Na hotelarskiej mapie słynnego uzdrowiska Busko Zdrój pojawił się niedawno nowy hotel Bristol **** Art & SPA Sanatorium, zbudowany na bazie zabytkowego budynku hotelu Bristol z końca XIX w. Jego właścicielka, Dorota Tworek, na co dzień bardzo konkretna szefowa i inżynier, wspiera artystów, organizuje szereg inicjatyw kulturalnych w rodzinnych Kielcach. Ten artystyczny klimat obecny jest również w hotelu
W jaki sposób ten obiekt trafił w pani ręce?
Dorota Tworek, współwłaścicielka firmy Dorbud, Hotel Bristol Art & SPA Sanatorium: Dziś, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że zupełnie przypadkiem. Od lat wspólnie z mężem nie tylko interesujemy się sztuką, ale również bardzo często przebywamy w towarzystwie artystów. W czasie jednej z niezobowiązujących rozmów pewien artysta wspomniał, że jego rodzina odzyskała zabytkowy budynek w Busku-Zdroju i chce go sprzedać. Hotel Bristol to bardzo atrakcyjna nieruchomość, dająca duże możliwości, jako przedsiębiorcy interesowaliśmy się nim, kiedy jeszcze należał do skarbu państwa. Jest to piękne miejsce, z najlepszą lokalizacją w Busku, ma duszę, swój klimat. I my budowlańcy, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z hotelarstwem, zdecydowaliśmy, że warto się tym zainteresować. Nie mieliśmy za bardzo środków na kupno budynku, bo czas był nie najlepszy, ale porozumieliśmy się z poprzednimi właścicielami odnośnie finansów i w ten sposób Hotel Bristol trafił w nasze ręce. Wspólnie z pracownią projektową Team z Buska-Zdroju, którą zaprosiliśmy do współpracy przy tej inwestycji, planowaliśmy każdy szczegół. Projektant Wojciech Kurzeja zadbał o to, żeby budynek był ciekawy architektonicznie, stylowy, by było to miejsce z duszą. Towarzyszył nam od pierwszych pomysłów aż po zakończenie inwestycji, na każdym etapie przykładając najwyższej staranności, aby oddać do użytku gości obiekt praktyczny i komfortowy.
Skąd pomysł na rozbudowę hotelu?
Branża budowlana, którą zajmuję się od lat, pozwala w łatwy sposób zmierzyć efekty naszej pracy – zawsze jest to namacalne, mierzalne, powstaje nowy budynek. W podobny sposób podeszłam do branży hotelarskiej, wszystkie działania ukierunkowałam tak, aby goście hotelu kojarzyli Bristol z konkretną korzyścią dla siebie. Myślę z perspektywy działania, dlatego samo wyremontowanie starego budynku wydawało się zbyt proste. Odnowimy wnętrza, elewację i co dalej? Czym Bristol miałby zachęcać gości, co nowego, ale też innego niż wszystkie hotele, będzie proponował? Takich pytań na tamtym etapie padało wiele, dlatego nie poprzestaliśmy na wyremontowaniu starego budynku, chcieliśmy wzbogacić zarówno Bristol, jak i miasto Busko-Zdrój w hotel, który będzie wyróżniał się na tle innych obiektów w skali Polski, a może nawet świata. Wcześniej był tu jedynie stary budynek i stołówka z czasów PRL, którą wyburzyliśmy. W jej miejsce powstał łącznik starej części z nową. Powierzchnia dobudowy jest niewielka, więc trzeba było maksymalnie wykorzystać przestrzeń. Zależało nam przede wszystkim na wybudowaniu części sanatoryjnej, bo tego Bristol nie miał. Dziś oferujemy pełną gamę zabiegów sanatoryjnych i SPA. Bristol to połączenie zabytku z nowoczesnością. Stary budynek został odrestaurowany i wzbogacony o nowoczesną część hotelową ze strefą uzdrowiskową i SPA.
Zdecydowali się państwo zachować starą nazwę tego miejsca. Dlaczego?
Nazwa Bristol wszystkim kojarzy się z luksusem i nie mogliśmy tego zmienić. Nasz hotel to harmonijne połączenie starego i nowego, wpisane w historyczne otoczenie miasta. Rozwinięcie Art & SPA Sanatorium, to już nasz, nowy pomysł. Dlaczego sanatorium, można przecież wykorzystać modną i wszechobecną ostatnio nazwę medical & spa? Mówiąc najprościej, określenie Medical Spa wydawało nam się zbyt ograniczone, oparte głównie na kategoriach wellness oraz odnowie biologicznej. Za to sanatorium to już nazwa określająca bardzo szeroką ofertę zabiegów leczniczych z wykorzystaniem bogactw naturalnych Buska-Zdroju, ważnego ośrodka uzdrowiskowego. Dawniej przyjeżdżało się do wód, do sanatorium i było to nobilitujące. Korzystając z tej dawnej tradycji leczenia uzdrowiskowego, postanowiliśmy pokazać, że sanatorium nie musi kojarzyć się z NFZ – etem. Bristol to profesjonalne sanatorium, które dzięki innowacyjnym rozwiązaniom gwarantuje skuteczną terapię, oferując swoim gościom komfort pobytu właściwy najbardziej luksusowym ośrodkom SPA. Rozwój cywilizacji prowadzi nie tylko do powstawania nowych zagrożeń dla naszego zdrowia, ale także z poszukiwaniem nowych dróg radzenia sobie z nimi, jedną z takich nowych metod leczenia jest arteterapia. Nasze zamiłowanie do sztuki oraz pasja kolekcjonerska męża ułatwiły nam nieco wykorzystanie tej metody w Bristolu. Wierzymy w uzdrawiającą moc sztuki, w to, że człowiek, który z nią obcuje, czuje się lepiej i szybciej wraca do zdrowia.
Do kogo jest skierowana oferta Hotel Bristol**** Art & SPA Sanatorium?
Jesteśmy po to, by w komfortowy sposób pomóc każdemu, kto chce zadbać o swoje zdrowie, zająć się dolegliwościami, które utrudniają codzienne życie, a jednocześnie potrzebuje chwili odpoczynku. Wyróżnia nas najlepsza terapia połączona z odnową i relaksem. W centrum wszystkich naszych działań jest gość – pacjent – kuracjusz, jego potrzeby, zdrowie oraz poziom zadowolenia z otrzymanych świadczeń. Profesjonalizm, komfortowe warunki pobytu i innowacyjne rozwiązania technologiczne służą właśnie temu, aby pacjenci, w jak największym stopniu, byli zadowoleni z pobytu.
Jaki cel przyświecał pani, kiedy powstawał hotel?
W biznesie hotelarskim i mieszkaniowym o sukcesie przesądza lokalizacja. Ten warunek został spełniony. Czas goni nieubłaganie, chcemy funkcjonować jak najdłużej, w jak najlepszym zdrowiu. Myślę, że jak każdy z nas, z obawą myślę o starości, zwłaszcza o tym najgorszym scenariuszu. Boję się tego, że ktoś będzie musiał się mną zajmować, że nie będę samodzielna. Czy można tego uniknąć? Czasami nie, a czasami tak – choćby przez nasz sposób życia. Chciałabym zachować witalność i myślę, że takie są ogólne trendy. Jeśli mamy na to środki, to chcemy spędzać wolny czas w jak najlepszych warunkach. Ja do takich ludzi należę, dlatego chcę stworzyć dla innych, którzy mają podobne potrzeby, miejsce, w którym będą się czuli komfortowo. Korzystaliśmy z pomocy specjalistów medycznych, którzy doradzali nam m.in. w zakresie optymalizacji przestrzeni i wyboru najnowocześniejszych urządzeń do naszych gabinetów. Dążymy do tego, by być najbardziej profesjonalnym, komfortowym i innowacyjnym sanatorium w Polsce, w którym leczenie jest prawdziwą sztuką.
Jak powstał piękny i niepowtarzalny wystrój hotelu?
Pracownia architektoniczna zrobiła projekt budynku i wnętrz, ale wydawało się nam, że to jeszcze za mało, dlatego zaprosiliśmy do współpracy dwóch projektantów, którzy przygotowali wizję tej przestrzeni. Ja i mąż angażowaliśmy się czynnie we wszystkie prace. W hotelu nie ma ani jednego krzesła, na którym bym nie siedziała. Wybierane były nie tylko dla samej urody, designu, ale przede wszystkim, dla wygody. Jeśli już mamy prowadzić sanatorium, musi to być przestrzeń, w której możemy się relaksować przy każdej sposobności. Traktujemy to miejsce holistycznie. Ważne jest też światło. Co jest obowiązkowym elementem każdego hotelowego holu? Żyrandol. Postawiliśmy na coś nietypowego i zamówiliśmy u artystki Ludwiki Ogorzelec, z którą już współpracowaliśmy, niezwykłą rzeźbę ze szkła, która skrystalizowała przestrzeń i pełni również funkcję żyrandolu. Ludwika, która na co dzień mieszka w Paryżu, przyjechała do Polski i przez dwa miesiące pracowała klejąc setki płytek ze szkła. To unikalne i niepowtarzalne dzieło sztuki. Każdy kto tu wchodzi, zwraca na nie uwagę.
Kolejna nietypowa rzecz to kalendarz ścienny z … obrazów. Skąd taki pomysł?
W ramach działań naszej fundacji, co roku, wydajemy kalendarz artystyczny. Zamawiamy prace u wybranego artysty, nie ingerujemy w jego wizję i otrzymujemy gotowe prace. Czasami bardzo nam się podobają, czasami mniej. To dobrze, bo sztuka ma wywoływać emocje. U każdego inne, zależy, jak daną rzecz odbieramy. Co artysta chce przekazać, to jeszcze zupełnie inna sprawa, ale ja jako odbiorca, nie muszę tego rozumieć na jego sposób. W przestrzeni holu zawiesiliśmy 12 prac z aktualnego kalendarza i jedna z nich – z miesiąca, który jest obecnie, wisi w wyeksponowanym miejscu, nad kominkiem. Prace z poprzednich edycji kalendarzy zdobią przestrzenie w różnych miejscach w hotelu.
Dawna część hotelu różni się stylistyką od tej dobudowanej. Czy jest jeszcze coś, czym hotel odróżnia się od innych?
Stara część ma klasyczny, ciepły wygląd, a nowa to surowy beton architektoniczny, prosty design. Restauracja hotelowa prezentuje nowoczesne podejście do tradycji. To kompozycja smaków i zapachów w subtelnym wnętrzu, które swoim wystrojem wprawia w doskonały nastrój. Dostępna jest nie tylko dla gości hotelu, ale również dla osób z zewnątrz. Stworzyliśmy Boutique Cafe, miejsce do którego można przyjść w szlafroku, pomiędzy zabiegami. Standardem w hotelach są również sale konferencyjne, w Bristolu również taką mamy. Sala konferencyjna przeznaczona jest dla około 30 osób, profesjonalnie wyposażona i komfortowa. Niepowtarzalnym rozwiązaniem dla przestrzeni do pracy, spotkań i konferencji jest gabinet oraz sala kominkowa z biblioteką, które również udostępniamy na szkolenia, spotkania biznesowe czy konferencje. W części SPA mamy kilka ciekawostek m.in. basen oczyszczany antybakteryjnym nanosrebrem. W Polsce jest tylko kilka takich basenów, bo ta technologia jest droga, ale skoro traktujemy zdrowie holistycznie, to maksymalnie wykorzystujemy dostępne technologie.
Stawia pani na jakość?
W działalności biznesowej bardzo ważny jest zdrowy rozsądek. Z doświadczenia wiemy, że tylko dogłębna analiza rynku daje pewność czy wysoka cena jest równoznaczna z wysoką jakością. Zanim wybraliśmy rozwiązania, urządzenia i technologie dla naszego hotelu, bardzo uważnie sprawdziliśmy wszystkie dostępne w Polsce i na świecie. W wielu przypadkach jest tak, że korzystamy z rozwiązań droższych, bo jeszcze mało znanych w Polsce i trudno dostępnych. Płacimy więcej, ale mamy nadzieję, że jest to zdecydowanie lepsze dla gości. Największym bogactwem Buska-Zdroju jest niezwykle cenna solanka siarczkowa. Solanka ta, wykorzystywana w Bristolu do różnego typu zabiegów leczniczych, jest najsilniejszą na świecie wodą siarczkową tego typu. Siarka działa na nas pobudzająco, regenerująco, jej wyjątkową moc podkreślają opinie niezależnych ekspertów. Cała przestrzeń hotelowo-restauracyjna jest oczyszczana, nawilżana i jonizowana; dodatkowo pokoje w zabytkowej części mają możliwość indywidualnego uzdatniania powietrza według preferencji gości. Zadaniem oczyszczaczy jest odfiltrowanie powietrza ze wszystkich zanieczyszczeń w postaci pyłów, zapachów, kurzu oraz roztoczy. Jonizator wytwarza jony ujemne tworząc mikroklimat, jaki powstaje po burzy. Staramy się wszędzie dołożyć jakiś smaczek, żeby gość poczuł się lepiej. Tak jest np. w pokoju kąpielowym, gdzie na ścianie wisi fragment „Traktatu o wodzie” napisanego specjalnie na nasze zamówienie. Jesteśmy również otwarci na pacjentów po leczeniu onkologicznym. Wszystkie technologie i urządzenia zostały tak dobrane, aby można było wykorzystywać je przy rehabilitacji onkologicznej. Wiedzę na ten temat czerpaliśmy od specjalistów oraz osób po różnych zabiegach, które opowiedziały nam, czego oczekują. Strefa medyczna jest urządzona tak, by sprzyjać poprawie zdrowia i relaksowi. Chcemy, żeby goście czuli się komfortowo, a przecież przyjeżdżają do nas nie tylko na leczenie, ale też profilaktycznie.
Co jeszcze wyróżnia Hotel Bristol na tle konkurencji?
Cały świat postrzegamy poprzez pryzmat pięciu zmysłów. Często to one są najsilniejszym decydentem naszego zachowania. Idąc tym tokiem myślenia staramy się, aby goście mogli odczuwać nieustanną satysfakcję ze swojego pobytu w Bristolu. Projekt strefy SPA powstał tak, by dawać poczucie ciepła i przytulności, dbamy o przyjemny zapach, relaksującą muzykę. Niby to standard, ale czasami nie udaje się tego klimatu stworzyć. Mam nadzieję, że nam się to udało. Fizjoterapia to kolejny ważny dział prowadzonej w Bristolu terapii. Mamy kriokomorę, która świetnie wpływa na nasz organizm, wyposażony w amerykańskie bieżnie i rowerki dział do ćwiczeń cardio oraz absolutny hit – bieżnię antygrawitacyjną. To nowoczesne i kosztowne urządzenie. W trakcie ćwiczeń na bieżni, wytwarza się próżnia, która sprawia, że ważymy np. 20 kilo mniej. Jest to szczególnie ważne przy leczeniu kontuzji stawów. Piłkarze Barcelony trenują na bieżniach antygrawitacyjnych. W Polsce takich urządzeń jest bardzo mało, ale jeśli już zajmujmy się przywracaniem zdrowia po urazach, to jest to konieczne. Musimy iść z postępem. Kiedy tu przyjeżdżam, wprawdzie ciężko mi się pracuje, bo człowiek myśli o relaksie, ale samopoczucie jest lepsze. Tu jest po prostu inny klimat! Busko-Zdrój ma słońce w herbie, ponieważ jest to miasto, które ma najwięcej dni słonecznych w roku.
Jak sama pani mówi, wszystko to, było możliwe dzięki stabilizacji pani firmy budowlanej Dorbud. W czym się specjalizuje?
Od początku powstania firmy, 22 lata temu, realizowaliśmy budownictwo ogólne. Jesteśmy organizacją, która dzięki wieloletniemu doświadczeniu potrafi wybudować wszystko. Nawet, jeśli mamy przed sobą projekt z dziedziny, w której się nie specjalizujemy, mamy możliwość kontraktacji z innymi partnerami. Budowaliśmy szkoły, uczelnie, budynki użyteczności publicznej, budynki specjalistyczne, takie jak ten hotel. Dzisiaj to jest za mało. Dziś trzeba zaoferować inwestorowi coś więcej, oczywiście pod warunkiem, że on tego oczekuje, ponieważ zwycięstwo w przetargach, wciąż związane jest z najniższą ceną. Wracając do specjalizacji – w pewnym momencie zaczęło się dużo mówić o budownictwie energooszczędnym, czyli wykorzystywaniu energii odnawialnej. Zrobiliśmy pilotażowy projekt takiego budynku dla Politechniki Świętokrzyskiej. To nam dało referencje do dalszych prac i zaowocowało współpracą z Polską Akademią Nauk. Budujemy dla nich podobny obiekt. W pewnym sensie zaczynamy się w tej dziedzinie specjalizować.
Jaka jest historia firmy?
Oboje z mężem skończyliśmy politechnikę, jesteśmy konstruktorami budowlanymi i cały czas pracujemy w tym obszarze. Po studiach każde z nas rozpoczęło pracę w innej firmie, ale potem postanowiliśmy zjednoczyć siły. Skończyliśmy studia w 1987 roku, to był czas przemian, kiedy uwalniała się gospodarka, więc decyzja czy otwierać coś swojego, była bardzo trudna. Ludzie ryzykowali i my też postanowiliśmy zaryzykować. Każdy miał szansę, ale nie wszystkim się powiodło. Nie było to wcale proste. My, z jednej strony nie byliśmy stłamszeni charakterem innej pracy, ale z drugiej – nie mieliśmy żadnego doświadczenia. Posiadaliśmy młodzieńczy entuzjazm, nie do końca wyobraźnię, ale z pewnością chęci. Biznes zrobiliśmy w amerykańskim stylu, trochę „z niczego”. Nikt nam nie pomógł, nasze rodziny nie pracowały w tym obszarze, więc nie posiadaliśmy żadnej wiedzy, która mogła być nam przekazana przez starsze pokolenie. Mamy satysfakcję, że firma została przez nas stworzona od podstaw.
Kiedy nastąpił skok rozwojowy?
Rozwijaliśmy się bardzo małymi kroczkami, zaczynaliśmy od drobnych remontów. Poszliśmy dalej, kiedy zainicjowaliśmy współpracę z elektrownią Kozienice. To był nasz pierwszy duży inwestor. Ta ogromna firma, realizująca mnóstwo inwestycji, pozwoliła nam u swego boku, budować naszą pozycję. Zaczęliśmy współpracować z innymi i dzięki temu urośliśmy do takich rozmiarów, że mogliśmy być generalnym wykonawcą. Dążyliśmy do tego, żebyśmy to my kontraktowali inwestycje i układali ich plan realizacji. Tak się stało i od początku roku 2000 realizowaliśmy zlecenia w systemie generalnego wykonawstwa. A potem siłą rozpędu firma rosła. Zdobywaliśmy nowe doświadczenia, nowych ludzi. Właściwie to typowa historia wielu biznesów.
Jak udało się pani przetrwać dwa potężne kryzysy, które uderzyły w branżę budowlaną?
Pierwszy kryzys, bardzo dużo nas nauczył, bo okazało się, że można generować nie tylko zyski. W 1994 dostałam nagrodę wojewody dla młodego inżyniera i menadżera. W ramach wygranej pojechałam na Florydę na miesięczne szkolenie i tam pokazywano nam, jak książkowo wygląda rozwój przedsiębiorstwa: że po trzech latach przychodzą pierwsze zyski, firma rośnie, a potem następuje załamanie i trzeba coś zrobić, żeby pójść dalej. „Co oni opowiadają? Przecież u nas to pięknie rośnie, podwaja się sprzedaż, jest świetnie!” – pomyślałam wtedy. I tak kilka lat było, a potem przyszedł kryzys roku 2000 i wtedy przypomniałam sobie amerykańską lekcję. Udało się nam przeżyć. Zanim przyszedł kryzys zatrudnialiśmy 700 osób. Nagle inwestorzy przestali płacić, żądali długich terminów płatności albo chcieli regulować rachunki po oddaniu inwestycji. Samo niepłacenie było nowością na rynku. Do tego spadła konsumpcja, nie było dla kogo budować. Standardem było ogłaszanie postępowań ugodowych, żeby nie upadały firmy. Dzięki temu nie było tak drastycznych sytuacji, które miały miejsce przy drugim kryzysie. Spotykaliśmy się z naszymi wierzycielami, prosząc o prolongatę płatności i je realizowaliśmy. Najważniejsze, że wtedy nam zaufali. Dzięki temu udało się wyprowadzić firmę z dołka przy jednoczesnym obniżaniu zatrudnienia. Udało się nam uniknąć zwolnień grupowych. Dziś nasza firma ma 250 osób. Dziś wiemy, że lepiej współpracować z firmami, niech one też biorą odpowiedzialność za swoich pracowników. Zresztą wiele z nich stworzyli nasi byli pracownicy. Ten pierwszy kryzys bolał najbardziej, kosztował nas wiele nieprzespanych nocy, najróżniejszych myśli kotłujących się w głowie. Bo co to jest biznes? To przede wszystkim odpowiedzialność. To nie jest tak, że firmę otwiera się tylko dla zarabiania pieniędzy. Oczywiście, to jest podstawowe zadanie działalności gospodarczej – wypracowywać zyski dla właścicieli. Ale oni biorą odpowiedzialność za wszystkich zatrudnionych ludzi. Ja nie mogę rzucić wszystkiego. Pracownicy tak, ja nie, bo to ja zdecydowałam się na własną firmę. Bogaci w doświadczenia lepiej znosimy obecny kryzys, który trwa już od trzech lat. Umiemy sobie radzić ze stresem. Odbija się to nas, ale może będziemy się leczyć, tutaj, w Bristolu (śmiech).
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu firmy?
Z ogromnym szacunkiem podchodzimy do innych przedsiębiorców, bo sami wiemy, co to znaczy. Ubolewamy, że władze ciągle nie mają dobrych relacji z biznesem. Nie są pro, tylko raczej są opornikiem. Czekamy za długo na pozwolenia budowlane. Na jedno czekaliśmy aż trzy lata! To jakaś abstrakcja…To nie powinno tak działać, tym bardziej że jesteśmy solą tej ziemi, podobnie jak inne średnie przedsiębiorstwa. 75 proc. biznesów w Polsce to średnie firmy, więc to one są motorem napędowym gospodarki. Nam się ciągle kładzie kłody pod nogi. Dobrze by było, gdyby władze nam nie przeszkadzały, bo nie pomagają na pewno. Może to się zmieni.
Zatrudnia pani kilkaset osób. Jak mądrze zarządzać zespołem?
Ważne jest, żeby ludzie mieli pokazaną ścieżkę kariery. Oczywiście, jeśli chcą awansować. Mieliśmy taki przykład, kiedy chcieliśmy przesunąć na wyższe stanowisko menadżerskie kierownika budowy. Odmówił, bo lepiej czuł się na swoim dotychczasowym stanowisku. Mieliśmy go przepchnąć na siłę? To nie miałoby sensu, odszedłby od nas. Czasami trzeba być trochę psychologiem. Szef musi mieć oczy dookoła głowy, by widzieć co się dzieje i właściwie delegować zadania. Cenimy sobie to, że ludzie wiążą się z nami na długo. To znaczy, że musi być im dobrze. Uwielbiam zatrudniać ludzi, których kompletnie nie znam, spotykać się z nimi, dawać szanse. Bo takie osoby chcą pokazać, że potrafią. Moją rolą jest ocena, czy to co im powierzyłam, robią dobrze i czy faktycznie się do tego nadają. Lepiej, żeby każdy skupił się na tym, w czym jest najlepszy. Tak dzieje się w każdej firmie, z którą mam do czynienia.
Zainteresowanie sztuką, wspieranie artystów – mówi się, że wzięła pani na siebie rolę mecenasa artystów. Jak zaczęła się pani przygoda ze sztuką?
Młodzi ludzie, kiedy zaczynają dorosłe życie, muszą zbudować sobie bazę: kupić mieszkanie, mieć stabilną pracę, itd. Dopiero, kiedy to zrealizujemy, mamy nadwyżki i możemy tworzyć jakąś nadbudowę. W naszym przypadku ta nadbudowa poszła w kierunku sztuki. Nasz kuzyn prowadził sklep z antykami i to on zaraził nas pasją artystyczną. Zaczęliśmy kolekcjonować polską sztukę współczesną, głównie malarstwo, ale interesuje nas również rzeźba. Jest ona trudna do kolekcjonowania ze względu na gabaryty. Obraz można powiesić na ścianie, na rzeźbę trzeba mieć miejsce. Przygoda z rzeźbą rozpoczęła się ponad sześć lat temu, kiedy przeczytaliśmy w branżowym magazynie artykuł o Zbyszku Frączkiewiczu, artyście ze Szklarskiej Poręby, który stworzył armię Ludzi Żelaznych. Te odlane z żeliwa rzeźby były pokazane w Górach Stołowych podczas plenerowej wystawy. Wyglądało to przepięknie. Dotarliśmy do ich twórcy i okazało się, że ma tylko 9 sztuk. Swoich ludzi nie planował sprzedać, a nowych nikt nie chciał mu odlać, ponieważ wykonane były techniką, która wyszła z użycia. Odwiedziliśmy kilka zakładów odlewnictwa i wszyscy polegli. Nikt nie chciał się tego podjąć. Dotarliśmy więc do emerytowanych odlewników i dopiero oni zrobili dla nas 12 Żeliwnych Mężczyzn. Postanowiliśmy pokazać je ludziom, skoro już coś takiego powstało.
Udało się ten zamysł zrealizować?
Tak, powstał pomysł wystawy plenerowej na Placu Artystów w Kielcach. Miasto restrykcyjnie podeszło do tematu, musieliśmy wybudować specjalne podesty, żeby w czasie deszczu woda nie spływała prosto na płytę. Przy okazji pojawiło się trochę kontrowersji, ponieważ Żelaźni byli nadzy. Księża się oburzyli, proponowano, żeby odkręcić im fallusy. Mój mąż pytał: „Ale jak to, przecież będą wybrakowani!”. Było o tym głośno, ale sztuka karmi się sensacją. Koniec końców udało się pokazać rzeźby bez cenzury. Wystawa trwała dwa miesiące i w tym czasie utarło się, że pary młode robiły sobie zdjęcia przy Żelaznych Ludziach. Tak zainicjowaliśmy nasz projekt „Sztuka w przestrzeni publicznej”, który w tym roku miał swoją szósta już edycję.
Jaki był cel tego projektu?
Zauważyliśmy, że niektórzy ludzie nie lubią chodzić do muzeów, boją się albo nie mają takiej potrzeby. Postanowiliśmy więc stworzyć taką przestrzeń, gdzie przyjść mogliby wszyscy, nawet ci, którzy czegoś nie rozumieją, interpretują po swojemu. Jeden się śmieje, inny się zastanowi, ale o to chodzi. Na te nasze wystawy przychodzi bardzo dużo osób. Wymyśliliśmy sobie taką misję. Adam Garnek zrobił dla nas turbinę złożoną z tysięcy blaszek. To była bardzo misterna, ale i inżynierska robota. Pokazaliśmy też prace Leona Tarasewicza, który wykonał fantastyczną realizację malarską wyglądającą jak labirynt. Zamknięta przestrzeń kolorowych kolumn i luster, gdzie wszystko się multiplikowało. Na początku artyści dziwili się, że chcemy organizować wystawy w Kielcach. Ale ja uważam, że sztukę można promować wszędzie, tylko trzeba to umiejętnie rozgłosić. Im dalej, tym było nam łatwiej. Za każdym razem mieliśmy coraz więcej odwiedzających, również z zewnątrz. Kolejny aspekt jest taki, że my artystom płacimy. Wszystkie galerie, muzea organizują wystawy w ramach promocji. A przecież każdy chce z czegoś żyć, nie każdy od razu jest wielki. Ciekawe jest obserwowanie, jak rozwija się artysta. Pierwszy kalendarz, który wydaliśmy był autorstwa Radka Szlagi, wtedy mało znanego, a dziś wymienianego w pierwszej dziesiątce najlepszych młodych artystów w Polsce.
Co by pani doradziła kobietom, które chciałyby założyć własny biznes, zmienić swoje życie?
Czym innym jest zmiana, a czym innym rozpoczęcie własnego biznesu. Trudno jest udzielać rad, ale najważniejsza jest odwaga. Dopóki nie spróbujemy, to nie sprawdzimy. Dzisiaj nie ma miejsca na to, żeby zupełnie spontanicznie zakładać biznes, to musi być przemyślane. Obserwuję, że młodzi ludzie często zakładają kawiarnie lub restauracje, po czym nie wytrzymują próby czasu, tracą pieniądze. Okazuje się, że przychody nie są na tyle duże, by pokryć koszty, a co dopiero mówić o zwrocie inwestycji. I jest dramat. Trzeba sprawdzić, czy dany biznes jest potrzebny, do kogo ma być kierowany nasz produkt. Fantazja nie jest wskazana, no chyba, że ma się dużo pieniędzy. Wtedy jest pytanie, ile możemy stracić. Raz w życiu byłam w kasynie w Las Vegas. Postanowiłam, że przeznaczę na przegraną 200 dolarów i kiedy to się stało, odeszłam od stołu.
Czy czuje się pani spełnioną kobietą?
Taki stan jest mi obcy i chyba nigdy nie będę mogła tak powiedzieć. Czuję permanentny niedosyt i ciągle szukam nowych wyzwań. W działalności zawodowej, społecznej, towarzyskiej angażuję się zawsze maksymalnie i mam ogromną satysfakcję, jak daje to ludziom zadowolenie. Nie roztrząsam porażek i nie oglądam się do tyłu. Najważniejsze, żeby stale iść do przodu, poszerzać horyzonty i kreować nowe projekty. Pomysłów mi nie brakuje, tylko czas jakoś coraz szybciej biegnie.
Rozmawiała: Joanna Jałowiec
Facebook
RSS