Pierwszy dzień w NY zaczynam od plażowania! Słońce i orzeźwiający wiatr. Tego właśnie potrzebowałam. Jeśli nie na plaży to gdzie można odpocząć po podróży?
Gdybym tylko umiała poleżeć spokojnie. Nie, to nie dla mnie. Biorę aparat w rękę i postanawiam przejść się promenadą, która ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Mijam wesołe miasteczko, które o tej porze jeszcze śpi. Żar leje się z nieba. Obserwuję rodziny, przyjaciół, starsze małżeństwa… Spokój i radość są wszechobecne. Wielkie mewy zdają się nie zwracać uwagi na nikogo. Majestatycznie przemierzają plażę. Szum oceanu pozwala zapomnieć o wszystkim. Orzeźwiająca bryza i chłodna woda idealnie współgrają z wysoką temperaturą.
Coney Island jest dzielnicą położoną przy plaży nad Oceanem Atlantyckim, w południowo-zachodniej części Brooklynu. Dawniej była to wyspa, która z upływem czasu przekształciła się w półwysep. Kiedyś był to wielki plac zabaw bogatych i sławnych. Zamożni nowojorczycy przybywali tu już w połowie 1800 roku, aby cieszyć się relaksem w pięknych hotelach i łaźniach. Coney Island doczekało się dużych zmian, kiedy to w 1920 roku zbudowano nowojorskie metro. Pięć centów przenosiło ludzi wszystkich ras i przekonań na piękne piaszczyste plaże. W roku 1926, aby pomieścić wszystkich odwiedzających, powstał bulwar. Czasami, wręcz niemożliwym było znalezienie wolnego miejsca wśród tłumów! W dobie kryzysu miejsce straciło na atrakcyjności. W latach 60. liczne pożary oraz dewastacje bardzo zniszczyły nadmorską dzielnicę.
Dziś Coney Island jest nieco przestarzałym miejscem, aczkolwiek liczne parki rozrywki, drewniana promenada, kiczowate Hot Dogi czy stoiska z pizzą w dalszym ciągu cieszą się popularnością. Piaszczysta plaża przyciąga codzienie wielu mieszkańców oraz turystów. Coney Island to idealne miejsce dla szukających wytchnienia od zgiełku miasta.
Po kilku godzinach spaceru z utęsknieniem wypatruję mojej ulubionej kawiarni. W Nowym Jorku trudno przejść obojętnie koło pączków… Niewielkie, z dziurą w środku w kilkudziesięciu smakach. Doskonale znane z każdego amerykańskiego filmu. Swoją duszę oddałam tym z cynamonem. Pierwsza kawa w Dunkin Donuts. Zapomniałam tylko, że amerykańskie „large” to litrowy napój…
Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek
***
Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy. Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi. Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.
Facebook
RSS