Stoisko na bazarze nie przyciągnie wypasioną witryną, tonami ciuchów i megapromocjami, ale za to zaoferuje coś, czego nie kupisz w normalnej sieciówce
Oprócz tradycyjnych targowisk z żywnością czy importowanymi tekstyliami Polska to kraj, w którym nadal pełno giełd staroci i urokliwych bazarków. Często na granicy opłacalności
Taniej raczej nie jest. Ale za to mięso, owoce i warzywa są zawsze świeże. Plus – można pogadać ze sprzedawcą i nikt nie będzie miał pretensji, jeśli będziemy się targować o cenę. Mimo „klimatu”, bazarowi sprzedawcy wyraźnie czują oddech centrów handlowych na plecach.
Smar, mydło i powidło…
Na to targowisko, o wdzięcznej nazwie jednej z dzielnic Nowego Yorku, w ogóle trudno trafić. Połączenia autobusowe nienajlepsze, a przystanek tramwajowy daleko.
Na tym targowisku otwartych straganów jest niewiele. Dominuje kilka rzędów murowanych pasaży. Właściciele stoisk nie tryskają humorem. W tej samej dzielnicy, w której znajduje się bazar, dwa miesiące temu otwarto centrum handlowe. – Ludzi jak na lekarstwo. I tak nigdy nie było tu przesadnego ruchu, przez to, że przystanki są daleko, a odkąd otworzyli to centrum, to bazar już całkiem świeci pustkami – żalą się sprzedawcy, a gołym okiem widać, że w ich słowach nie ma wiele przesady.
Maria, od pięciu lat ma na tym targowisku stoisko z ciuchami. Handlować zaczęła, odkąd stanęły tu murowane lokale. – Starsi sprzedawcy mówią, że handel szedł tu o wiele lepiej na otwartych straganach – powtarza słowa kolegów po fachu.
Maria przyznaje, że bywają dni, że sprzedaje tylko dwie rzeczy i, że jak tak dalej pójdzie, to będzie musiała zastanowić się, co z przyszłością. – Lokal ma swoje zalety, bo można wejść, pooglądać, bez obawy, że coś nam będzie padać na głowę. Ale to automatycznie przekłada się na wyższe ceny rzeczy, które sprzedaję – zastanawia się nad przyczynami kiepskiego ruchu w swoim sklepie. Jakby na przekór temu, co mówi, w trakcie naszej krótkiej rozmowy sprzedaje czapkę za 15 zł (stargowane z 18 zł) oraz rajstopy z lycry. – Moi synowie nigdy w życiu nic by tu nie kupili. Oni muszą mieć wszystko z metkami, więc jeżdżą do centrów handlowych – ubolewa kobieta.
Jest gorzej, będzie lepiej?
Ale szmatki to nie cały asortyment bazaru. Elektronika? A i owszem. Właścicielem stoiska ze sprzętem elektronicznym jest czterdziestolatek z Armenii. Oprócz wag łazienkowych, słuchawek, zegarków, pasków do zegarków, baterii i budzików, w ofercie ma także filcowe wkładki do butów, akcesoria wędkarskie, torby podróżne i portfele.
Armeńczyk, wydaje się mało zmartwiony kiepską koniunkturą. – Teraz jest gorzej, ale w końcu będzie lepiej. Zawsze tak jest – prognozuje. – Wczoraj przez cały dzień sprzedałem wkładki do butów, pasek do zegarka i nabiłem zapalniczkę. O 17 zamykam i jadę do domu. Mieszkam sam – relacjonuje swój dzień, bardziej zmartwiony faktem, że przez 20 lat spędzonych w Polsce nie znalazł żony, niż kiepskim handlowym dniem. Armeńczyka na bazarze zna każdy. Jest tu jedynym cudzoziemcem.
Jedyną osobą, która tu nie narzeka na brak ruchu jest Grażyna, która w niewielkim lokalu prowadzi punkt przeróbek krawieckich. Sprowadziła się na bazar kilka lat temu. Przyznaje, że na początku było jej ciężko wyjść na swoje, ale teraz ma stałe grono klientek, które odwiedza ją, kiedy ich garderoby wymagają drobnych, krawieckich zmian. – Jakieś dwa lata temu, kilka stoisk dalej, ktoś próbował otworzyć coś podobnego do mojej działalności. Przetrwałam ja – uśmiecha się Grażyna, która oprócz przerabiania rzeczy, w swoim sklepiku ma także trochę ubrań.
Są nowe, ale każde z nich jest unikalne, po jednym egzemplarzu. Na pierwszy rzut oka widać, że różnią się od tego, co proponują nam powszechnie sieciówki. – Staram się wynajdywać różne rzeczy, które potem sprzedaję. Z drugiej strony nie mogłabym cały dzień siedzieć w sklepie z ciuchami, stąd pomysł na przeróbki – tłumaczy Grażyna.
Ze względu na miejsce pracy i wrodzoną niechęć do tłumów w centrach handlowych, sama robi zakupy na bazarze. – Wiem, że mięso, które kupię faktycznie zostało przywiezione dziś, a mandarynki po dniu stania w cieple, w domu, nie sparcieją – przekonuje.
Z kasjerką nic nie utargujesz
Z Bogusią bardzo ciężko się rozmawia. Nie, dlatego, że nie chce, ale dlatego, że non stop ktoś podchodzi do stoiska, na którym sprzedaje. Ma najtańsze mandarynki na całym targowisku, a jej stragan znajduje się zaraz przy wyjściu na pętlę tramwajową. Spieszący się do komunikacji miejskiej, chcąc nie chcąc, przechodzą obok niej.
– Po ile te mandarynki? – pyta Bogusię starszy pan.
– Trzy złote kilogram – odpowiada kobieta
– To dwa kilo proszę. Tylko ładnych – mówi z fałszywą groźbą w głosie i uśmiechem na twarzy, bo widzi, że mandarynki są ładne i świeże.
Inni zamiast zaufać sprzedającej wolą wziąć reklamówkę i sami nabrać do niej owoców.
Bogusia ma miarkę w oczach i stopuje klientów, kiedy widzi, że nabrali za dużo na kilogram, który chcą kupić. Dla innych nawet trzy złote za kilo jest za dużo i się targują. Bazar to jedyne miejsce gdzie mogą to robić. W supermarkecie z kasjerką się nie potargują.
Prawie jak w biurze
– Lubię gadać z ludźmi i lubię się z nimi targować. Oczywiście wszystko zależy od tego, w jaki sposób ktoś to robi. Ja też potrafię być bardzo niemiła, jeśli ktoś zalezie mi za skórę – mówi Bogusia. Trzydziestolatka podkreśla, że nigdy nie interesowała ją praca w handlu „wewnątrz”. Woli otwartą przestrzeń bazaru. Nawet, jeśli pogoda nie sprzyja. Wtedy jednak jest najmniej ludzi i sprzedawanie nie idzie.
Kobieta na tyle lubi bazarowy klimat, że jeszcze w zeszłym roku miała na tym samym bazarze własne stoisko. Sprzedawała importowane kosmetyki. Jak sama mówi: „dało się z tego wyżyć”. – Któregoś dnia przychodzę rano, a towaru nie ma. Ktoś mnie okradł. Nie miałam jak szybko się odkuć, więc zatrudniłam się jako sprzedawczyni na innym stoisku. Nie chciałam iść do normalnego supermarketu na kasę – opowiada swoją historię. – Pracuję codziennie, od poniedziałku do piątku, od 9 do 17. Prawie jak w biurze – śmieje się kobieta.
Kiedy potrzebuje coś zjeść lub pójść do toalety, jej stoiska pilnuje koleżanka, która w sprzedaje w sklepiku obok z torebkami. – Moje stoisko i „torebki” mają tego samego właściciela, więc nawzajem sobie pomagamy w razie potrzeby – podkreśla. – Rozmieniamy pieniądze, gdy, któraś nie ma drobnych, czy właśnie pilnujemy stoisk, gdy któraś musi gdzieś wyjść. Targowisko przy pętli tramwajowej pełne jest też „małej gastronomii” gdzie sprzedający kupują herbatę na rozgrzewkę i posilają się w ciągu dnia. W menu: zapiekanka, kebab, hamburger, frytki. W okienkach u panów z kebabami zawsze też najłatwiej rozmienić pieniądze, kiedy akurat braknie drobnych.
Polowanie na unikalność
Właściciele straganów i handlujący na bazarach przyznają, że rozumieją, dlaczego młodzi ludzi wybierają centra handlowe i supermarkety zamiast lokalnych targowisk.
– O 17 zwijamy interes i wracamy następnego dnia. Większość młodych ludzi nawet nie kończy pracy o tej porze, więc jak mają do nas przyjść? – tłumaczą młodych straganiarze. Większość odwiedzających lokalne i osiedlowe bazary to emeryci, renciści i ci, którzy faktycznie mają czas od rana do godziny 17.
– Lepiej radzą sobie bazary przy dobrych punktach komunikacyjnych, jak pętla tramwajowa – zazdroszczą sprzedawcy z „gorszych” lokalizacji. – W innym przypadku można liczyć jedynie na tych, którzy mieszkają blisko, a do centrum handlowego mają jeszcze dalej niż na targowisko. Lub na tych, którzy atmosfery centrów handlowych i tłumów nie znoszą – dodają.
Poszperać, poszukać
Małgosia pasjonuje się „szperactwem”. Oryginalnych rzeczy, dzięki którym może wyróżnić się z tłumu najczęściej szuka w second handach lub właśnie na bazarach. Często wybiera się na krakowski Kazimierz. – Minusem zakupów na Placu Nowym jest to, że trzeba wstać wcześnie rano, bo wtedy odbywają się polowania na najciekawsze rzeczy. Około godziny 13-14 kupcy zaczynają zbierać się do domu i mają przebrany towar, choć i wtedy można wyszperać coś fajnego. Udało mi się kupić zimowe kozaki z solidnej skóry szwedzkiej firmy. Zapłaciłam za nie 130 zł, ale są w bardzo dobrym stanie i uszyte w taki sposób, że przetrwają wszelkie mrozy i nie przemokną w roztopach – wspomina niedzielne zakupy na Placu Nowym. – Skusiłam się też na oryginalne próbki perfum za 5 zł sztuka. Teraz mam w torebce zapachy Hermesa, Gucci i Marca Jacobsa, które chciałam od dawna wypróbować. Mogę je zmieniać w zależności od nastroju i nie wydawać przy tym góry pieniędzy – przekonuje Małgosia.
Anna Chodacka