Pomagać można na wiele sposobów. Karolina Kubala spełnia innym marzenia… pokonując maratony! Ciężka praca, wyczerpujący wysiłek fizyczny i treningi okupione bólem, to nic w porównaniu z satysfakcją na mecie i świadomością, że zrobiło się dobry uczynek. Jak sama mówi: „Życie to pokonywanie słabości i przekraczanie barier”. Miłośniczka czekolady, kobieta z niezwykłą energią, wrażliwością i pasją do działania!
Czym jest akcja 42 Do Szczęścia?
Karolina Kubala, inicjatorka akcji 42 Do Szczęścia: Jest to społeczna akcja charytatywna organizowana od 2013 roku, której celem jest zbiórka pieniędzy na protezy dla osób po amputacjach. Wraz z ekipą biegaczy, co roku startujemy w Cracovia Maraton, aby zebrać pieniądze na profesjonalne protezy, które umożliwią naszym podopiecznym powrót to normalnego życia i pełnej aktywności. Nie każdy z nas jest zapalonym biegaczem, dla niektórych pierwsze treningi okupione są ogromnym bólem i poświęceniem, a każdy kilometr na maratonie to walka. 42 kilometry to spore wyzwanie i czasem pojawia się pytanie: „Po co to wszystko?”. Dla nas odpowiedź jest łatwa! Chcemy zmieniać rzeczywistość. Pokazać, że każdy z nas może pomóc. Nieważne ile masz lat, czy kilometrów na biegowym liczniku. Biegniemy, aby zmobilizować całą Polskę do pomagania. Życie to pokonywanie słabości i przekraczanie barier, a maraton to idealny obraz tego, przed czym staje osoba po amputacji. Przed taką osobą długa droga okupiona bólem i rehabilitacjami. Jednak dzięki ciężkiej pracy i konsekwencji, nie ma takiej przeszkody, której nie da się pokonać! W czterech edycjach akcji udało nam się zebrać ponad 100 tysięcy złotych i wesprzeć podopiecznych fundacji Poza Horyzonty.
Jak to się zaczęło? Skąd w ogóle pomysł na taką inicjatywę?
O tym, że przebiegnę Cracovia Maraton i stworzę 42 Do Szczęścia zadecydował przypadek. Mój kolega Michał Maj w styczniu 2013 roku rzucił mi wyzwanie, abym przebiegła maraton. Moja damska duma nie pozwoliła mi odpuścić! Jednak już kilka dni po zakładzie zdałam sobie sprawę, że mam problem z przebiegnięciem pięciu kilometrów, a co dopiero całego maratonu! Wtedy uświadomiłam sobie, że nie chcę, aby moje treningi i przygotowania poszły na marne. Chciałam, aby przebiegnięcie 42 kilometrów miało dla mnie głębsze znaczenie, aby nadać temu ważny cel, który będzie mnie motywował. Postanowiłam zachęcić znajomych, aby nasz start w maratonie miał cel charytatywny. W tym samym miesiącu usłyszałam o wypadku Asi Chałupy. To młoda dziewczyna, która wpadła pod pociąg i konieczna była amputacja nogi. Skontaktowałam się z fundacją, która zajmowała się Asią i dostałam „zielone światło” na akcję. Zaczęłam działać. Wtedy okazało się, że otaczają mnie wspaniali ludzie pełni pasji i chęci do działania. Jeden znajomy zajął się stroną internetową 42doszczecia.pl, kolejna osoba zrobiła logo, ktoś inny bazę mediów – wszystko toczyło się niesamowicie szybko! Z jednego pomysłu, wspólnymi siłami, zrodziła się spora akcja: 42 bohaterów, 42 km do pokonania, 42 tysiące zł do zebrania, czyli „42 Do Szczęścia”.
To był twój pierwszy maraton. Co było dla ciebie najtrudniejsze?
Zdecydowanie najtrudniejsze były ostatnie minuty przed startem. Organizacja akcji charytatywnej pochłonęła sporą część mojego czasu i niestety ilość treningów ograniczyłam do minimum. Kiedy stanęłam pośród biegaczy, pojawił się ogromny stres, a w mojej głowie kotłowało się mnóstwo myśli i pytanie – czy w ogóle powinnam startować? Jednak kiedy ruszyliśmy, wszystko minęło. Wiedziałam, że ważniejszy od biegu jest fakt, że dzięki naszemu wysiłkowi Asia stanie na nogi i będzie znów mogła cieszyć się życiem. Ta myśl ratowała mnie na trasie, kiedy pojawiały się kryzysy i ogromne zmęczenie.
Jak czułaś się po ukończonym biegu?
Poziom adrenaliny w moim organizmie był tak wysoki, że na mecie nawet nie czułam zmęczenia! Chyba nie da się opisać uczuć jakie spotykają maratończyka na mecie. To trzeba przeżyć! Byłam szczęśliwa, że udało mi się ukończyć bieg i ogromnie dumna, że zrobiłam to z tak wspaniałą ekipą w szczytnym celu. Po biegu spotkaliśmy się wszyscy w umówionym miejscu i razem świętowaliśmy każdy kilometr i każdą złotówkę, którą udało nam się zebrać dla Asi. A nie było tego mało. W miesiąc zebraliśmy 32 tysiące złotych.
Czy ciężko zorganizować taką akcję? Jak to wygląda pod kątem logistycznym i marketingowym?
Organizowanie akcji nie jest łatwe, jednak kiedy ma się wokół siebie wspaniałych ludzi z pozytywnym nastawieniem, praca staje się przyjemnością. Ja mam to szczęście: grupę niesamowitych „Ogarniaczy 42 Do Szczęścia”, którzy każdą wolną chwilę poświęcają, aby pomóc. Są wśród nich zarówno studenci, jak i osoby, które zaczęły już pracę i akcją zajmują się po godzinach. Cały czas się uczymy, czasem na własnych błędach, jednak z roku na rok staramy się ulepszać akcję. Nasz rok dzielimy na różne etapy, bowiem trzeba pamiętać o wszystkim z wyprzedzeniem: na czas uruchomić formularz zapisów do ekipy, zgłosić ekipę na maraton, przygotować materiały promocyjne, zaplanować kontakt z mediami, ale także integrować ekipę, organizować treningi czy przygotować spotkanie po maratonie. Na szczęście rąk do pracy i nóg do biegania nigdy nie brakuje. W 2016 r. do ekipy zgłosiło się prawie 150 osób!
Akcja urosła więc do potężnych rozmiarów i żyje własnym życiem. Jak sądzisz w czym tkwi sekret sukcesu 42 Do Szczęścia?
W ekipie i w ludziach. Zawsze powtarzam i będę powtarzać, że akcji 42 Do Szczęścia nigdy nie byłoby gdyby nie wspaniałe osoby, które spotkałam na swojej drodze. Każdy w naszej ekipie jest wyjątkowy i robi co tylko może, by promować akcję. Każda, nawet najmniejsza pomoc, jest mile widziana i dzięki temu biegacz wie, że jego wkład ma znaczenie. Po czterech edycjach projektu mogę z pełną świadomością powiedzieć, że 42 Do Szczęścia to idea, którą budują wszyscy! Ja tylko staram się zebrać nasze działania w całość. Jesteśmy jak biegowa rodzina, która chce dzielić się swoim szczęściem. A wiadomo, że szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. Więc dzielimy się naszym szczęściem z innymi. Na maratonie nigdy nie spotkacie smutnego biegacza w koszulce 42. Zawsze znajdziemy energię by przybić piątkę zmęczonej osobie, poklepać po plecach innego biegacza, czy podziękować kibicom za doping. Dla nas bieganie to pomaganie, a pomaganie to radość! Jesteśmy autentyczni, ludzie to widzą i nas wspierają.
Jak zachęciłabyś innych, aby przebiegli maraton? Warto? 42 kilometry to jednak nie lada wyzwanie…
Zdecydowanie warto! To wspaniałe doświadczenie, które podnosi wiarę w swoje możliwości, jednak nie polecam maratonu bez przygotowania. Pamiętajmy, że to nie cel jest najważniejszy, liczy się droga jaką przebyliśmy, aby do niego dotrzeć. Droga do pokonania maratonu to nie 42 kilometry w dniu startu, a dziesiątki treningów w ciągu roku, czasem w deszczu, czasem w słońcu… To zakwasy, z którymi pojawiamy się w pracy czy na uczelni, to wreszcie czekoladki i czipsy, które leżą w szafce i kuszą, kiedy ty przygotowujesz zdrowy, pełnowartościowy posiłek. Magia maratonu najpiękniejsza jest wtedy, kiedy przekraczasz linię mety, dostajesz medal i wiesz, że to nie zasługa tych kilku godzin biegu, a całego roku pracy. Wtedy dopiero czujesz, że warto!
Czy organizowanie tego typu akcji charytatywnych, to skuteczna metoda na aktywizację społeczeństwa?
W naszym społeczeństwie tkwi ogromny potencjał do czynienia dobra. Wierzę, że młodzi ludzie chcą robić więcej, niż tylko wrzucić 2 złote do puszki. Warto pokazywać ludziom, że wspólne pomaganie może być skuteczne i radosne, ale co ważniejsze, że niepełnosprawność to nie wyrok! Osoby po amputacjach mogą wracać do sprawności, cieszyć się życiem jak my. W naszej akcji chcemy pokazać, że pomaganie to nie tylko część finansowa, ale to również poznanie potrzeb drugiego człowieka, rozmowa. W wielu przypadkach wsparcie psychologiczne jest ważniejsze niż zakup protezy. Są osoby, których protezy stoją koło lóżek, a oni nie widzą celu, aby z tych łóżek wstać. I tutaj jest jeszcze w Polsce olbrzymie pole do działania! Na szczęście sukcesy naszych paraolimpijczyków dają nadzieje, że coraz więcej niepełnosprawnych osób uwierzy w siebie, a my będziemy im w tym pomagać, chociażby poprzez dostosowanie miejsc pracy do ich potrzeb.
Czy od zawsze czułaś chęć niesienia pomocy?
Od zawsze byłam dość wrażliwą osobą. Gdy miałam 5 czy 6 lat, dziadek kupił żywego karpia na Wigilię, wpuścił go do wanny i… na drugi dzień musiał wypuścić do rzeki! (śmiech) Podobno nie odstępowałam wanny na krok i zagroziłam, że jak go skrzywdzą to ucieknę z domu (śmiech).
Jakie są twoje plany na przyszłość?
Najbliższy rok mam już zaplanowany. Skorzystałam z urlopu studenckiego i wyjeżdżam na roczny program wolontariatu europejskiego do Londynu, gdzie będę wolontariuszem w fundacji, która również pomaga osobom po amputacjach. Mam nadzieję, że odnajdę się w nowym środowisku oraz sporo nauczę, by po powrocie jeszcze lepiej i mądrzej pomagać u nas w Polsce. Następnie trzeba będzie skończyć studia i cóż… czas pokaże co dalej. Wierzę, że życie na każdym kroku przynosi nam nowe możliwości, trzeba tylko umieć je dostrzegać i odważnie podejmować decyzje.
Co cię motywuje do działania? Skąd u ciebie tyle energii i chęci by pomagać innym spełniać marzenia?
Uwielbiam czekoladę i głęboko wierzę, że to właśnie mój sekret niekończącej się energii i pozytywnego myślenia! (śmiech)
A twoje największe osobiste marzenie?
Własny, mały domek w górach, gdzie raz na jakiś czas będę mogła odciąć się od świata i poświęcić swój czas najbliższym.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Damian Pszonak