Najbardziej wpływowa kobieta – producentka w Polsce. Brała udział w realizacji „Tataraku” Wajdy i docenionego na międzynarodowych festiwalach serialu „Londyńczycy”. Specjalistka od scenariuszy opowiada o kulisach powstawania, tego co widzimy na ekranach kin i telewizorów
Jaki typ kobiety pokazują polskie seriale?
Dorota Kośmicka: Mogę wypowiadać się przede wszystkim na temat produkcji, które realizowałam lub realizuję. W serialu „rodzinka.pl” Małgosia Kożuchowska jest fajną, nowoczesną mamą, ma w domu czterech mężczyzn, spełnia się zawodowo. Próbuje pogodzić kilka życiowych ról. Nie zawsze jej to wychodzi, ale stara się podchodzić do swoich problemów z humorem.
A mężczyźni? Jakich chciałaby pani oglądać na ekranie?
Z poczuciem humoru! Takich, którzy mają do siebie dystans, nie biorą wszystkiego na poważnie. Nie są rozdygotani emocjonalnie każdym brakiem sukcesu. Nie ma jednak zbyt wielu takich bohaterów. Nie jest to popularny wzorzec. Postacie z „Rancza” są przedstawione w krzywym zwierciadle, ale za nimi przepadam i codziennie oglądam ten serial, bo mnie bawi. Aktorzy, którzy tam grają, pokazują talent komediowy wysokiej próby.
Serial „rodzinka.pl” jest przedstawiany jako przełamujący stereotypy i bardzo nowoczesny. Czy uważa pani, że są formaty zbyt śmiałe obyczajowo, by przenosić je na polski grunt?
Moim zdaniem Polacy są tak samo otwarci i liberalni jak inne nacje. Przy wyborze formatu nie zastanawiamy się, czy jest, czy nie jest „wyzwolony”. Liczy się przede wszystkim jakość materiału literackiego. Oraz siła stworzonych przez scenarzystów postaci. Realia są zawsze dużym wyzwaniem dla polskich adaptatorów.
Co decyduje o sukcesie serialu?
Po pierwsze – aktorzy, po drugie – scenariusz. To nie kontrowersyjność jest głównym atutem „rodzinki.pl”, ale świetne postacie: Małgosia Kożuchowska pokazuje tutaj swój talent komediowy i Tomasz Karolak, który zaskoczył wszystkich tym, że potrafi lekko i zabawnie zagrać ojca. Dodajmy, ojca ogromnej rodziny.
Czy w Polsce są dobre oryginalne scenariusze?
Tak, mamy bardzo dobrych scenarzystów, ale wciąż jest ich niewielu. Nie jesteśmy tak ogromnym rynkiem, jak rynki zachodnie. Mamy wolną, niezależną telewizję dopiero od niedawna, a oni pracują nad tym od kilkudziesięciu lat. Nie mamy tak dużego grona doświadczonych scenarzystów z doskonałym warsztatem. A w przypadku tworzenia scenariuszy, doświadczenie też ma znaczenie. Dlatego sięgamy po zagraniczne formaty. „Miodowe lata”, „Kasia i Tomek”, „Usta usta” czy „rodzinka.pl” dają pole do popisu znakomitym polskim scenarzystom, którzy potrafią stworzyć polski świat i zabłysnąć znakomitymi dialogami.
Czego nam brakuje?
Funkcjonujemy w innej rzeczywistości finansowej. Budżety polskich seriali są dużo niższe. To okrutna prawda. To, co widzimy na ekranie HBO przez godzinę, kosztuje kilka milionów dolarów, a ta sama godzina musi być wypełniona za budżet około trzydzieści razy mniejszy. To różnica.
Czym dokładnie zajmuje się producent?
Przede wszystkim trzeba mieć dobry scenariusz i reżysera, w którego się mocno wierzy i któremu się ufa. Następnie należy zrobić budżet i oczywiście pozyskać pieniądze na film od różnych inwestorów. Przygotować osobną wersję dla koproducentów, jednocześnie przygotowując wersję reżyserską i wyjść obronną ręką z dyskusji obu tych stron, tak, by nie ucierpiało dzieło. A na koniec współpracować z dystrybutorem przy potencjalnym sukcesie kinowym. Producent serialu tworzy zespół – zatrudnia scenarzystów, aktorów, realizatorów itd. Tak naprawdę jego praca polega na tworzeniu zespołów twórczych i bezpiecznym prowadzeniu reżysera oraz pozostałych twórców ku sukcesowi.
Czy producent ma ostateczne zdanie, np. przy wyborze aktorów?
Produkcja telewizyjna to kreatywna praca zespołowa. Dobieramy zespół ludzi, którzy mają taką samą wizję. Wybór aktorów do serialu to także wspólna decyzja, która czasem oczywiście powoduje konflikty, ale nie zdarzyło mi się jeszcze, by były one na tyle duże, aby nie dało się pogodzić wizji producenta i reżysera. Przed wyborem dużo rozmawiamy. Reżyser pracuje z aktorami, trwają castingi i zdjęcia próbne. Zawsze przychodzi taki moment, że następuje swego rodzaju olśnienie – wszyscy patrzą w jednym kierunku i widzą to samo!
Co jest ważne przy wyborze zespołu tworzącego film lub serial?
Najważniejszy jest talent. Na drugim miejscu jest pasja, a potem doświadczenie. Przy doborze zespołu, kieruję się tym, czy ci ludzie będą w stanie stworzyć niepowtarzalne dzieło. Bardzo ważna jest tutaj osoba reżysera. Nawet jeśli nie ma on dużego doświadczenia, a potrafi dobrze współpracować z aktorami, dobrze ich prowadzić, to ta relacja procentuje. Pracując dla stacji TVN miałam przyjemność współpracować z Jurkiem Bogajewiczem przy „Kasi i Tomku”, „Camerze Cafe” czy „Niani”. Jurek nie miał wcześniej do czynienia z formatami komediowymi. Robił poważne kino. Za jego najciekawsze obrazy uważam „Boże skrawki” z Williamem Dafoe i „Annę”, która otrzymała nominację do Oskara. Jurek okazał się odkryciem komedii.
Z jakiego filmowego lub telewizyjnego dzieła jest pani najbardziej dumna?
Z telewizyjnego – na pewno z „Londyńczyków”, który otrzymał wiele międzynarodowych nagród i nadal jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich seriali zagranicą. Myślę, że udało się pogodzić rozrywkę z tematami, które żywo interesują wielu Polaków. „Londyńczycy” zyskali nie tylko uznanie na festiwalach, ale też ogromną oglądalność. Myślę, że zrobić taki serial, to marzenie każdego producenta. Jeśli chodzi o kino – niesamowita dla mnie była współpraca z Wojtkiem Marczewskim przy filmie „Weiser” oraz z Magdą Łazarkiewicz przy „Na koniec świata”.
Czy zdarzyło się, że realizacja serialu była trudniejsza niż realizacja filmu?
Tak było z „Londyńczykami”, bo na kilka miesięcy reżyser Greg Zgliński oraz operator Tomasz Dobrowolski wraz z ekipą przenieśli się do Londynu. To było ogromne przedsięwzięcie logistyczne, biorąc pod uwagę warunki pracy na ulicach jednej z największych stolic europejskich. Stawialiśmy kamery w sercu londyńskiego ruchu: na Heathrow, w metrze, na Piccadilly Cirrus, przy London Eye, Canary Harf czy w okolicach Buckingham Palace. Koszty wynajmu obiektów, zdjęć plenerowych, wynagrodzenia dla aktorów i tamtejszej obsługi są nieporównywalnie większe niż w Polsce. Ale satysfakcja z sukcesu artystycznego i komercyjnego – ogromna. W siedzibie Ealing Studios, gdzie stacjonowaliśmy ponad rok, tuż za ścianą pracował Tim Burton z ekipą „Alicji w krainie czarów”. Mieliśmy więc okazję obserwowania prób reżysera z Johnnym Deppem w sąsiednim studiu! Skala budżetów obu produkcji tym bardziej uzmysłowiła nam, jak szalony i skomplikowany był nasz własny polski serial kręcony w Londynie.
Co lubi pani najbardziej w swojej pracy?
Kontakt z wybitnymi twórcami, jak np. z Andrzejem Wajdą czy Krystyną Jandą, i możliwość obcowania z prawdziwą sztuką. Wielką przyjemnością jest udowadnianie od czasu do czasu, iż szeroko rozumiana popularność nie jest jedynym i najważniejszym kryterium jakości dzieła i sztuki. Praca z Gregiem Zglińskim i Wojtkiem Smarzowskim przy „Londyńczykach”, podobnie jak z Wojciechem Marczewskim przy „Weiserze”, daje mi nadzieję, że również dzieła telewizyjne, dzięki uniwersalności swojego przekazu, mogą przetrwać próbę czasu. Że będą opowieściami, które sprowokują widza i wywołają dyskusje.
A jaki serial chciałaby pani przenieść na polski grunt?
Chciałabym przede wszystkim przenieść na polski grunt wysokość budżetów produkcji amerykańskich czy francuskich, by dzięki temu dorównać ich jakości. Prawdziwy sukces odnosi nie to, co się łatwo sprzedaje i co banalnie uwodzi widza, lecz to, co wzbudza głębsze emocje i nie obniża standardów. W dobie internetu i malejącej ilości wolnego czasu rośnie świadomość tego, co wybiera widz. Świadczy o tym wzrastająca oglądalność i udziały w rynku kanałów tematycznych. Przyszłością są produkcje wysokiej jakości. Popkulturowa papka stopniowo będzie odchodzić w zapomnienie. Może to zabrzmi dziwnie, ale sądzę, że nadchodzą czasy, kiedy jakość i wartości będą produktem na wagę złota. Wychowałam się na „Bajkach dla dorosłych”, „Kabarecie Starszych Panów”, serialach „Alternatywy 4”, „Polskie drogi”, „Daleko od szosy”, Teatrze Telewizji i komediach Barei. Współczesny młody widz nie zna naszych wybitnych twórców telewizyjnych. Żyje tym, co widzi na YouTube’ie, lub tym, co wyczyta z tabloidów – i to właśnie kształtuje jego gust, a tym samym jego potrzeby i ich poziom. Wierzę gorąco, że warto o tego widza zawalczyć, korzystając z talentu i dorobku naszych rodzimych twórców. Przedstawiciele pokolenia Komasy, Żuławskiego, Babickiego, Zglińskiego czy Smarzowskiego mają dobry smak i siłę warsztatu – trzeba ich zachęcać do pracy przy ambitnych projektach telewizyjnych.
Rozmawiała: Joanna Jałowiec
Dorota Kośmicka – Producentka telewizyjna i filmowa. Brała udział w takich realizacjach jak m.in.: „Londyńczycy”, „Czas honoru”, „Tancerze”, „Kasia I Tomek”, „Camera Cafe”, „Niania”, „Hela w opałach”, „Kochaj i tańcz”, „Vinci”, „Nigdy w życiu”, „Sezon na leszcza”, „Quo vadis?”, „Szczęśliwego Nowego Jorku”, „Tatarak”. Znalazła się na 12. miejscu na liście najbardziej wpływowych producentów filmowych w Polsce opracowanej przez magazyn FILM. Była pierwszą kobietą, która osiągnęła w tym rankingu tak wysoką lokatę. Wybrana jedną ze 100 Kobiet Roku przez miesięcznik PANI oraz Osobowość Roku przez miesięcznik Elle. Pierwsze kroki stawiała w HBO Polska, gdzie była kierownikiem działu produkcji fabularnych.
Facebook
RSS