Cóż znaczy kobieta sama przeciwko reżimowi komunistycznemu? Całkiem sporo! Może to poświadczyć całe pokolenie Rumunów, którzy z telewizji znali dwa głosy: Nicolae Ceaușescu oraz Iriny Nistor. Pierwszy był głosem opresji, drugi – głosem wolności.
Rumunia początku lat 80. to wyjątkowo bolesne wspomnienie dla jej mieszkańców. Brakowało wszystkiego, a ludzie żyli w strachu przed służbami bezpieczeństwa. Nicolae Ceaușescu grzmiał podczas transmitowanych w telewizji wystąpień, że kapitalizm właśnie umiera i Rumunia podąża jedyną słuszną drogą.
A że w tej drodze ludziom brakowało jedzenia czy ubrań, to i nie mieli prawa dowiedzieć się, że na zachodzie jest lepiej. Do dziś można znaleźć osoby, które przeżyły prawdziwy szok po pierwszym wyjeździe z kraju po 1989. Wbrew reżimowej propagandzie półki na sklepach były pełne produktów, a mieszkańcy mogli sobie na nie pozwolić. Wejść, zapłacić i mieć. Takie proste, a dla Rumunów pod twardą ręką dyktatora – nie do pomyślenia. Tu wszystko trzeba było załatwić, kogoś znać, na coś wymienić, zakombinować.
By utrzymać cały kraj w niewiedzy, władze skrupulatnie kontrolowały przepływ informacji. Wszystkie media były reżimowe, a każda produkcja telewizyjna z zagranicy musiała przejść szczegółową weryfikację. Cenzorzy mieli ręce pełne roboty, bo z filmów produkowanych poza Rumunią musiały zniknąć wszystkie klatki pokazujące jakiekolwiek wrażenie wolności i dobrobytu. Nie chodzi tylko o prywatne baseny czy wille, ale nawet o dobrze zastawiony stół, auta dostępne na zachodnich rynkach, półki sklepowe. Rzeczy oczywiste dla współczesnej młodzieży, a niewyobrażalne dla ich rodziców trzy dekady wstecz.
I tu pojawia się Irina. Skromna blondynka o serdecznym uśmiechu i bardzo delikatnym głosie, która miała wielkie szczęście w lot łapać języki. W 1980 skończyła studia językowe, a od 1983 pracowała w rumuńskiej telewizji, właśnie w cenzurze. Nie zajmowała się samą weryfikacją, jej rolą było tłumaczenie filmów dla komisji cenzury. Robiła to błyskawicznie – włączała film i powtarzała po rumuńsku tuż po dialogach.
Pan w pięknych butach
Wszystko zmieniło się 5 listopada 1985. Kolega z pracy zaproponował jej dodatkowy zarobek u pewnej osoby, która szuka właśnie kogoś takiego. Nie powiedział, u kogo. Irina poszła z nim do budynku odległego o zaledwie dwie przecznice od siedziby telewizji. Tu, w prywatnym mieszkaniu, czekał na nią wyjątkowo schludnie ubrany mężczyzna w średnim wieku.
W wywiadach Irina wielokrotnie wspominała, że imponowały jej jego wypolerowane buty. W szarej Rumunii wszechobecnego niedostatku jemu nie brakowało niczego. Nie wiedziała kim był, czuła się onieśmielona. Nie poznała go zresztą dobrze, choć w tym właśnie mieszkaniu spędziła tysiące godzin w kolejnych latach. Na czym? Dowiedziała się już tego listopadowego wieczora. Mężczyzna włączył film, Dr Żywago, i kazał jej tłumaczyć na bieżąco. Zdała egzamin.
Od tej chwili po zakończeniu pracy w cenzurze codziennie biegła do drugiej pracy, w omijaniu cenzury. Jej rola wydawała się skromna, do dziś zresztą unika przypisywania sobie chwały. Traktowała to przecież jak wielką przyjemność, wręcz narkotyk. Rozgoryczona brakiem perspektyw i możliwości wyjazdu, kochała zatapiać się w świecie amerykańskich filmów.
Czasami tłumaczyła po kilka naraz, bez przygotowania czy wcześniejszej znajomości fabuły – nie było na to czasu. Nietrudno policzyć, że oznacza to wiele godzin ciągłej pracy przy tym samym biurku, z tymi samymi słuchawkami i mikrofonem. A każdy tłumacz symultaniczny powie Wam, że to ogromne wyzwanie dla ludzkiego mózgu. Dla niej to była przygoda – jako 28-latka otrzymywała darmową, niedostępną dla innych ucieczkę ze smutnego Bukaresztu, nawet jeśli tylko na tych kilka godzin.
Niebezpieczna robota
Filmy nie pojawiały się zawsze, wtedy robiła się nerwowa. Z kolei czasami było ich do tłumaczenia po kilkadziesiąt w jednej chwili. Ich sprowadzanie było bardzo ryzykowne, jednak reżim Ceaușescu nie przewidział roli, jaką odegrają kasety VHS. Do Rumunii wwozili je kierowcy ciężarówek, marynarze, wojskowi – wszyscy, którzy wyjeżdżali i mieli z czym wrócić. A z czymś trzeba było wrócić, choćby na sprzedaż. Irina już wiedziała, na czym zarabiał pan w wyglancowanych butach.
Wiedziała też, że to dla niej bardzo niebezpieczne. Rumunia pod rządami krwawej pary prezydenckiej była krajem nieprzewidywalnym. Kara śmierci raczej jej nie groziła, kobiety były z niej prawie zawsze wyłączane, ale działalność z pewnością kwalifikowała się pod zdradę na rzecz imperialistycznego zachodu. A to, jak podkreślał publicznie dyktator, wielka zbrodnia. – Mogli to wszystko zatrzymać w ciągu doby. To były bezwzględne rządy i wszystko mogło się wydarzyć. Więc zastanawiałam się, czy trafi na mnie, czy nie – mówiła Irina w filmie dokumentalnym „Chuck Norris vs. Communism” poświęconym jej działalności.
W Rumunii lat 80. donosiciele byli wszędzie, więc ryzyko było duże. Mało kto wiedział, co Irina robi po pracy i dlaczego prawie nikt jej nie widzi. Z mieszkania eleganckiego pana wychodziła po nocach. – Rodzice i babcia wiedzieli. Miałam już 28 lat, więc nie mogli mnie powstrzymać. Myślę, że mama była ze mnie dumna, nie chciałaby mieć tchórzliwej córki. Ale bała się. […] Ja też się bałam, ale tłumaczyłam sobie, że ja przecież tylko oglądam filmy i podkładam do nich głos – mówi 61-letnia dziś Nistor.
Schwarzenegger o anielskim głosie
Dzień za dniem, film za filmem, Irina spisywała sobie tylko w dzienniczku te najciekawsze. „Ojciec chrzestny”, „Łowca jeleni” czy „Taksówkarz”? Tak, ale była lektorem nie tylko dla Marlona Brando czy Roberta De Niro. Przez jej improwizowane studio przechodziły też komedie czy filmy akcji, w tym te kultowe – z Chuckiem Norrisem, Arnoldem Schwarzeneggerem czy Sylwestrem Stalone. Nie wiedziała do końca, ile ich było. Ona szacuje, że ok. tysiąca. Ale autorki dokumentu „Chuck Norris vs. Communism” naliczyły nawet pięciokrotnie więcej!
Irina nie była też pewna, co działo się z filmami, gdy oddawała przetłumaczone kopie zleceniodawcy. Na pewno je sprzedawał, ale kto oglądał, ile kopii – to było poza jej świadomością. Tymczasem taśmy były następnie przegrywane na kolejne setki, czasami tysiące kopii i krążyły po kraju. Ci, którzy mieli telewizor i magnetowid przyjmowali u siebie dziesiątki innych osób na wieczorach filmowych, podobnych do tych organizowanych podczas PRL w Polsce. Z tym może wyjątkiem, że w Rumunii groziło za to nawet więzienie. Czasami wstęp był biletowany, taki to był luksus. Ale wszyscy chcieli zobaczyć „prawdziwy” zachód, bez cenzury.
To nic, że nawet najwięksi twardziele zawsze mieli głos podkładany przez tę samą kobietę. To nic, że kopie były słabe, bo sama treść filmu zapierała dech. Dla milionów ludzi kasety z głosem Iriny stały się pierwszym oknem na zachód.
Wielu przyjmowało jej głos za coś zupełnie naturalnego – jakby był wgrany jeszcze na zachodzie. Jak lektorzy w polskich filmach przed wprowadzeniem dubbingu czy napisów – to było zupełnie oczywiste. Inni wyobrażali sobie, jak może wyglądać dziewczyna czytająca im filmy. Jeszcze inni uważali ją za coś transcendentnego, więcej niż człowieka. Mijając ją na ulicy na pewno nie daliby wiary, że to właśnie dzięki pracy tej skromnej kobiety ludzie od Botoszan na północy po Giurgiu na południu mają dostęp do zachodniej kultury. Choć, bywało i tak, ludzie zwracali jej uwagę w rozmowie, że gdzieś ją już słyszeli. Roli Iriny oszacować się nie da, ale – jeśli tylko macie okazję – spytajcie znajomych z Rumunii, ile znaczyła dla nich.
Została wierna filmowi
Ostatecznie Irina nie musiała bać się plutonu egzekucyjnego, jedyną rozstrzelaną kobietą w Rumunii okazała się Elena Ceaușescu, żona prezydenta. Po tym przełomowym wydarzeniu Irina nie porzuciła kina, pozostało jej miłością na zawsze. Zmiana ustroju oznaczała jednak zmianę roli. Od teraz produkowała programy telewizyjne, została krytykiem filmowym, sędzią konkursów i organizatorką festiwalu filmowego. Do dziś jest skromna, ale pozostała też kultowa. Wystarczy wpisać na YouTube hasło „tradus de Irina Nistor”, by znaleźć pełne wersje filmów w tej wersji, jaką znają starsi Rumuni, z Iriną w roli głównej.