Site icon Sukces jest kobietą!

Cezar Ostaszewski: Wirtuoz fortepianu

Intencją muzyki nigdy nie była motywacja do gniewu czy nienawiści, nawet jeśli często jest używana do ukazania takich uczuć i zachowań. Muzyka, jako uniwersalny język, jest czymś, dzięki czemu każdy może komunikować się z każdym i dzięki muzyce właśnie szukać takiego życia, w którym ludzie darzą się wzajemnym szacunkiem i miłością!
Co najbardziej kochasz w muzyce?
Cezar Ostaszewski, muzyk: Muzyka to jest źródło mojego życia. Życie bez muzyki to dla mnie jak życie bez tlenu. Muzyka potrafi nakarmić każdą duszę, wypełnić nasze serca radością i pomóc nam w najtrudniejszych chwilach życiowych. Muzyka daje mi możliwość powiedzenia tego, co w słowach jest niemożliwe. Kocham muzykę, bo muzyka tak samo kocha mnie.

Kiedy to wszystko się zaczęło?
Z tego co pamiętam, miałem około 4 lata, kiedy rodzice postanowili mi kupić klawisze, na których zacząłem się bawić. Rodzice – obydwoje wykształceni muzycy, którzy podróżowali po Skandynawii, by koncertować – często brali mnie ze sobą, I już wtedy wykazywałem duże zainteresowanie instrumentem, na którym grał jeden muzyk w zespole mojego Taty.

Dlaczego właśnie fortepian zdobył Twoje serce?
Od kiedy zacząłem grac na tym klawiszu, wszystko wydaje mi się, jak porywająca fala, która w pewnej chwili mnie porwała i tak się złożyło, że ciągle na niej płynę. Nie było chwili, by dopadła mnie jakakolwiek wątpliwość, jeśli chodzi o grę na fortepianie.
Pamiętam, że podczas nauki w szkole podstawowej, chciałem dokonać wszystkiego, chciałem być dobry z matematyki, fizyki, chciałem być najlepszy w sportach. I pamiętam też, że kiedy nadchodziły egzaminy, to z tej matematyki i fizyki musiałem się bardzo długo uczyć, a jeśli mowa o fortepianie… No cóż, ćwiczyłem tydzień i zdawałem na najwyższą ocenę w klasie. Podobnie było w przypadku harmonii, ba, nawet teorii muzyki. Kilka godzin nauki i egzamin zdany śpiewająco! Po prostu to przychodziło mi łatwo. Bardzo szybko wyprzedziłem kolegów z klasy poziomem zaawansowania na fortepianie. Byłem dwa lata do przodu!
Wtedy zdecydowałem się nauczyć drugiego instrumentu – alto saksofonu. Bardzo kochałem ten instrument, ponieważ był bardzo liryczny. Tak, jakby śpiewał przeze mnie. Ukończyłem 6 klasę na saksofonie z wynikiem bardzo wysokim. Po ukończeniu szkoły podstawowej, zdecydowałem, że chcę się skoncentrować na jednym instrumencie i dać z siebie wszystko. I tak właśnie padło na fortepian!

Ale nie tylko grasz, również śpiewasz. Można powiedzieć, że jesteś „multizadaniowcem” w dziedzinie muzycznej. Jak osiąga się taką harmonię?
Już od wieku 20 lat bardzo chciałem śpiewać. Niestety, mój słuch i wykształcenie muzyczne nie pozwalały mi na śpiew, byłem bowiem przekonany, że nie mam ładnej barwy głosu. I nie chciałem obniżać swojego muzycznego poziomu śpiewając dużo gorzej, jak mi się wydawało, niż gram. Muszę przyznać, że to był dla mnie bardzo bolesny okres.
Ale w wieku 29 lat postanowiłem, że jednak będę śpiewał! (śmiech) Postanowiłem jednocześnie, że zrobię wszystko, by tak się stało i by było to na najwyższym możliwym poziomie. I tak rozpocząłem naukę śpiewu, chodziłem do bardzo znanego nauczyciela w Australii, nawet 2 razy w tygodniu! Po kilku latach pracy poczułem się wystarczająco odważny, by wystąpić publicznie. Muszę przyznać, że podczas tego debiutu bardzo pomogła mi publika, która oklaskami podniosła mnie niejako na duchu. W końcu uwierzyłem w siebie, jako wokalista. Od tego czasu dużo się nauczyłem, zdobyłem ładną barwę I przede wszystkim przyswoiłem techniki śpiewu.
Reszta? To moja dusza I serce, bo przecież bez nich nie można śpiewać wiarygodnie!

Twoje życie to muzyka, którą zamieniłeś w pracę. Czy to jest według Ciebie przepis na sukces?
Często sobie mówię: „To nie jest praca, tylko przyjemność”. Oczywiście wszystko zależy od publiczności, dla której gram (śmiech). Często się mówi, że podczas występu wystarczy jedna jedyna minuta, kiedy czujesz, że zagrałeś coś doskonale. Sam wiesz, że tak było, czujesz adrenalinę, a po reakcji publiczności, która klaszcze I jest zachwycona wiesz na pewno, że wszystko jest warte tej właśnie minuty!
Z drugiej jednak strony, często bywa tak, że kiedy gram, publiczność nie reaguje, słuchacze siedzą, rozmawiają, piją, jedzą… I to też jest Ok. Wówczas nie czuję, że dzieje się coś nadzwyczajnego, po prostu wykonuję poprawnie technicznie swoją pracę, która dla słuchających w tym przypadku jest jedynie tłem.
Podsumowując, muzyka nie może moim zdaniem być traktowana wyłącznie jak praca. Jeśli nie przeżywasz każdej chwili jako muzyk i nie kochasz tego, co robisz, nie będziesz wiarygodny. Wówczas lepiej zapomnij o muzyce.
Talent muzyczny czy jakikolwiek, to jest dar od Boga. Muzyka jest dla wszystkich, którzy chcą jej słuchać i otwierają swoje serce i duszę, by przeżywać swoje ulubione utwory. Muzyka daje nam siłę, motywację i nadzieje do życia!

Co Cię najbardziej zachwyca w Australii?
Australia ma w sobie coś, czego nie ma żaden kraj, który do tej pory odwiedziłem. Spokój. Tu nikt się specjalnie nie spieszy, wszystko ma swoją chwilę i na wszystko jest czas. Oczywiście nie każdy widzi to w ten sposób, natomiast po podróżach po Nowym Jorku, Los Angeles, Hongkongu, Singapurze, Tokio, Londynie czy nawet Jamajce, muszę przyznać, że tam nie odczuwa się takiego spokoju, jak w Brisbane, Gold Coast, Cairns czy na wyspach Hayman Islands.
Australia jest wyjątkowym miejscem i zawsze mówiłem sobie, że to jest miejsce dla mnie, jak już powalczę z całym światem (śmiech). Dla mnie świat to niesamowita ciekawostka, musiałem go zwiedzić, chciałem wiedzieć, zobaczyć, poczuć, jak naprawdę żyją Japończycy, Amerykanie. Jak tam wszystko naprawdę wygląda, pachnie i smakuje w tym wspaniałym Nowym Jorku, dlaczego Jamajczycy tak kochają raggae, co jest w tej muzyce takiego, co daje tak potężnego kopa. I zrobiłem to (śmiech). Teraz, po 26 latach podróżowania, mogę spokojnie powiedzieć, że świat jest przepiękny i dla każdego jest odpowiednie, pasujące do niego miejsce. Moim jest właśnie Australia.

Jakie występy i gdzie wspominasz z największym sentymentem?
Kiedy cofnę się daleko wstecz, gdy miałem zaledwie 23 lata, brałem udział w konkursie w Melbourne. Przygotowałem oczywiście Chopina, ale musiałem dodać Mozarta i kawałek swojej improwizacji do występu. I to właśnie pozwoliło mi wygrać. To było niezwykłe uczucie! W tym czasie już wiedziałem, że kocham muzykę i granie sprawia mi największą radość, przynosi niesamowitą satysfakcję i adrenalinę.
Pamiętam też koncert z Górach Kościuszki w Australii, gdzie przygotowałem występ klasyczno – jazzowy, trwał ponad 45 minut non stop, a po jego zakończeniu około pięćdziesięciu gości zgotowało mi owację na stojąco. Musiałem zagrać „oncore” (bis).

Panuje przekonanie, że artysta nie ma łatwego życia. Zgadzasz się z nim?
Nie da się tego lepiej ująć (śmiech). Życie artysty jest przeważnie skomplikowane, często nie jest stabilne. Jest jak huśtawka, choć w moim przypadku to bardziej roller coaster (śmiech).
Wiadomo, że nie można porównywać zawodu adwokata, lekarza, księgowego z muzykiem. Mój Tata zawsze powiedział mi, kiedy miałem 16 lat: „Nie jesteś Mozartem ani Chopinem, więc lepiej ucz się na architekta lub adwokata.”
Wówczas nie wiedziałem, czemu tak mówił. Teraz rozumiem to doskonale. Moi rodzice obydwoje byli wybitnymi muzykami, którzy koncertowali przez wiele lat, przez pierwsze lata mojego życia często musieli zostawiać mnie i moją młodszą siostrę, by na wyjazdach i występach zarabiać na życie. Dla nas, dzieci, nie było to nic przyjemnego, dorastać przez kilka lat bez rodziców. Ale oni tylko w ten sposób mogli wykonywać swoją pracę, zrobić na życie w Polsce. Jestem w bardzo podobnej sytuacji, często moja praca wiąże się z wyjazdami, których największym kosztem jest rozstanie z rodziną na jakiś czas…

No właśnie. Twoja praca to ciągłe podróże. Jak łączysz ją z życiem prywatnym?
Największa trudność to znaleźć taki sposób, by połączyć pracę z prywatnym życiem tak łagodnie, jak to tylko możliwe. Kiedy opuszczam rodzinę, jest to dla mnie bardzo bolesne doświadczenie, za każdym razem. Widok smutnych spojrzeń dzieci i żony wstrzymującej łzy, bo wie, że rozstajemy się na kilka miesięcy. Myślę, że w moim życiu nie ma w tej chwili trudniejszych momentów, niż te rozstania. Wierzę jednak, że to tylko kwestia czasu, dążę do tego, by tych wyjazdów było coraz mniej, by to praca przyjeżdżała do mnie, a nie ja musiał do niej jeździć.

Gdzie w najbliższym czasie można Cię będzie posłuchać?
Większość moich koncertów wiąże się z wyjazdami zagranice, a wiec w tym momencie bardzo mi ciężko powiedzieć gdzie i kiedy zagram w Polsce.

Największe zawodowe marzenie przed Tobą?
Zagrałem już bardzo dużo koncertów, największy był w Świebodzinie, kiedy grałem jako Support Act dla Various Manx. Pięciotysięczna publiczność to duże wyzwanie. Myślę, że moim największym marzeniem, szczęściem i satysfakcją jednocześnie jest oddanie części siebie, swojego serca, poprzez twórczość, publiczności. Pamiętam, jak byłem na koncercie Michaela Jacksona w Melbourne. Sto tysięcy fanów na stadionie, a Michael potrafił się zatrzymać i stać przez kilka minut jak zamrożony, a po tych minutach publiczność zaczynała klaskać, piszczeć, krzyczeć, aż Michael zrobił kilka kroków, po czym zaśpiewał. I wszyscy oszaleli! To jest właśnie siła artysty, to jest dla mnie niesamowite! A wracając do pytania (śmiech), chciałbym, by 20-tysięczna publiczność przede mną czekała na moje pierwsze nuty…

A największe wyzwanie?
Żyjemy dziś w takich czasach, gdzie, wydaje mi się, muzyka coraz częściej traci swoją prawdziwą wartość. Trudno mi powiedzieć, gdzie zrobiliśmy błąd I dlaczego. Słuchając dziś muzyki, często nie mamy takiej satysfakcji, jak na przykład w latach siedemdziesiątych. A może to tylko mój wiek (śmiech)?
Ale poważnie, dziś wszystko, co odnosi komercyjny sukces, musi być do bólu proste. Musi składać się z dwóch, trzech akordów, a najlepiej, jak będzie się w kółko powtarzać bit, który ma dwa akty i jest skopiowany sto razy. Nie krytykuję współczesnych kompozycji, wykonawców, ani kompozytorów, nasuwa mi się jednak jedno pytanie: „Czy komponujący utwór może być osobą bez muzycznego wykształcenia i wiedzy muzycznej, bez pojęcia, co to jest gama C dur czy Kwinta, lub co to jest progresja 1-2-5?”
Owszem, technologia jest niesamowita i można dzięki niej dużo stworzyć, ale odebrała też mnóstwo zajęć muzykom. Dziś wystarczy dobrze znać swój komputer, zainstalować kilka programów muzycznych I w ten sposób, dzięki kilku kliknięciom powstają hity… To smutne i w moim odczuciu jest to bardzo duży policzek dla prawdziwej muzyki. Oczywiście, jest obecnie wielu wspaniałych kompozytorów i sporo ambitnej twórczości, to jednak w moim odczuciu zdecydowanie za mało!
Sam pracuję nad nowymi kompozycjami, może trochę z przekory, a może żeby jednak przekonać młodych odbiorców, że muzyka również dziś może oznaczać więcej niż „cool beat” i fajny tekst, poprzez harmonię, aranżację może mieć dużo emocji, których dziś wyraźnie zaczyna brakować. Chociaż może mówienie o emocjach, duszy, tym, co płynie z serca nie jest „cool”… Za dużo mamy złości, za dużo dookoła nas mowy nienawiści. Chciałbym, żeby moje nowe kompozycje pokazały jednak, że nie należy bać się emocji, a muzyka jest nastawiona na ekspresję.
Intencją muzyki nigdy nie była motywacja do gniewu czy nienawiści, nawet jeśli często jest używana do ukazania takich uczuć i zachowań. Muzyka, jako uniwersalny język, jest czymś, dzięki czemu każdy może komunikować się z każdym i dzięki muzyce właśnie szukać takiego życia, w którym ludzie darzą się wzajemnym szacunkiem i miłością!

Więcej o artyście znajdziecie na jego stronie: www.cezarspiano.com

Fot. Archiwum artysty

 

Exit mobile version