O tym, że muzycznym show-biznesie działa od wielu lat, wie prawie każdy Polak. Z telewizji. A jaka jest prywatnie? Lubi grać w karty, łowić ryby, grzebać w ziemi w ogrodzie i wyrywać chwasty. Gdy słyszy propozycję relaksu w SPA – kategorycznie odmawia. Nie była tam i się nie wybiera. Za to najchętniej wypoczywa w domu na wsi, to jej azyl – Elżbieta Zapendowska
Udział w którym programie rozrywkowym wspomina pani najlepiej i dlaczego?
Elżbieta Zapendowska: Myślę sobie, że bardzo fajny był „Idol” i mam miłe skojarzenia z tym programem. Z „Must be the Music” nie mam jeszcze wspomnień, bo to najmłodsza produkcja, ale uważam, że najsensowniejsza. Szukamy nie tylko wykonawców, czyli oceniamy ludzi nie tylko pod kątem rzemiosła, ale także pod kątem ich twórczości, kreatywności. Tym razem, najważniejsze jest, aby mieć swój repertuar – można przyjść z własnym utworem i wykonać go.
Z jakiego powodu mogłaby pani odmówić udziału w takim programie?
Ja bardzo wiele programów odrzuciłam, odmówiłam współpracy. Z różnych powodów. Na przykład: nie przepadam za pracą z dziećmi i programy, które dotyczą najmłodszych są poza moim zasięgiem. Dzieci, moim zdaniem, powinny mieć dzieciństwo, a nie lansować się w telewizji. Nie znoszę też programów, które nie wnoszą nic nowego i mają w założeniu czyste lansowanie się. Takich propozycji również nie przyjmuję.
Czy pani promuje swoich podopiecznych? Czy raczej woli pani pozostawiać te kwestie losowi?
Człowiek nie jest wolny od subiektywnych odczuć w momencie, gdy kogoś lubi. Bo to, że kogoś znam, to jeszcze nic nie znaczy – tysiące ludzi się u mnie uczyło. I, gdy widzę na scenie kogoś, kto się u mnie uczył, to nie robi na mnie żadnego wrażenia – jak jest dobry, to oceniam go dobrze, jak jest zły – oceniam go źle. Jeżdżę po warsztatach po całej Polsce i ja zazwyczaj tych wokalistów znam, albo miałam z nimi już do czynienia i muszę znaleźć obiektywny stosunek do tych osób. Podobnie mają inni. I tak, na przykład, podczas ostatniego programu Adam Sztaba i Łozo również natknęli się na wykonawców, których znali, spotkali wcześniej. To jest taki zawód i trzeba w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek.
W relacji mistrz-uczeń zyskuje nie tylko uczeń, ale także nauczyciel. Jakie pani czerpie profity dla siebie, pracując z ludźmi?
Przede wszystkim, jeśli człowiek ma do czynienia z młodymi ludźmi, to żyje w innym świecie – świecie odmłodzonym. I tutaj mam na myśli kierunki w sztuce, trendy. Ja bym po wiele nagrań nie sięgnęła, gdyby nie moi uczniowie, z którymi jestem zaprzyjaźniona. Oni przynoszą mi różne materiały, mówią: „niech Pani tego posłucha”. Ja się od nich uczę wszystkiego, co tylko możliwe, czego każdy powinien się uczyć, niezależnie od wieku – patrzenia na świat. Bo jednak człowiek, który jest w poważnym wieku, często się separuje, ucieka od nowości, bo nie jest w stanie tego „ogarnąć”. Trzeba podchodzić do tego wybiórczo. Uczniowie to ułatwiają – przynoszą taką „muzę”, o której sama nie mam pojęcia, że istnieje.
Jak pani to wszystko „ogarnia”? Jest jakiś system?
Jest fantastyczny wynalazek – Internet i codziennie go przegrzebuję. Jeśli coś się pojawia na rynku, o czym nie słyszałam, to słucham tego utworu 2 sekundy, a czasem 20. Jeśli słucham dłużej niż 20 sekund, to znaczy, że mnie to zaczyna interesować. I wydaje mi się, że jest to aktualnie jedyne globalne okno na świat.
Uczestniczyła pani w wielu warsztatach muzycznych. Co pani robi, widząc osobę, która ma talent i potencjał, a przykładowo jury ostatecznie tej osoby nie wybiera? Czy podejmuje pani jakieś własne działania, żeby wspierać swoich faworytów?
Nie podejmuję żadnych działań, bo mam taką filozofię, że może to nie jest dobry czas dla tej osoby, żeby zaistnieć. Może za rok, dwa lata, a może za 2 dni będzie na to gotowa. Poza tym, jak ja mogę pomóc? Tylko dobrym słowem. Nie mam nic wspólnego z tzw. show-biznesem. Jestem tylko twarzą telewizyjną, nie mam wpływu na nagranie płyty w studio i inne rzeczy, które są konieczne, żeby zaistnieć.
A co z uczniami, których pani nie znosiła?
Jeśli kogoś nie lubię, stawiam sprawę jasno. To może być nawet osoba utalentowana, ale jeśli jest głupia i nie reaguje, to mówię: „uważam, że nie reagujesz, w związku z tym nasza współpraca nie ma sensu. ” Mogę nawet polecić innych nauczycieli, bo ze mną się taki ktoś nie dogada.
Jakie są reakcje?
Bardzo różne. To jest tak, jak w boksie – w pierwszej rundzie przeciwnicy poznają się. Dlatego już po pierwszych spotkaniach można wiele o sobie powiedzieć. Ja nie znoszę podlizywania i jeśli ktoś to próbuje zrobić na różne sposoby, to ja nie mam ochoty z taką osobą pracować. Staram się na ludzi patrzeć całościowo, bo to, że ktoś dobrze śpiewa, to jeszcze nic nie oznacza. Dobrze śpiewających ludzi w Polsce jest tysiące i nic z tego nie wynika.
Myśli pani, że to kwestia promocji?
Też. Bywa tak, że bardzo średnio zdolni ludzie umieją się wypromować, a wybitnie zdolni w ogóle nie potrafią. To nie jest kwestia urody, układów – po prostu nie mają osobowości scenicznej.
Co się stało z ludźmi, których wytypowali państwo w „Idolu”? Czy to nie jest porażka tego programu, że ci artyści nie zaistnieli na polskiej scenie muzycznej na długo?
My mieliśmy za zadanie znaleźć doskonałych wokalistów i to zrobiliśmy – umiejętnie i z całym sercem. Natomiast za to, co się z tymi ludźmi dzieje dalej, odpowiedzialne są firmy fonograficzne, ponieważ z nimi zawierane są umowy. I to jest klęska firm fonograficznych – nie nasza, tak to oceniam. Ala Janosz była fantastyczna, ale firma fonograficzna zaproponowała jej taki repertuar, który jej przyniósł same porażki. Jest to pośrednio wina tej dziewczyny, bo się na to zgodziła, ale mając 17 lat, trudno się było nie zgodzić. Dlatego jestem przeciwna temu, żeby dzieci decydowały o swojej przyszłości, bo one jeszcze nie znają świata.
Jak to się stało, że ze zwykłej nauczycielki muzyki stała się pani osobą tak rozpoznawalną, zaistniała w mediach ?
Sama nie wiem, jak to się stało, bo zajmowałam się uczeniem. Przeprowadziłam się do Warszawy 20 lat temu – zostałam sprowadzona przez producenta „Metra”, pana Wiktora Kubiaka, który zaproponował mi pracę. Zajmowałam się ludźmi „Metra”, potem Teatrem „Buffo”, a następnie pracowałam w Teatrze „Roma” przy musicalach i nie wiem dlaczego do mnie zadzwonił producent „Idola”, skąd miał mój numer telefonu, nie mam zielonego pojęcia. Długo się nad tym zastanawiałam – to nie była łatwa decyzja. Miałam z mediami do czynienia przy okazji warsztatów w całej Polsce, ale program telewizyjny to zupełnie coś innego. Ja bardzo dbałam zawsze o to, żeby „nie dać ciała”, żeby nie brać udziału w głupich programach. Pamiętam, że kilka lat przed „Idolem” był program w innej stacji telewizyjnej, w którym wszyscy wszystkich chwalili i to mnie doprowadzało do szału. W takiej produkcji na pewno nie wzięłabym udziału. A w „Idolu” chodziło o to, żeby ostro reagować, a ja mam taki charakter, taki sposób bycia i na tym opieram swoją pracę od wielu lat, niczego nie udaję, więc dlatego ostatecznie się zgodziłam. Przypadek? Nie wiem…
Gdyby miała pani drugi raz decydować o swojej przyszłości, to co by pani chciała robić? Każdy kiedyś chciał kimś być… albo mówi, że gdyby miał jeszcze jedno życie, to były kimś innym. A pani?
U mnie wszystko działo się zdecydowanie za późno. Pracowałam w Opolu i robiłam tam dokładnie to samo, co teraz, ale na mniejszą skalę. Moi uczniowie brali udział w festiwalach, zdobywali nagrody i to mi sprawiało dużą radość. Teraz działam na większą skalę. Więc pewnie to życie potoczyłoby się podobnie, gdybym miała drugi raz decydować. Ale o naszym życiu bardzo często decyduje przypadek –pojawia się ktoś na naszej drodze i zmienia się wszystko. I tak było w moim przypadku z telewizją. Gdyby nie program, pewnie dalej bym sobie działała i robiła swoje.
Kogo doradza się pani w sprawach makijażu, fryzury, ubioru? Kto czuwa nad pani wizerunkiem?
Nie przywiązuję do tego dużej wagi. Ponieważ mam bardzo poważne problemy ze wzrokiem, nie wiem, czy jestem ładnie umalowana, czy brzydko, czy jest mi w czymś dobrze, czy źle. Od tego są ludzie, którzy się na tym znają. Ale jeśli się w czymś czuję, jak przebrana, to wtedy reaguję. Na przykład w „Idolu”, wizażystka malowała mi usta na krwisto – czerwony kolor i ja wtedy dostawałam szału, bo to nie byłam ja. I mimo tego, że mi na tym nie zależy, czy mam usta żółte czy czerwone, to były walki, bo nie czułam się sobą. Prosiłam o zmianę koloru ust na bardziej naturalny. I teraz, po latach pracy i po reakcjach znajomych wiem, w czym mi lepiej. A ja wierzę ludziom, jeśli mówią mi, że w tym wyglądam dobrze, a w tym źle. Przy produkcji ostatniego programu trafiła mi się wspaniała ekipa. Nie chcę przechwalić, ale taką stylistkę i make up’istkę, z którymi pracuję teraz, mogę polecić każdemu.
Prywatnie również konsultuje się pani z tą ekipą?
Tak, jeśli mam ważne spotkanie, to też korzystam z ich usług.
Jak pani zdaniem powinny być prowadzone lekcje muzyki w szkole? Pamiętam, jak na moich lekcjach, oprócz teorii, uczyliśmy się piosenek, a później każdy na ocenę śpiewał. Dla dzieciaków, które nie miały słuchu muzycznego, to zawsze był ogromny strach przed kompromitacją. Jak pani ocenia „dzisiejsze” metody ? Co powinno się zmienić?
Wszystko powinno się zmienić. Zwłaszcza szkoły powszechne zniechęcają ludzi do muzyki. Wydaje mi się, że jest mało miłośnictwa w szkole. A muzyką trzeba się bawić, poznawać jej piękno. Ja sama na lekcjach muzyki bardzo się wygłupiałam, rozrabiałam, najpierw w szkole podstawowej, a potem muzycznej. Bo najpierw trzeba coś pokochać, a dopiero potem można tworzyć programy i zagłębiać się w etiudy. Mam ogromne zastrzeżenia do kształcenia artystycznego w Polsce we wszystkich możliwych kierunkach – plastycznych, muzycznych i teatralnych, ale nikogo z systemu szkolnictwa to nie obchodzi.
Czy w kwestiach zawodowych ma pani jakiś plan do wykonania? O coś szczególnego chce zawalczyć?
Ja już niewiele pracuję zawodowo. Jestem w takim wieku, kiedy się powinno odpoczywać, a ja solidnie „zapieprzam”. Spełniłam swoje marzenia kupując dom na wsi i teraz mam zupełnie inne plany, nie związane z muzyką. Chcę, żeby ten dom był ładny, przytulny, żeby było w nim fajnie i żeby przyjeżdżali tam znajomi, żeby kręciło się tam życie, a muzyka brzmiała w tym domu – taka, jak ja chcę.
Jak pani rodzina i znajomi reagują na to, że pani wciąż jest zagoniona? Są źli, że nie ma pani czasu czy wspierają?
Bywa bardzo różnie. Ja uważam, że my często szastamy słowem „przyjaciel”. I, jak doliczymy się na palcach jednej ręki, na kogo możemy liczyć, to już jest bardzo dobrze, możemy czuć się szczęśliwi. Moi przyjaciele chyba dobrze mi życzą, jesteśmy w stałym kontakcie, bo nawet, jak nie mamy czasu się spotkać, to telefonujemy do siebie. W końcu, od czegoś są noce – można pogadać przez parę godzin. A prawdziwi przyjaciele wspierają, żeby działać, dopóki się da. Ja czasem jestem zła, że muszę jechać do pracy, ale jak już tam jestem, to myślę sobie: „Jak dobrze, że przyjechałam”. Bo, gdyby człowiek nigdzie nie wychodził, to by się zamknął w swojej skorupie i odizolował od świata.
Jak pani lubi wypoczywać?
Ja w tej chwili się w ogóle ze wsi nie ruszam. Kiedyś jeździłam na ryby i grałam w karty. W karty gram nadal w Internecie, a na ryby już nie jeżdżę, bo mam wiele roboty w ogrodzie, na której się kompletnie nie znam i się uczę. Staram się odróżniać chwasty od roślin, czasem wyrywam nie to, co trzeba (śmiech). Ale praca w ogrodzie sprawia mi bardzo dużą radość.
A kąpiele i zabiegi w SPA w ramach relaksu?
Ależ skąd, nienawidzę tego! Nigdy nie byłam w SPA i pewnie już nie skorzystam. Raz w życiu byłam u kosmetyczki.
Pani pewnie jest zarzucana takimi propozycjami…
Tak, miałam darmowe SPA w jednym miejscu, ale kompletnie mnie to nie interesuje. Ja się aktualnie relaksuję, jak grzebię w ziemi i pająkach (śmiech).
Jaki ma pani stosunek do zabiegów medycyny estetycznej i odmładzania?
Nie korzystałam z tego i pewnie nigdy nie będę. W ogóle tego nie zauważam, czy ktoś sobie coś poprawia, powiększa, czy wstrzykuje. Jestem ślepa i kompletnie mnie to nie interesuje (śmiech). Ale, jeśli komuś to sprawia radość, to niech sobie robi, co chce – nawet sztuczny nos, albo i dwa nosy (śmiech).
Czy zdarzają się pani kobiece fochy, grymasy? Za co można się na panią złościć? W telewizji Elżbieta Zapendowska jest zawsze bardzo konkretną, opanowaną kobietą, a w życiu?
Mam czasem depresję, gorsze i lepsze dni – jak każdy człowiek. Ale nie lubię awantur, jestem pacyfistką i, jeśli mam faktycznie gorszy dzień, to się zamykam w sobie, nie zawracam nikomu głowy swoim złym samopoczuciem. Wtedy gram w karty, albo robię coś w Internecie – tak odreagowuję.
Lubi pani gotować?
Bardzo lubię gotować, ale niewiele umiem. Teraz mam fajną kuchnię na wsi i tam się mogę wyżywać kuchennie. Ale tylko, jak mi się chce. Jak mi się nie chce, to nie gotuję.
Ulubiona kuchnia?
Polska. Tradycyjnie -kluchy, placki ziemniaczane, niewykwintne dania, z golonką włącznie. Ja mam smaki, jak stary chłop (śmiech). Oczywiście lubię też czasem zjeść coś oryginalnego i poznawać inne smaki, ale więcej mam do czynienia z kuchnią tradycyjną.
Ulubione miejsca?
Najmniej takich miejsc mam w Warszawie. Z racji tego, że dużo podróżuję, te ulubione miejsca są porozrzucane po całej Polsce. Odwiedzam je systematycznie.
Co panią w ludziach irytuje?
Nie znoszę głupoty, z głupimi ludźmi się nie zadaję, nie kontaktuję, staram się ich unikać, omijać szerokim łukiem – nawet, jeśli to są osoby, od których jestem uzależniona. Pozostałe cechy, na przykład dziwność, bardzo mnie ciekawią. I to nie jest prawda, że tylko ludzie sławni są ciekawi. Bardzo często zwykli ludzie – nawet sąsiedzi – mogą być ciekawymi przypadkami i można się od nich wiele nauczyć.
Co pani w ludziach uwielbia?
Poczucie humoru. Wtedy zawsze można się dogadać.
Na co zwraca pani uwagę u mężczyzn?
Jeśli jest to mężczyzna dowcipny i inteligentny, to już jest fantastycznie. Ale ja mam wokół siebie tylko takich ludzi. Ja się nie koleguję z ludźmi, którzy tych cech nie mają, bo szkoda życia, szkoda czasu. Jak się jest młodym, to oczywiste, że zwraca się uwagę na urodę. Ale wystarczy błyskotliwe oko i inteligencja, a uroda schodzi na drugi plan.
Czego się pani w życiu obawia?
Głupoty, ludzi głupich i zawistnych. Tak, jak wspominałam, jestem pacyfistką i boję się ludzi, którzy nienawidzą, którzy się mszczą i nie umieją mówić prawdy. Uciekam od takich osób.
Na kogo zawsze pani może liczyć?
Na paru ludzi, znajomych, bliskich.
Największy sukces?
Dom na wsi.
Czy jest coś, co pani porzuciła, jakieś swoje plany i marzenia, a jeszcze chciałaby do nich wrócić?
Mam mnóstwo książek nieprzeczytanych. I jest jeszcze kilka takich rzeczy, do których chciałabym wrócić, na co nie miałam czasu.
Elżbieta Zapendowska to…?
Jestem wiarygodna, prawdziwa, niczego nie udaję, a raczej staram się nie udawać, bo czasem trzeba udawać kulturalną, choć chciałoby się powiedzieć brzydki wyraz. I generalnie, staram żyć uczciwie.
Rozmawiała: Monika Miśta
Facebook
RSS