. Oczywiście mam pewną pomoc, jednak nigdy nie było tak, że na stałe była u nas zatrudniona pomoc domowa. Nie było tak, że ktoś za mnie zajmował się domem, a ja biegałam po kosmetyczkach czy fryzjerach!
Co sądzi pani o działaniach, jakie prowadzi konkurencja? Jeden z programów jest mocno inspirowany „Wiem co jem i wiem, co kupuję”.
Powiem tak – jeśli to jest ewidentna kopia, to oddaję sprawę do sądu, podobnie jak było w przypadku tego programu („Zdrowie na widelcu”- przyp. red). Jeśli to tylko inspiracja, nie mam nic przeciwko. Nie mam przecież monopolu na ten temat. Bardzo mnie cieszy, że coraz częściej poruszane są te zagadnienia. Niedawno czytałam książkę napisaną przez mamę dzieci alergicznych. Radzi w niej jakich produktów unikać, co podawać, jak czytać skład produktów na opakowaniach. Super! Im więcej będziemy mówić o świadomości konsumenckiej, tym będziemy bardziej świadomi, a co za tym idzie – zdrowsi.
W Polsce bardzo często jest pani zaczepiana w sklepach czy na ulicy i pytana o produkty, czy w Kanadzie pod tym względem może pani odpocząć?
Kiedy jestem w Polsce, spotyka mnie jeszcze więcej takich sytuacji, bo mój program wyemitowała naziemna stacja TTV, więc dotarliśmy do tych widzów, którzy dotychczas nie oglądali nas w TVN Style. Nawet kiedy byłam w wakacje na basenie, kilka osób poprosiło mnie o „selfie” (śmiech). Traktuję to jako dodatek do mojej pracy- jest to wpisane w ten zawód. Telewizja nie spowodowała tego, że stałam się inną osobą. Jeśli chodzi o podobne sytuacje w Kanadzie, myślę, że już cała Polonia wie, że prowadzę program. Oni równie często do mnie podchodzą i pytają. Nawet jakiś czas temu, gdy miałam spotkanie autorskie w Calgary przyszło ponad 60 osób. Byłam pozytywnie zaskoczona. Z drugiej strony wiem też, że w badaniach prowadzonych przez TVN Style wyszło, że ludzie darzą mnie sympatią i zaufaniem. Jest to bardzo miłe!
Program „Wiem co jem i wiem, co kupuję” zdobył kilka nagród, czy to motywuje?
Oczywiście! Łącznie zdobyliśmy sześć nagród. Ja mówię „my”, bo to cały zespół pracuje nad programem. W ubiegłym roku otrzymaliśmy Telekamerę. Myślę, że mogę nieskromnie powiedzieć, że to już jest kultowy program.
Czy ze względu na rozpoznawalność, może sobie pani pozwolić na jakieś „grzeszki jedzeniowe”?
Czasem nie ma wyjścia! Kiedy jestem w podróży i jadę z rodziną na trasie Warszawa- Poznań, gdzie są wyłącznie fast-foody, często tam lądujemy. Ja zwykle wybieram jakąś sałatkę. Dzieci frytki albo coś innego. Ale gdyby się trafił ktoś nieżyczliwy – pstryknął zdjęcie, to poszłoby, że „Bosacka objada się w fast-foodzie”. Ja nie jestem fundamentalistką i uważam, że nawet w kwestii jedzenia – dzieciom czy dorosłym – należy się przyzwolenie, żeby od czasu do czasu, pozwolić sobie na coś niezdrowego.
Jakich rzeczy nigdy by pani nie zjadła?
Nigdy w życiu nie kupiłam i nie kupię napoju energetycznego. Hamburgera z fast-foodu, takiego przemysłowego, też bym nie zjadła, bo jest okropny. Jeśli już musiałabym wybrać, to wolę frytki. Nie zjem też parówek, takich o których mówiłam w jednym z odcinków „Wiem co jem i wiem, co kupuję”.
Rozmawiał: Łukasz Kędzior