JEDNI PIESZCZOTLIWIE NAZYWAJĄ JĄ ROBOKOPEM, INNI – KALEKĄ. DOŚWIADCZYŁA PIEKŁA, JEDNAK NIE STAŁA SIĘ DIABŁEM. NIEBO ZNALAZŁA W OBJĘCIACH MARYNARZA. JEJ HISTORIA WYCISKA Z OCZU ŁZY I DAJE SOLIDNEGO KOPNIAKA WSZYSTKIM NARZEKAJĄCYM NA SWÓJ LOS. PIĘKNA, ENERGETYZUJĄCA, ZAKOCHANA I KOCHANA. ZROBIŁA ŚMIERCI KAWAŁ – ŻYJE I NIE POWIEDZIAŁA JESZCZE OSTATNIEGO SŁOWA.
Historię swojej choroby opowiadała Pani pewnie z tysiąc razy, czy z biegiem lat emocje są inne?
Karina Kończewska: To prawda, tysiąc razy mnożone przez kolejne tysiąc. Emocje nadal są takie same, tak samo odczuwam każde słowo. Są takie same, ponieważ moja historia to dla mnie przekaz dla ludzi, który w każdej chwili pragnę wykrzyczeć. Ja nie jestem w stanie wymazać swojej historii, swojego bólu, który wciąż odczuwam, więc zaprzyjaźniłam się z nim. Nasze życie jest o wiele piękniejsze, jeśli stawiamy czoła temu, co nam przynosi i jesteśmy gotowi na to, jakie nam pokazuje karty. Jesteśmy kowalem własnego losu, ale wygramy tylko, jeśli będziemy chcieli wygrać.
Gdyby miała Pani podzielić drogę, którą Pani dotychczas przebyła na 3 części i nazwać każdą z nich jednym słowem, jak by je Pani nazwała i dlaczego właśnie w ten sposób?
Normalność. Doświadczenie. Życie.
Normalność.
Dlatego, że przed chorobą wiodłam normalne życie. Jako dziecko miałam wszystko. Byłam zdrowa, nie myślałam, że jest inne życie. Miałam cudowną rodzinę, która zawsze była, a rodzice bardzo wspierali moją obsesję na punkcie sportu i gry w koszykówkę, jak i marzenie o modelingu. Byłam wysoką, wysportowaną dziewczyną z ogromną grupą znajomych. Było to normalne życie 13-letniej dziewczynki, która wkraczała w świat pierwszych randek i zalotnych spojrzeń kolegów z klasy.
Doświadczenie.
Dlatego, że cała moja historia zmieniła we mnie wszystko poza chęcią życia, którą zawsze czułam. Doświadczyłam, co to znaczy mieć kochających rodziców, którzy dla chorego, umierającego dziecka, byli w stanie sprzedać skórę diabłu. Ale było to też doświadczenie najokrutniejszego widoku umierających przy mnie dzieci, znieczulicy personelu medycznego.
34 nieudane operacje, przedawkowana chemioterapia i zrujnowanie rodziny, życia, totalne oszpecenie, operacje na żywca i mnóstwo przelanej krwi. Długie lata spędzone w zamkniętej izolatce szpitalnej. Wytykanie palcami, odsunięcie się wszystkich znajomych. Aż wreszcie wyrok – nigdy nie zostaniesz matką. Było to doświadczenie, jak to jest być samą pośród miliona ludzi. Wiem, ile kosztuje życie. Wiem, jak bardzo liczy się to czego „chcemy” i jak bardzo „warto” robić wszystko, by być szczęśliwym. Doświadczyłam prawdziwego piekła, ale nie stałam się diabłem.
Życie.
Nazywam się Karina Kończewska i jestem ekspertką w oszukiwaniu przeznaczenia. Miałam umrzeć, a żyję. Miałam mieć amputowaną nogę, a wciąż na niej chodzę. Miałam sobie w życiu sama nie poradzić, a jestem w związku z marynarzem, gdzie często muszę ubierać spodnie. Nie miałam zostać matką, a jestem mamusią pięknej Laurki.
Życie jest takie kruche, a tak niewielu ma tego świadomość. Tak to już w życiu jest, że zdrowi ludzie mają 1000 życzeń, gdzie chory, gdzie ja, mam tylko jedno – chcę widzieć, jak moja córeczka dorasta, chcę na swoich nogach odprowadzać ją do przedszkola, szkoły. Chcę jak najwięcej czasu spędzać z Piotrem, bo i tak mamy go wspólnie mało. Chcę jadać ze swoją rodziną śniadania. Przez wiele lat.
Zdrowi ludzie nie zdają sobie sprawy, jak cenny jest to dar – móc spędzać ze sobą czas, nie wiedzą, jak bardzo jest on ograniczony. Jakie to szczęście mając dzieci, być przy tym, gdy one czasami marudzą czy są nieznośne. Te chwile są ulotne, życie jest ulotne. A ja? Boję się to wszystko stracić.
Przeraża mnie myśl, że operacja, która nadal mnie czeka (zawsze mnie jakaś czeka), może wywołać kolejne piekło w moim życiu. A nie chcę, by córka na to patrzyła i nie miała mamy co noc przy sobie, gdy tata jest na morzu.
Proszę dokończyć zdanie: Teraz jestem….
…dzieckiem szczęścia, kobietą sukcesu, głową rodziny, mamą.
Wszystkie kobiety mają jakieś mniejsze lub większe kompleksy i nie akceptują swojego wyglądu. Zapewne trudno też jest zaakceptować blizny powstałe wskutek choroby, zarówno te zewnętrzne jak i wewnętrzne. Jakie ma Pani rady dla innych Kobiet walczących z podobnymi problemami?
Mam dosyć tego, że nie wiem, jak to jest żyć bez bólu, tego, że wiem, jak to jest żyć z ograniczeniami, tego, że wiem, jak to jest żyć na krawędzi z wizją amputacji nogi na horyzoncie. Mam dosyć tego, że czuję przeszywający ból, ból, ból. Mam dosyć tego, że nie mogę zrobić wielu rzeczy ze swoim dzieckiem, a kocham je najmocniej na świecie, mam często dosyć tej cholernej odpowiedzialności jaką jest posiadanie dziecka, bo zwyczajnie padam na pysk. Mam dosyć tego siedzenia w domu i bawienia się przez 24/h i w tym częstego mówienia „nie wolno”, bo poza zabawą przede wszystkim muszę wychować córkę na dobrego i mądrego, wrażliwego człowieka. A to mi się udaje. Mam dosyć obwiniania siebie, że przez swoje kalectwo nie jestem w stanie dać córce po prostu czegoś więcej. Wiele kobiet, tak jak ja, boryka się z podobnymi lub zupełnie innymi problemami.
Ale, ale. Ja żyję i żyć będę. Nie będę Was okłamywała, że coś przyjdzie samo, nie będę Was okłamywała, że dokonanie wyboru o podjęciu walki o siebie będzie łatwe, ale obiecuje Wam, że będzie warto. Ja też płaczę w poduszkę, w łazience, płaczę przy stole, gdy córka nie widzi, a mąż nie słyszy. Ja też płaczę, bo zwyczajnie chcę choć przez jeden dzień, choć przez jedną chwilę poczuć to, co czuje zdrowy człowiek. Ale wiem, że choć wyrwałabym sobie serducho to i tak wiem, że tego nie zmienię i wiem, że płacz nie boli, on oczyszcza umysł i daje sił.
Każdy z nas ma swoje problemy i każdy z nas się z czymś zmaga. Każdy z nas ma wybór. Ja swojego dokonałam i będę go broniła, jak lwica bo mój wybór, mimo mojej drogi w życiu, która ma imię „ból”, sprawia, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Uśmiechać się prawdziwie i szczerze, to dar od losu i mój własny wybór. Dzięki sobie i dla Nich, dla swojej rodziny założyłam rękawice i podjęłam walkę o resztę swojego życia.
Moja rada, prośba do Was, to byście pamiętały, że nikt nie ma prawa do Waszego życia i nikt za Was nie wstanie, jeśli Wy same tego nie zrobicie.
Nie chcę, byście kiedyś w domu znaleźli w szufladzie moją książkę „Droga do marynarza” i westchnęli z myślą: szkoda dziewczyny i jej rodziny…
Nie mówię tego, bo wszyscy tak mówią. Uwierzcie mi, że każde słowo pochodzi z serducha i mojej historii, łapcie chwile. Nie marnujcie życia na puste działania, na kłótnie, na nienawiść. Nie marnujcie czasu na brak chęci czy odkładanie na później. Nie odkładajcie rodziny na później. Nie odkładajcie siebie na później, życie to najcenniejsze, co mamy, a nasz czas to najcenniejsze, co możemy dać drugiej osobie. Życie mamy tylko jedno i trzeba często cholernie ciężko i ostro o nie walczyć. Ale warto! Warto kochać, warto się uśmiechać, warto pomagać i warto wierzyć. Marzenia się spełniają, a cuda zdarzają. A ja kocham żyć i nie dam sobie tego odebrać.
Czy spotyka się Pani na co dzień z przejawem niechęci, jakiegoś zniesmaczenie ludzi wokół, pokazując swoje blizny niedoskonałości? Jak sobie z tym Pani radzi?
Pieszczotliwie nazywają mnie Robokop, Picassa, pomalowana, Transformers Girl. Niepieszczotliwie – Kaleka, Kulawa, Ogr, Potwór, Frankenstein.
Nie mam super figury, wymiarów 90-60-90, nawet płaskiego brzucha. Do modelki mi bardzo daleko (mimo, że nadal o tym marzę). Ale jestem sobą. Mam krągłości, mam blizny, bo mam historię. Jedni mnie kochają, inni lubią, a jeszcze inni nienawidzą. Czyniłam dobro i czyniłam zło. Wychodzę czasami bez szminki i czasami nie daję rady okiełznać włosów. Jestem szczera i często szalona. Nie chcę się zmienić. Jeśli kocham, to całym sercem. Nie przeproszę nikogo za to, kim i jaka jestem, bo jestem zwyczajnie sobą. Dlatego pieprzyć spodnie, gdy lato gorące (śmiech).
Kto nie chce, niech nie patrzy, kto musi – niech wyśmieje. Mam to w dupie. Nie kocha się drugiej osoby, bo jest bogata czy biedna, zdrowa czy chora, silna czy słaba, ładna czy brzydka, wysoka czy niska. Kocha się bo jest wyjątkowa, tak po prostu, bo jest. Kobieta w bikini pokazuje 90 procent nagiego ciała, a mężczyzna i tak będzie patrzył tylko na te pozostałe zakryte 10 procent. Ja mogę latać z gołymi cyckami, a i tak noga skradnie mi show (śmiech).
Wciąż i nadal widzę i słyszę obraźliwe zwroty w moją stronę. Słowa typu, powinnaś zamknąć się w czterech ścianach. Lub – co gorsza – gdy pokazuję, jak bardzo walczę, jak bardzo chcę być aktywna, to ludzie zamiast kibicować, wolą poniżyć.
Jak sobie radzę? Chęcią życia i tym, że mam swoją rodzinę. Córeczkę, którą kocham jak szalona i męża, który jest dla mnie księciem z morskiej opowieści (śmiech). Dzięki każdej osobie, którą udaje mi się zmotywować do walki, do ruchu, do uśmiechu, do chęci.
Znalazła Pani miłość swojego życia. Jaka była droga do serca marynarza i czy to była Pani droga do niego czy jego do Pani?
Słysząc to pytanie, już mam motyle w brzuchu i uśmiech na twarzy (śmiech).
Zaczęło się tak: zaproszenie na FB. Pierwsze „Cześć”. Pierwsze niewinne żarty. Pierwszy uśmiech, pierwsza złość na brak zasięgu czy rozładowaną baterię. Rzucasz pracę by tylko odpisać. Pierwsze bicie serca, pierwsze motyle w brzuchu, pierwszy dotyk, pragnienie, pierwsza myśl: co będzie, gdy wróci? Czy uciec z Nim na koniec świata? Czy lubimy się „za bardzo”, czy to jest już miłość? Czy możemy żyć tym zwariowanym pomysłem bycia ze sobą? Czy możemy dać się ponieść?
To związek z marynarzem, wiedziałam, że będę za Nim często tęskniła, za dotykiem, za wzrokiem, odrobiną obecności, że będę chciała przy rozmowach kochać się tą chwilą. Zarówno ja, jak i Piotr, nigdy nie będziemy osobami, które w swoim życiu zadają sobie pytanie „co by było gdyby”. Po kilkumiesięcznym rejsie połączonym z codziennymi rozmowami, przyjechał do mnie i tak już został. A było to 8 lat temu (śmiech). Czuję, wiem i wierzę w to, że cała moja historia to moja „Droga do marynarza”.
Zawsze śnił mi się jeden i ten sam sen. Aż pewnego dnia mnie dotknął, zapytał wtedy, co teraz będzie ? Odpowiedziałam: Kochaj się ze mną, ucieknijmy na koniec świata, teraz. I stało się! ON jest moim mężem.
Związek na odległość nie jest łatwy. Wiele osób uważa tajowy nawet za niemożliwy. Jesteście przykładem, że jednak da się. Ma Pani jakieś złote rady?
Wiem, że dzieli nas świat i czas, ale wiem, że jest, że On jest. Wiem, że jest Ten, który ze swoich ramion wypuścić mnie nie chce i każdy diament potrafi mi zwrócić pocałunkami. Zdarza się, że rzucamy talerzami, ale z tą samą namiętnością kochamy się jak szaleni. Ale są też te momenty, długie, kiedy jest miesiącami na morzu. Życie mija i Go nie ma. Czas ucieka i Go nie ma. Wtedy pamiętam o jednym – kiedyś nadejdzie ta chwila, w której znów powie mi do ucha całując szyję: Kocham Cię, jestem, zaśnij.
Z powrotami jest jak z wracającą bajką. Nagle przychodzi moment, kiedy w końcu poczujesz dłoń tej osoby na swoim policzku, wzrok na swoich ustach. Czy jest się w stanie o tym zapomnieć? Czy odepchnięcie tej osoby, tej chwili, tego uczucia, podniecenia, to siła czy słabość? Niech każdy z nas odpowie sobie sam na to pytanie. Ja swoją odpowiedź znam. Chcę dreszczy, chcę emocji, chcę podniecenia i całowania do utraty tchu, jaki niesie ze sobą związek z marynarzem, związek na odległość. Chcę się kochać słowami, chcę być rozbierana wzrokiem, chcę za każdym razem zwariować dla Niego.
Oczywiście, że jest ciężko. Jestem sama ze swoim stanem zdrowia, z byciem mamą i tatą, z całym domem, firmą. Ale ja kocham uczucie, którego się sama nauczyłam. Bycia dumną sama z siebie, że daje radę. Jeżdżę ze swoją córeczką na konie, lekcje tańca, dom „lśni” czasami bałaganem, a ja trenuję na siłowni, zagryzając zęby. Tak często wygląda moja codzienność, kiedy Piotra nie ma obok. Ta dobra strona medalu, to fakt, że taki związek ma wielką siłę przebicia, bo wciąż są w nim prawdziwe i ogromne emocje. Da się być w związku na odległość, kiedy zwyczajnie w świecie „Chce nam się być ze sobą” (śmiech). A marynarze to chłopaki nie tylko do kochania i całowania, ale – jak widać doskonale na naszym przykładzie – również do związku i rodziny (śmiech).
Co by Pani zmieniła w przeszłości, gdyby miała Pani taką możliwość?
Nie zmieniłabym niczego. Każda chwila w moim życiu, czy ta podlana łzami czy wypełniona uśmiechem, doprowadziła mnie do miejsca, w którym się znajduję i ludzi, z którymi chcę być. Kocham swoje życie. Jestem zakochaną w sobie dziewczyną, bo zawdzięczam sobie codzienny uśmiech w lustrze. Jestem wariatką, jestem diabłem, jestem kobietą! Zawsze będę wolała się całować niż jeść bułki na śniadanie (śmiech).
Ale to jest moje i tylko moje i nikt nie jest w stanie mi tego odebrać. Zawsze będę wolała się kochać z rana niż wstać pobiegać. Zawsze będę wolała żyć niż stać w miejscu. Codziennie dziękuję za to sobie!
Jakie są Pani największe plany (bądź marzenia) na najbliższe lata?
Oczywiście marzę o swojej rodzinie, by zawsze była tak szczęśliwa, jak teraz. Jeśli chodzi o moje osobiste i przyziemne marzenia, to zawsze marzyłam o tym, by być aktorką. W swoim filmie-życiu, gram w końcu główną rolę i uważam, że jestem w tym całkiem dobra (śmiech). Ale nie marzę tylko o swoim szczęściu. Moim marzeniem jest również, by każda kobieta czuła się piękna. I znalazła miłość, jakiej pragnie i potrzebuje. Ale tę miłość trzeba zawsze zacząć od siebie. Pamiętajcie o tym, dziewczyny. Kochać siebie to podstawa, to pierwszy krok do tego, by pokochać świat i w końcu drugiego człowieka.
Co Panią najbardziej motywuje?
Bycie kobietą. Lata ciężkiej pracy, zabiegania o akceptację społeczeństwa, doświadczenie odmienności przez wyśmiewanie aż do bolesnego wytykania palcami pomieszanych z kolejnymi zwolnieniami z pracy z powodu niepełnosprawności – to wszystko dało mi ogromną siłę, było motywacją do walki o samą siebie.
Moje życie to spełnione marzenia bycia matką, żoną, kochanką, kobietą sukcesu. I te moje ambicje pchają mnie dalej. Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Nazywam się Karina Kończewska i jestem właścicielką własnego życia i sukcesu.
Rozmawiała: Edyta Nowak