Pięciokrotne morderstwo w najdłuższym tunelu w Anglii. „Jeszcze mnie widzisz” Chrisa McGeorge’a już w księgarniach.
Powieść kryminalna autora „Zgadnij kto” została wydana nakładem Wydawnictwa Insignis.
Kiedy pisarz Robin Ferringham odbiera połączenie z więzienia w Marsden, a po drugiej stronie rozbrzmiewa zupełnie obcy głos, nie wie, że mimowolnie został uwikłany w intrygę sięgającą wiele lat wstecz, do nocy, w której zaginęła jego żona, Sam. Ta krótka rozmowa wywróci jego dotychczasowe życie do góry nogami, a odpowiedzi, których szukał od dawna, objawią mu się z całą mocą. Nie będą one jednak nawet zbliżone do tego, co podpowiadała mu wyobraźnia. By je poznać, Robin będzie musiał udowodnić niewinność osadzonego w więzieniu Matthew, którego oskarżono o morderstwo piątki szkolnych kolegów. Jak jednak tego dokonać, gdy sprawa wydaje się przesądzona, bo chłopak nie ma alibi, brak w niej jakichkolwiek dowodów oraz… ciał?
„Do tunelu Standedge wpłynęło sześcioro nastolatków, wypłynął tylko jeden z nich” – brzmi to niczym zagadka rodem z kryminałów Agathy Christie, a także jak nagłówek, który wstrząsnąłby opinią publiczną. Prasa o sprawie jednak uparcie milczy, a jedyne informacje pojawiają się na tajemniczym portalu Czerwone Drzwi. Robinowi nie pozostaje nic innego jak udać się do Marsden, by samodzielnie przeprowadzić śledztwo – tym trudniejsze, że miejscowi wydali już wyrok. Wielu z nich wie jednak więcej, niż początkowo mogłoby się wydawać. Czy ktoś z nich stoi za Czerwonymi Drzwiami? Co z tym wszystkim ma wspólnego Sam? Odpowiedzi kryją się w mroku najdłuższego tunelu w Anglii, a duchy przeszłości mogą odezwać się do nas w najmniej oczekiwanym momencie.
W „Jeszcze mnie widzisz” nie zabraknie klaustrofobicznego napięcia typowego dla prozy Chrisa McGeorge’a znanego z powieści kryminalnej w konwencji escape roomu „Zgadnij kto”, a rozwiązanie zagadki Incydentu Szóstki ze Standgedge na długo pozostanie w pamięci wszystkich wielbicieli dobrych kryminałów.
LINK ZAKUPOWY:
https://bit.ly/jeszczemniewidzisz
ZAPRASZAMY DO LEKTURY FRAGMENTU:
Jakiekolwiek wątpliwości, czy to pomyłka, rozwiały się, gdy cichy głos po drugiej stronie spytał:
– Pan Ferringham? Pan Robin Ferringham?
Robin rozejrzał się, nagle wstrząśnięty, jakby ten dziwny rozmówca mógł się znajdować w zasięgu jego wzroku. W księgarni nadal było jednak pusto i oczywiście nikt go nie obserwował.
Działo się coś nienormalnego. Robin bardzo starannie chronił numer swojego telefonu komórkowego. To była jedna z najcenniejszych sugestii, jakie kiedykolwiek podsunął mu Stan Barrows, gdy Robin oddał rękopis Bez niej z zamieszczoną na końcu prośbą o informacje, w której podawał swój numer telefonu.
– Nie – powiedział Barrows i nie rozwinął tematu, dopóki Robin go o to nie poprosił. – Ludzie, chorzy ludzie, będą sobie z tobą pogrywać. Będą mieli z tego ubaw. Będą do ciebie wydzwaniać i próbować cię zdenerwować. I nie przestaną, dopóki im się nie uda. – Robin z początku próbował protestować, a wtedy Barrows powiedział mu coś, co miał zapamiętać na zawsze. – Nie bądź jednym z takich ludzi. Nie myśl sobie, Robin, że wszyscy mają taki moralny kompas jak ty. – Od tego czasu nigdzie nie podawał osobistego numeru. Ani na profilach w mediach społecznościowych, ani na umowach, ani nawet kiedy zamawiał jedzenie na wynos.
– Dzwoniłem do pana – rozległ się głos, niemal jakby chciał przypomnieć Robinowi o swojej obecności.
– Kto ci podał ten numer? – spytał tak ostrym tonem, że jedna z nielicznych klientek księgarni, starsza pani drobiazgowo przeglądająca literę „M” w dziale kryminałów, zerknęła w jego stronę. Na ułamek sekundy podchwycił jej spojrzenie, a potem odwrócił wzrok. – Kto?
– Dzwoniłem do pana. – Młody człowiek szukał odpowiednich słów. – Nie sądziłem, że pan odbierze.
Może nie powinienem tego robić, pomyślał Robin, ale na głos powiedział:
– Powiedz mi, kto ci dał ten numer, albo się rozłączam.
Poczuł coś w brzuchu, gorącą falę wściekłości, jakiej nie czuł od dawna, i nie był do końca pewny dlaczego. W tym momencie jego rozmówca odparł:
– Ona. Mówiła, że ma na imię Samantha.
Ścisnął komórkę tak mocno, że brzegi wbiły mu się w dłoń, a palce pobielały. Sam. Sam dała jego numer jakiemuś facetowi z więzienia? Kiedy? Dlaczego? Moment, NIE – to jakiś troll. Ten Matthew sobie z nim pogrywał. Może nawet nie dzwonił z więzienia, może ten automatyczny głos był częścią jakiegoś głupiego kawału i miał sprawić, że Robin straci czujność.
Wciąż trzymając komórkę przy uchu, przesunął palec w stronę czerwonego przycisku. Tam jego palec zawisł. Coś go powstrzymywało. Ten numer, jak Matthew go zdobył? A potem przypomniał sobie, co mu mówił jego policyjny kontakt – żeby wszystko zapisywał, nawet najdrobniejsze szczegóły, bo być może dzięki temu uda się namierzyć odpowiedzialnego za nękanie kretyna i narobić mu problemów. Jednak nie rozmawiał z tym policjantem od półtora roku, a ten przestał nawet odpisywać na jego e-maile.
Wolną ręką Robin sprawdził kieszenie. Znalazł pióro używane do podpisywania książek, ale nie miał żadnej kartki. Rozejrzał się i jego wzrok padł na książkę, której dopiero co się przyglądał. Bez zastanowienia otworzył ją, przerzucił pierwsze strony i znalazł tę, na której zwykle się podpisywał. Przyłożył pióro do kartki, zapisał „HMP New Hall” oraz „Matthew” i dodał znak zapytania.
– Kto mówi? – spytał, próbując zapanować nad emocjami.
– To ja nie…? Jestem Matthew. – Młody mężczyzna był bliski płaczu. Nie brzmiał jak ktoś, kto się dobrze bawi. Z drugiej jednak strony Robin nie miał pojęcia, co może mieć w głowie ktoś chory na tyle, żeby robić coś takiego.
– Pełne nazwisko.
Matthew załkał. Brzmiał jak zranione zwierzę. Robin złagodniał. Co się działo?
Spróbował zadać inne pytanie.
– Jak to możliwe, że dzwoniłeś do mnie trzy razy?
To zadziałało.
– Co?
– Jeśli jesteś w więzieniu, jak to możliwe, że dzwoniłeś do mnie trzy razy? Można odbyć tylko jedną rozmowę.
Matthew głośno pociągnął nosem.
– Ja… mój adwokat to załatwił. To nie tak, że dopiero co mnie aresztowali… wtedy tak to działa… Ale teraz to nie ma znaczenia.
– Ma – odparł Robin.
– Nie, liczy się tylko to, że tego nie zrobiłem, panie Ferringham. Musi mi pan uwierzyć. Nie zabiłem ich.
– Co? – wyrwało się Robinowi, zanim zdążył ugryźć się w język. – O czym ty mówisz?
– Myślą, że to zrobiłem. Ale nie mógłbym. To moi przyjaciele.
– Ja… – urwał Robin. Coś było w głosie tego młodego mężczyzny. Coś bardzo… znajomego.
– Wpłynęliśmy. Całą szóstką. I tylko ja wypłynąłem – mówił Matthew, szlochając. – Tylko ja wypłynąłem.
Co to było?
– Skąd znasz Samanthę?
– Musi mi pan pomóc, panie Ferringham. Proszę. Po prostu… Musi mi pan powiedzieć, że mi pan pomoże. – Teraz Matthew rozkleił się już na dobre.
Robina przeszył dreszcz. Nie czuł już złości, był wytrącony z równowagi. Miał wrażenie, jakby rozmawiał ze zjawą, jakby ta rozmowa była nierzeczywista.
– Posłuchaj… Przykro mi, ale cię nie znam i ktokolwiek podał ci ten numer, nie był tym, za kogo się podawał, więc teraz się rozłączę – przerwał, a potem dodał: – Naprawdę mi przykro. – I zaskoczony stwierdził, że faktycznie tak było.
Odsunął telefon od ucha i już miał przerwać połączenie, gdy Matthew krzyknął tak głośno, że zabrzmiało to, jakby aparat był przełączony na głośnik.
– Clatteridges! Eee… wpół do ósmej wieczorem! 18 sierpnia… 1996!
Robin zamarł. Teraz po ciele przetoczyła mu się już lawina dreszczy. Spojrzał na telefon w ręce, a potem na otwartą książkę na stole. Coś kapnęło na papier i dopiero po chwili dotarło do niego, że to łza.
Odsunął od siebie ból. Wtedy powróciła złość. Znów przyłożył komórkę do ucha.
– Gdzie, u diabła, to usłyszałeś? – Nie było tego nawet w książce, celowo to pominął. Chciał zachować coś dla siebie.
– Tak mi powiedziała. Mówiła, że pan mi nie uwierzy. Kazała mi to dokładnie powtórzyć, słowo w słowo. Clatteridges. 18 sierpnia 1996 roku. Wpół do ósmej wieczorem.
Robin nie był w stanie myśleć. Spakował swoje nadzieje i schował je w najgłębszych zakamarkach umysłu. Nadzieja była najgorszym, co mogli posiadać ludzie w jego sytuacji – ludzie, którzy stracili bliską osobę. A teraz ten Matthew przetrząsał jego umysł i próbował ją odszukać.
Robin zamknął oczy, powoli wciągnął powietrze i je wypuścił, usiłując spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy. To wszystko można było jakoś wyjaśnić – zbiegiem okoliczności albo czymś podobnym. I tyle. Bo to nie mogło…
– Zadzwoniła do mnie – oznajmił Matthew spokojniejszym głosem, jakby stwierdzał fakty. – W środku nocy. Kilka lat temu. Nie wiedziałem, kim ona jest ani dlaczego do mnie dzwoni. Z początku nawet jej nie rozumiałem. Pomyślałem, że pewnie jest pijana albo naćpana. Wydawała się zdenerwowana, miała mętlik w głowie. Ale w miarę jak mówiła, wszystko zaczęło nabierać sensu. Przedstawiła się. Potem podała pana nazwisko. Powiedziała: „Robin Ferringham jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam”. Jedynym, któremu można zaufać. I powiedziała, że Robin Ferringham nigdy by nikogo nie zawiódł.
To się nie dzieje naprawdę. To jakaś sztuczka. Jakiś głupi trik.
– Na długo zapomniałem o tej rozmowie, chyba nawet udało mi się przekonać samego siebie, że to mi się przyśniło. Potem wsadzili mnie tutaj, a w takim miejscu jedynym, co człowiekowi pozostaje, to mnóstwo czasu na myślenie. I przypomniałem sobie. Przypomniałem sobie o niej. I o panu.
Telefon w środku nocy. Wiele lat temu. Clatteridges. Czy to możliwe? Naprawdę?
– Nie wierzę ci – syknął Robin, choć właściwie to zdanie powinno brzmieć „Nie wolno mi ci uwierzyć”.
– Nie może jej pan zapytać? – dociekał Matthew.
Robin na chwilę wstrzymał oddech.
– Samantha zaginęła trzy lata temu.
Milczenie po drugiej stronie. A potem ciche:
– Co? Nie. Nie. To nie… Proszę, panie Ferringham, musi pan… – Połączenie zaczęło się rwać.
Robin zerknął na telefon. Miał jedną kreskę zasięgu. Zaklął pod nosem i usłyszał ciche cmoknięcie. Podniósł wzrok, nagle przypominając sobie, gdzie jest. Ta sama starsza pani, która wcześniej przeglądała półkę z kryminałami, stała teraz nad nim i ściskała w rękach egzemplarz Bez niej. Książka była podniszczona, wyglądała na używaną. Najwyraźniej należała do niej. Kobieta otworzyła usta, ale Robin przysunął komórkę z powrotem do ucha.
– Matthew – powiedział. Musiało być coś jeszcze. Musiał mieć pewność. – Matthew.
– Jeśli pan nie… – Głos w słuchawce się urywał.
Robin wstał.
– Zebrałam się wreszcie na odwagę, żeby podejść i z panem porozmawiać – zaczęła starsza pani.
Robin nie potrafił się na niej skupić.
Kobieta wciąż coś mówiła, ale Robin przeprosił ją szeptem i przecisnął się obok niej.
– Matthew, jesteś tam?
– Proszę – rzekła starsza pani za jego plecami. – Pańska książka zmieniła moje życie. Dzięki niej znalazłam spokój, kiedy moja córka… Proszę, może ją pan podpisać?
– Niech pan wyszuka… Standedge – powiedział Matthew, po czym połączenie się zerwało.
– Matthew – odparł Robin, ale wiedział, że to nie ma sensu. Spojrzał na komórkę i stwierdził, że rozmowa została zakończona. Rozejrzał się zagubiony.
– Nic panu nie jest? – spytała starsza pani.
Robin schował telefon do kieszeni i pociągnął nosem.
– Przepraszam. To było nieuprzejme z mojej strony. Oczywiście, że podpiszę pani książkę. – Sam by to pochwaliła. A potem przez niemal pół godziny rozmawiał z tą kobietą o jej zaginionej córce i o tym, jak sobie z tym radzić, a gdy już poszła, napisał na swoim egzemplarzu słowo „Standedge” i dwa razy je podkreślił.