Wiele osób będąc na jej miejscu zupełnie by się załamało i prawdopodobnie nie było w stanie przeżyć takiej ilości cierpienia, ucisku i prześladowań. Wiele lat spędzonych w sekcie, śmierć bliskiej osoby, ogrom smutku i wewnętrznego rozdarcia – z tym musiała się zmierzyć Juliana Buhring
Nie mamy wpływu na to, w jakim miejscu i pośród jakich ludzi się rodzimy. Juliana urodziła się w Atenach, w sekcie Dzieci Boga. Przez 23 lata mieszkała w 30 krajach, w Azji, Afryce, Europie, gwałcona, zmuszana do żebrania, głodzona, indoktrynowana. W pewnym momencie postanowiła, że musi uciec, odciąć się od ludzi, którzy zadają jej jedynie ból. Próbowała to zrobić kilka razy, udało się dopiero w 2004 r. Tych lat spędzonych w zupełnie innym świecie nikt jej nie zwróci, od tego momentu mogła jednak zacząć zupełnie nowe życie. Pełne miłości, zrozumienia i troski o drugiego człowieka.
W tamtym momencie nie myślała jedynie o sobie, postanowiła założyć fundację na rzecz praw dziecka, a także podjęć pracę w Afryce jako misjonarka. Udało jej się również odnaleźć prawdziwą miłość. Wybrała człowieka, który podobnie jak ona, chciał czuć, że żyje. Był to podróżnik, odkrywca i przewodnik wypraw ekstremalnych. Był, ponieważ niedługo po tym jak postanowili być razem jej ukochany zginął zjedzony przez krokodyla.
Świat Juliany się zawalił. – Po tygodniach obezwładniającej żałoby obudziłam się pewnego dnia rano i spojrzałam w lustro. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, żeby się ratować. Śmierć ma swoje sposoby, żeby w ostrym świetle pokazać tymczasową naturę życia, przypomnieć, że czas zawsze gna ku tej jedynej nieuchronności, wzniecić nagłą potrzebę zrobienia wszystkiego natychmiast, kiedy jeszcze można – wspomina Juliana Buhring.
Wtedy też w jej głowie narodził się niecodzienny pomysł. Postanowiła ona objechać świat na rowerze. Był to raczej akt rozpaczy niż racjonalny pomysł, ale chciała postawić wszystko na jedną kartę. Co ciekawe, Buhring nigdy nie jeździła na rowerze, nigdy też nie uprawiała sportu.
23 lipca 2012 wyjechała z Neapolu na podarowanym, nie dostosowanym do długodystansowej jazdy rowerze. Liczyła się tylko droga i cel. Wyruszyła ona po zaledwie paru miesiącach, prawie samodzielnego treningu, z 4000 euro z darowizn od przyjaciół i wspierających ją byłych Dzieci Boga. – Nie byłam przygotowana. Ale byłam gotowa. Ludzie często odkładają realizację swoich marzeń, czekają na właściwą chwilę. Nie ma czegoś takiego. Właściwa chwila jest teraz – zauważa Buhring.
Po 152 dniach (144 samego pedałowania), 29 070 kilometrach, 4 kontynentach, 19 krajach, 29 przebiciach dętki, 4 załamaniach, 6 pasmach górskich, jednej pustyni i jednym cyklonie, w grudniu 2012 wróciła do Neapolu, bijąc rekord Guinnessa.
Po co to zrobiła? Żeby dać sobie powód do życia. – To była jedyna droga, jaką znałam. Kiedy jadę, czuję, że żyję na 100 procent! Nic nie istnieje oprócz tych doskonałych chwil – wspomina. Choćby ceną była samotność. I ryzyko. Jak mówiła, nie przerażała jej śmierć, bała się natomiast życia bez poczucia, że żyje naprawdę.
Jej droga do sensu życia, do poznania świata i siebie to dowód, że jesteśmy twórcami naszych własnych światów, naszych myśli, naszych emocji. Świadectwo siły czystej woli przełamującej wszelkie przeszkody. O jej niezwykłej podróży można przeczytać w autobiograficznej książce „Droga, którą jadę”
Źródło: Wydawnictwo AMBER
fot. materiały prasowe
Facebook
RSS