Na początku było kilkanaście osób, później kilkadziesiąt, teraz są tysiące. Psychologowie i psychiatrzy masowo podpisują się pod żądaniem, by Donald Trump przeszedł badania psychiatryczne. Twarzą ruchu stała się ekspertka, dr Bandy Lee.
Gdy Donald Trump obejmował stanowisko prezydenta, wielu obawiało się – a niektórzy żartowali – że jednym tweetem doprowadzi do międzynarodowego konfliktu zbrojnego. Choć kadencja już jest za półmetkiem, efekty dotąd są wręcz odwrotne. Zapowiedziane wycofanie wojsk z Afganistanu i Syrii ucieszyły wielu przeciwników imperialnej polityki USA, nawet jeśli wyjście z obu krajów oznacza poważne konsekwencje polityczne dla regionu i milionów jego mieszkańców. Ale czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć?
Niebezpieczne decyzje
Doniesienia z Białego Domu bywają dosłownie przerażające. Jesienią 2018 pojawił się przeciek, że gdyby nie sprzeciw sekretarza obrony narodowej Jamesa Mattisa, Trump nakazałby atak zbrojny na Wenezuelę.
Mattis odszedł w grudniu, a od stycznia USA rozpoczęła ofensywę polityczną w Wenezueli i rozważa się wysłanie wojsk do sąsiedniej Kolumbii. Dokładnie taki scenariusz, z wojskami w Kolumbii, Trump miał rzucić od niechcenia na posiedzeniu ds. bezpieczeństwa w sierpniu.
W pierwszym roku swoich rządów miał nonszalancko zasugerować, by po prostu zatopić irańskie statki w Zatoce Perskiej. Ku zdumieniu doradców, którzy musieli mu tłumaczyć, że to natychmiast doprowadziłoby do wojny. Problem w tym, że ta wojna wcale nie musi mu przeszkadzać. Już podczas kampanii wyborczej zapowiadał, że zrobi porządek z Iranem. Później parokrotnie rozkazywał podwładnym przygotowanie planów ataku na irańskie łodzie, ale – z Mattisem na czele – mieli najzwyczajniej zignorować polecenia, wiedząc, że Trump i tak zapomni.
Dziś prezydent USA coraz bardziej otacza się ludźmi, którzy są znani z bardzo agresywnej polityki. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton publicznie zapewniał, że w 2019 Amerykanie będą tańczyć zwycięsko na ulicach Teheranu. Z kolei kwestią wenezuelską dziś zajmuje się Elliott Abrams, który ponad 30 lat temu w tajemnicy przed administracją publiczną handlował bronią z Iranem i z zysków wspierał prowadzącą barbarzyńskie działania bojówkę Contras w Nikaragui, winną gwałtów na dzieciach, palenia ludzi żywcem, itp.
To wyjątkowo ponury obraz, który umyka wielu obserwatorom w zalewie kuriozalnych i śmiesznych wpadek Trumpa. A to wyszedł z konferencji prasowej nie podpisawszy dokumentu, który miał podpisać (w 2017 dwa razy). A to myli film sensacyjny o handlu ludźmi z sytuacją na granicy w Meksykiem. A to na jaw wychodzi jego harmonogram, z którego wynika, że śpi do południa, gra w golfa co trzy dni, a w niektóre dni spotyka się jedynie z bogatymi darczyńcami zamiast pracować. Codziennie jest coś nowego, dlatego trudno na bieżąco oceniać, co jest ważne, a co nie.
Dlaczego biją na alarm?
W USA obowiązuje tzw. „zasada Goldwatera”, na mocy której psychologom i psychiatrom nie wolno otwarcie diagnozować stanu zdrowia mentalnego osób publicznych bez ich dokładnego zbadania. Jednak w 2017 pierwsi specjaliści powiedzieli: dość. Ich zdaniem nieformalna reguła jest słuszna, ale nie absolutna.
Innymi słowy, są pewne granice i ten prezydent je przekracza. Choć Trump nie poddał się badaniom, to prawie każdy jego krok jest pokazywany publicznie, umożliwiając dość wnikliwą analizę. Efekty są takie, że już nie kilka czy kilkadziesiąt osób, ale kilkadziesiąt tysięcy (!) psychologów i psychiatrów ostrzega przez stanem zdrowia tego człowieka. Ich nieformalną liderką jest dr Bandy Lee z Uniwersytetu Yale, która stoi na czele grupy 27 naukowców, autorów raportu „Niebezpieczny przypadek Donalda Trumpa”.
– Już kiedy zaczęłam obserwować zachowanie Trumpa na wiecach wyborczych, zaniepokoiła mnie ogromnie jego reakcja na to, jak tłum przyjmuje jego słowa. Zaczęłam więc rozmawiać o tych obserwacjach z kolegami i okazało się, że mamy prawie idealny medyczny konsensus i zgadzamy się co do zagrożenia z jego strony. Ale nikt nie odważył się powiedzieć tego otwarcie. Częściowo ze względu na trochę źle pojętą etykę zawodową, a trochę z obawy przed konsekwencjami. Dlatego postanowiłam zorganizować konferencję na ten temat, by przełamać lody – mówi dr Lee.
Zdaniem psychiatrki dziś świadomość w świecie medycyny jest już znacznie większa, a niebezpieczeństwo ze strony Trumpa to już nie hipoteza, lecz udokumentowane przypadki zachowań o fatalnych konsekwencjach. I choć Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wzmocniło jeszcze bardziej zasadę Goldwatera, dr Lee postawiła na pierwszym miejscu inną zasadę: obowiązek ostrzegania. To nakaz, na mocy którego psycholog lub psychiatra ma obowiązek złamać zasadę poufności diagnozy, jeśli osoba diagnozowana może stanowić zagrożenie dla innych (dotyczy np. pedofilów, osób informujących wprost o zamiarze lub obawie przed wyrządzeniem krzywdy innym).
W świecie amerykańskiej polityki co rusz zdarzają się przypadki skrajnych postaw lub wypowiedzi. Nie tak dawno polityk z Zachodniej Wirginii zasugerował w wywiadzie telewizyjnym, że utopiłby swoje dzieci, gdyby były homoseksualne. A jednak uszło to uwadze wielu jego rodaków, ponieważ skrajnych czy zwyczajnie głupich wypowiedzi jest tak wiele, że mało kto traktuje je poważnie. Poza tym użył eufemizmu „sprawdziłbym, czy umieją pływać”, więc właściwie można puścić oko i udawać, że nic nie zaszło.
Dr Bandy Lee właśnie weryfikacją takich słów-sygnałów zajmuje się na co dzień. Jest ekspertką w dziedzinie chorób zwiększających skłonność do drastycznych czynów. Dlaczego więc uważa, że Trump może stanowić zagrożenie dla innych?
– Mam obawy, że to, co widzieliśmy w pierwszych dwóch latach będzie stosunkowo błahe w porównaniu do drugiej połowy kadencji. Jest pod dużo większym stresem, a jednocześnie pozbył się pewnych bezpieczników w postaci osób hamujących jego zapędy. Do tego jego reakcja na rosnący opór społeczny może być proporcjonalnie silniejsza. Niektórzy cieszą się, że jedna z izb parlamentu jest od stycznia kontrolowana przez opozycję, ale psychologicznie to zwiększa ryzyko gwałtownych zachowań.
Ostatnia wypowiedź Lee jest znamienna, ponieważ padła kilka dni przed najnowszym skandalem Trumpa. Zatwierdził wydatki na ochronę granic i jednocześnie (!) uznał je za niewystarczające, przez co ogłosił stan kryzysu narodowego. I dosłownie sekundy później, w trakcie ogłoszenia, sam przyznał, że nie jest to sprawa pilna, która wymagałaby nagłego działania.
Zdaniem ekspertki, która prowadziła kilkaset trudnych przypadków psychiatrycznych, kluczowe jest uzyskanie kontroli nad zachowaniem prezydenta, a dopiero później jego diagnoza i decyzja, czy może sprawować władzę dalej. Niestety, amerykańskie prawo nie przewiduje instrumentów dla ograniczenia możliwości lidera czy jego przymusowego badania. A w przypadku Donalda Trumpa próba impeachmentu, zarzutów karnych czy ubezwłasnowolnienia najpewniej doprowadziłaby do jeszcze bardziej defensywnej reakcji samego „pacjenta” i jego zwolenników. Najlepszym rozwiązaniem może więc być doczekanie do końca kadencji przed jakimikolwiek krokami.
Facebook
RSS