W zaciszu przytulnej kawiarenki w Wilanowie spotykam się z polską mezzosopranistką oraz jedną z najważniejszych polskich przedstawicielek nurtu classical – crossover. Przy gorącej filiżance herbaty z imbirem opowiada mi o swojej muzyce, jej wrażliwości i o tym, że jest kobietą spełnioną. Jaka jest Izabela Kopeć?
Czym jest dla pani śpiew?
Izabela Kopeć, mezzosopranistka: Śpiew jest pasją, miłością, sposobem na wyrażenie siebie, a także na życie! To nie tylko wyśpiewywanie poszczególnych nut z pięciolinii. To bycie częścią muzyki. Splatanie z nią wszystkich przeżyć i emocji, wrażliwości. Śpiew to dla mnie magia i przeżycie metafizyczne.
Kiedy pojawiła się myśl – będę śpiewaczką?
Nawet kiedy jeszcze tego nie wiedziałam, już czułam, że będę śpiewać. Rodzice opowiadali mi, że zajmowałam się tym całymi dniami już jako trzyletnia dziewczynka. Później kończyłam szkoły muzyczne (podstawową, średnią), śpiewałam w chórze jako solistka no i oczywiście ukończyłam Akademię Muzyczną. Mam za sobą kilkanaście lat gruntownej edukacji muzycznej, można więc powiedzieć, że od początku wiedziałam, że będę śpiewaczką.
Skąd pomysł na dość nietypowy rodzaj muzyki, classical crossover?
Jestem niespokojnym duchem. Nie czułabym się spełniona, śpiewając tylko na deskach opery. Muzyk kształcony na wydziale wokalnym akademii muzycznej nie musi być śpiewakiem operowym. To tylko jedna z wielu możliwych karier. Można po tych studiach śpiewać oratoria, muzykę dawną czy lirykę wokalną itd. Dla mnie ważne było, by nie tylko odtwarzać, ale też tworzyć. By móc w sposób twórczy mieszać różnego rodzaju gatunki muzyki i wydobywać nowe brzmienia. Zaczęłam to robić intuicyjnie, od razu po studiach. Dziś już wiadomo, że taka twórczość ma swoją nazwę w świecie – classical crossover. Crossoverowym projektem można nazwać moją najnowszą płytę pt. „Piazzolla, show me your tango“. Astor Piazzolla, kompozytor pięknych pieśni tango nuevo, to muzyk klasyczny. Ale samo tango typową klasyką nie jest. Piazzolla, zachwycony jazzem, łączył w swych kompozycjach różne gatunki. Ja tangowo-jazzowe utwory połączyłam z mezzosopranowym wokalem. Mam nadzieję, że ciekawie.
Jest pani świadomą i w pewnym sensie odważną artystką kierując się na taki nurt muzyczny?
Od wielu lat płynę pod nurt. Nigdy nie chodziłam na kompromisy z trendami. Nie staram się schlebiać niczyim gustom, ale nie silę się też na pełnienie roli muzycznego edukatora. Staram się robić to, co lubię w kręgu sympatyków, którzy czują podobnie. Classical – crossover to dla mnie osobista droga artystycznej wypowiedzi. Jest mi na niej bardzo dobrze.
Czy usłyszała pani, ze swoim głosem leczy chore, strapione dusze?
Zdarza się, że po koncertach podchodzą do mnie ludzie, którzy mówią, że dźwięki coś w nich odblokowały. Takie opinie zawsze mnie poruszają. Jestem dumna, kiedy mogę wyrwać słuchaczy z ich codzienności i przenieść w świat piękna. Jestem producentem moich koncertów, więc oprócz samych dźwięków, tworzę pewien klimat tych spotkań. Myślę, że muzyka powinna poruszać nasze wrażliwości, serca. Jeśli dotyka tylko umysłu, to nie wystarcza. Szkoda by było sztukę postrzegać tylko w sposób intelektualny.
Czy po wyjściu ze studia nagraniowego, zdarza się tak, że w pełni nie jest pani usatysfakcjonowana utworem? Zastanawiając się tym samym nad ewentualnym ulepszeniem, udoskonaleniem?
Na płycie pt. “Piazzolla. Show Me Your Tango” większość utworów została zarejestrowana “na setkę”. Czyli bez cięć, ulepszeń i powtórzeń. Nagrywaliśmy każdą pieśń najwyżej dwa razy i wybieraliśmy najlepszą wersję. Jeśli chodzi o poprzednie płyty, bywało różnie, w zależności od tego, ile na daną produkcję mieliśmy czasu. Jeśli w moich wykonaniach mam ochotę coś zmieniać, zwykle taka refleksja przychodzi, gdy płyta już jest na rynku. Od jej nagrania mija kilkanaście miesięcy, więc ja mam już w sobie inne emocje, za sobą kolejne doświadczenia, a przed sobą inne wyzwania. Zmienia mi się percepcja, więc czasem mam ochotę wrócić do utworu i zinterpretować go jeszcze raz.
Mam wrażenie, że drzemie w pani dwoista artystyczna natura – z jednej strony wykonuje pani czystą klasykę, z drugiej dzieli się nutami house. Z czego to wynika?
Skąd bierze się mój niespokojny duch? Wydaje mi się, że po prostu rodzimy się z pewnymi cechami. Może znak zodiaku ma tu jakieś znaczenie? Jestem spod Ryb. Ryby są dwie. Jedna płynie w lewo, druga w prawo. Ja też mam w sobie tę dwoistość. Z jednej strony jestem przywiązana do pewnych zasad: jeśli chce się coś robić, nie wystarczy mówić, że ma się talent. Trzeba zdobyć gruntowne wykształcenie. Uczyć się i pracować. Z drugiej strony lubię zasady łamać. Arie operowe nie muszą być śpiewane w koturnowych warunkach. Można je przenieść do dobrego klubu, miksując z nowoczesną muzyką czy też na inne sale koncertowe. Lubię ten flirt.
Jest pani wobec siebie krytyczna?
Jestem, ale też bardzo lubię siebie. Cieszę się, że mam wokół siebie ludzi, którzy potrafią zarówno mnie wspierać jak i skrytykować. I że jest to krytyka konstruktywna, bo tylko taka niesie ze sobą wartość.
A propos złośliwości, czy kiedykolwiek pani jej doświadczyła?
Nigdy nie słyszałam złośliwości ze środowiska twórców, krytyków i osób, które zajmują się sztuką i szeroko rozumianą kulturą. Jeśli coś takiego do mnie dociera, to tylko czasem, na internetowych forach. Niespecjalnie się tym przejmuję, bo krytyki konstruktywnej próżno tam szukać, a różne złośliwości są po prostu przejawem frustracji, smutku i nieuzasadnionej zazdrości autorów. Myślę, że takim anonimowym “haterom” należy wybaczyć.
Czy zawsze realizuje pani pomysły, te które pojawiają się w głowie?
Na to nie starczyłoby mi czasu. Jestem wciąż nienasycona i codziennie mam pomysły na nowe przedsięwzięcia. Staram się je notować. A potem siadam z moimi współpracownikami i decydujemy, co realizujemy, a co dostaje niższy priorytet. Kiedy już podejmiemy decyzję, że coś będziemy robić – na przykład nagrywać płytę z tango nuevo – dopinamy projekt do końca, niezależnie ile przeciwności pojawi się na drodze. W życiu ważna jest dla mnie konsekwencja.
Jest pani kobietą spełnioną?
Tak. Ale nie jest to stan dany. Raczej czuję, że spełniam się każdego dnia, od nowa. Nie tylko jako muzyk. Również jako matka i kobieta. Wciąż stawiam sobie cele, a wielkim wsparciem w dążeniu do nich jest dla mnie mój syn, Oskar.
Czy syn wiąże swoją przyszłość z muzyką?
Oskar ma genialny słuch, poczucie rytmu i myślę, że mógłby zostać świetnym realizatrem dźwięku, ale muzyka to tylko jego hobby. Do niedawna wiele pracy wkładał w sport – grał w drużynie piłkarskiej. Teraz kończy liceum i zastanawia się nad tym, jakie wybrać studia.
Czego pani życzyć?
Bogatej weny twórczej , życzliwych ludzi wokół siebie i dobrej pogody.
Dobrej pogody ducha?
Tę mam w sobie zawsze. Chodzi mi raczej o warunki atmosferyczne. Jestem ciepłolubna a słońce jest również moją inspiracją!
Rozmawiała: Patrycja Kubiak