Kobieta w bardzo męskiej, budowlanej branży. Przyznaje, że nie powoduje i nie lubi włączać się w konflikty, co uważa za zaletę tak swoją, jak i większości kobiet – szefowych.
Jednak potrafi walczyć o swoje, najbardziej ceni rzetelność, uczciwość i profesjonalizm. A w swojej firmie – ludzi, bo to oni tworzą kapitał. Prywatnie – kocha dwójkę swoich dzieci i… spacery brzegiem morza, bo właśnie nad ogromnym morzem nawet największe problemy wydają się błahe!
Jak zaczęła się pani przygoda z własną firmą?
Beata Styś, Prezes Zarządu BWG EBIT Sp. z o.o.: Nadszedł taki moment w mojej karierze zawodowej, że przestała mi wystarczać praca dla kogoś. A że nigdy nie bałam się podejmować ryzyka, założyłam firmę. A właściwie odkupiłam już istniejącą, zmieniając zakres i rodzaj działalności, siedzibę firmy, itp.
Czy od zawsze fascynowała panią taka branża?
Nie, oczywiście, że nie. Marzyłam o pracy w szkole, uczeniu dzieci i o swojej szczęśliwej rodzinie z gromadką dzieci. Życie bywa jednak przekorne. W szkole podstawowej pracowałam ok. 4 lat, ale, niestety, względy finansowe zmusiły mnie do szukania innej pracy.
Dostałam pracę w sieci MCD na stanowisku kierownika restauracji, a na tamte czasy było to bardzo duże wyróżnienie. Wybrano 5 osób z ponad 150 kandydatów! Po półrocznym szkoleniu zostały chyba tylko dwie osoby. W latach 90-tych 99 proc. osób pracujących w MCD od najniższego do kierowniczego stanowiska było osobami po studiach lub je kończącymi. Pamiętam, że moje pierwsze wynagrodzenie to 1000 zł, a w szkole wtedy zarabiałam 350 zł. To tam nauczyłam się szybko podejmować decyzje i reagować na różne sytuacje. Zawsze byłam dobra w organizowaniu i planowaniu, a przy tym po prostu lubię ludzi więc z łatwością przychodziło mi organizowanie wszelkiego rodzaju imprez, rocznic i pracy tak ogólnie. Później trafiłam do branży budowlanej, bo tak naprawdę schematy handlu są podobne. Musiałam tylko sporo nauczyć się o samej branży posadzkarskiej. Z perspektywy czasu jednak twierdzę, że najważniejsze jest doświadczenie, nie rutyna, ale właśnie doświadczenie.
Jak to się stało, że postanowiła się pani zająć firmą, specjalizującą się w montażu podłóg?
Przypadek, jak to zwykle bywa. Pracowałam wcześniej w firmie w podobnej branży. Poznałam wiele osób, obserwowałam różne biznesy. Okazało się, że jedna z dużych firm budowlanych tworzyła tzw. hurtownie, tj. zbierała w swojej bazie danych dystrybutorów różnych materiałów i usług, negocjowała ceny na dostawę tego materiału, bądź usługi na całą Polskę – wszędzie tam, gdzie firma miała budowy. Zakładając swoją firmę, planowałam handel takimi bloczkami do budowy ścian. Jak wspomniałam, lubię ludzi i staram się dbać o moich klientów. Jeden z klientów, z którym pracowałam w poprzedniej firmie zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc. Tłumaczył, że po moim odejściu prosił właścicieli o sprzedaż 120 m2 wykładziny wraz z montażem, ale dostał odpowiedź odmowną. Firma tłumaczyła, że jest to dla niej zbyt mały, a tym samym nierentowny kontrakt. Dlatego zadzwonił po pomoc, miał być to jednorazowy kontrakt, a stał się dominującą na okres ponad 8 lat działalnością. Do bloczków już nie wróciłam…
W rozwoju firmy poszła pani o krok dalej, poszerzając ją o branżę budowlaną. Jak to wyglądało? Czy początki były trudne?
Na rynku branży posadzkarskiej i ogólnie budowlanej przez kilka lat był zastój, coraz trudniej było osiągać zyski z tak specjalistycznej i wąskiej działalności. Dbając o przyszłość firmy, jako dobry menager, skorzystałam z okazji. Gdy okazało się, że jeden z dyrektorów oddziału dużej akcyjnej spółki budowlanej, który ją rozwijał i z obrotu 30 mln w ciągu 10 lat doszedł do 200 mln jest aktualnie bez pracy, podjęłam decyzje o zaproponowaniu mu pracy i stworzeniu działu budowlanego. Nie były to łatwe negocjacje, ponieważ musiałam podzielić się władzą w firmie. Odsprzedałam 50 proc. udziałów i mam partnera w biznesie… Obydwoje mamy silne, dominujące charaktery, więc jest i trudniej i łatwiej. Trudniej, bo często się spieramy i mamy odmienne zdania. Łatwiej, bo jednak odpowiedzialność też rozkłada się na dwie osoby.
Kobiety mające takie zajęcie to raczej rzadkość. Jak postrzegają panią rywale z konkurencji?
Staram się tworzyć solidną markę firmy, to jest dla mnie najważniejsze. 10 lat temu w budownictwie było naprawdę niewiele kobiet, teraz jest ich już coraz więcej. Zyskiwałam na tym, bo łatwiej było zapamiętać kobietę, właścicielkę w gronie wielu mężczyzn, ale, niestety, zdarzało się też, że kierownicy budów, szczególnie ci starszej daty potrafili nie wpuścić mnie na budowę, podważali kompetencje. Co mi tu baba będzie gadać… Radziłam wtedy sobie wysyłając swojego pracownika, przekazując pełnomocnictwa, nie robiłam nic na siłę.
Jak pani firma wygląda właśnie na tle konkurencji? Czym się wyróżnia?
Firma to ludzie i to jest nasz kapitał! Mamy dobrych, myślących, lojalnych pracowników, których staram się w miarę możliwości doceniać. Firma w tamtym roku obchodziła 15-lecie (w tym ponad 10 lat w branży posadzkarskiej) – to duże doświadczenie, setki zrealizowanych kontraktów, setki rozwiązanych problemów i zadań!
Uważa pani, że kobietom jest trudniej być szefem w branży określanej raczej jako „męska”?
Na pewno z określonym typem mężczyzn jest trudniej, z tym tzw. „macho”, którzy wszystko wiedzą lepiej, często są to młodzi inżynierowie, którzy już coś osiągnęli ale jeszcze ich doświadczenie jest mizerne. Nie wyobrażają sobie jednak, że może nimi rządzić kobieta.
Czy różnica w zarządzaniu biznesem przez kobietę jest znaczna?
Do niedawna sądziłam, że nie bardzo. Ale teraz, mając wspólnika zmieniam zdanie. Kobiety zdecydowanie są lepszymi organizatorami, potrafią planować i wykonywać kilka projektów jednocześnie. Mężczyźni się w tym gubią. Mogą wykonywać tylko jedno zadanie. Przy kilku na raz, na pewno o co najmniej jednym zapomną. Zwyczajnie brakuje im podzielności uwagi. Mężczyźni prowadząc firmę potrzebują osoby, która im prace zorganizuje, przypomni, dopilnuje. Potrafią za to tworzyć wizje, nie szkodzi, że nie wszystkie da się zrealizować.
Z jakich osiągnięć jest pani szczególnie dumna?
W ciągu tych lat wykonaliśmy setki prac i wszystkie staram się traktować tak samo, nie ważne czy to zlecenie na 50 m2 wykładziny czy remont szatni w szkole, czy tez 20 tys. m2 wykładziny albo biurowiec. Wszystkie zlecenia są ważne, przy każdym można polec na całości lub wykonać je perfekcyjnie. Każde, nawet najmniejsze zlecenie, może w przyszłości przynieść kolejne, dużo większe. Staram się, aby nasi klienci chcieli z nami stale współpracować. Bardzo doceniam i zawsze mam dla nich specjalne ceny. A mamy takich klientów, z którymi pracujemy od początku. Najbardziej pamiętam jedno zlecenie – wykonywaliśmy prace w kawiarni w prestiżowym centrum biznesowym w Szczecinie. Budynek jest na planie koła, więc i pomieszczenie było okrągłe. To była bardzo interesująca przygoda. Pamiętam też remont statku, kiedy żaden producent chemii budowlanej nie potrafił zaproponować rozwiązania i doradzić, jak naprawić dziurawe stalowe posadzki, tak, aby zastosowana chemia nie pracowała wraz ze skurczami blachy. Musieliśmy bazować na swoim doświadczeniu i oczywiście sporo ryzykowaliśmy. Ale wszystko poszło bardzo dobrze. Lubię trudne, nietypowe budowy i zlecenia.
Gdyby miała się pani określić w trzech słowach…
Odważna, ale analizująca swoje porażki. Silna – wiele w życiu przeszłam – i osobistym i zawodowym – i wiem, że zawsze sobie poradzę. Kontaktowa – lubię ludzi i często słucham tego, co mają mi do powiedzenia.
Jak wyobraża sobie pani swój biznes za 10 lat?
Myślę, że będę pracować jeszcze jakieś 20 lat, jesteśmy teraz na etapie tworzenia działu budowlanego, który wymaga jeszcze bardzo dużo pracy i zaangażowania. Tworzymy struktury, schematy działania, sondujemy ludzi. U wielu z osób widać ogromny potencjał. Stworzymy nowe oddziały w innych miastach i otworzymy się na rynek niemiecki, w planach mamy także wschód.
Uważa pani, że my, kobiety, jesteśmy predysponowane do prowadzenia biznesu?
Oczywiście! Jest to ogólny trend na świecie. Kobiety uwierzyły w siebie i, jak widać, potrafią! Szowinistyczni panowie opowiadają dowcip, że polski chłop 100 lat temu orał ziemię zaprzęgając kobietę. A ja zawsze wtedy pytam: Co to za mężczyźni, że w tak krótkim czasie oddali swoją jakże potężną władzę? Nasza łagodność, dążenie do kompromisu czy też umiejętność słuchania i korzystania z rad innych, mężczyźni często biorą za słabość. A ja myślę, że to właśnie te cechy, które pomagają nam prowadzić biznes.
Czy według pani należy promować przedsiębiorczość kobiet?
Są i kobiety i mężczyźni, którzy nigdy nie będą prowadzić własnego biznesu. I odwrotnie, są mężczyźni i kobiety, którzy nie spełnią się w roli pracowników. Kobiety sobie poradzą same. My same powinnyśmy się wzajemnie wspierać, a nie zwalczać, powinniśmy być bardziej solidarne. Szczególnie, że i tak zawsze kilka lat nam ucieka w związku z wychowaniem dzieci. I, jakkolwiek by o tym nie mówić, to w większości przypadków, większość obowiązków spada na mamę malucha.
Jak zachęciłaby pani inne kobiety do założenia firmy?
Próbujcie! To duże ryzyko, ale i ogromna satysfakcja!
Czy uważa się pani za dobrego szefa?
Bardzo się staram, ale o tym musieliby powiedzieć moi pracownicy. Jesteśmy zgranym zespołem od lat, możemy wzajemnie na siebie liczyć. A to bardzo dużo.
Jak postrzegają panią współpracownicy?
Myślę, że osoby, które krótko ze mną pracują, mogą mylnie interpretować moją niechęć do wchodzenia w konflikty jako słabość. Ale nie radzę nikomu mnie rozdrażniać (śmiech). Jestem typowym zodiakalnym bykiem. Spokojnym do czasu, ale potrafiącym też zaciekle walczyć o swoje!
Czy posiada pani swój unikalny przepis na sukces?
Uczciwie postępować i w życiu i biznesie, ale nie bać się wyzwań!
Trzy reguły, którymi kieruje się w biznesie?
Uczciwość, rzetelność, profesjonalizm.
Co w pani branży jest najtrudniejsze?
Brak rzetelności i nieuczciwość, szczególnie w płatnościach.
Gdyby nie branża budowlana, czym by się pani zajęła?
Domem i dziećmi (śmiech). Moja córka najmilej wspomina okres, kiedy była siedmiolatką, a ja miałam kilkumiesięczną przerwę w pracy i codziennie bezpośrednio po lekcjach odbierałam ją ze szkoły i razem piekłyśmy ciasta (śmiech). A w następnej kolejności – podróżami i czytaniem książek.
Co daje pani poczucie spełnienia?
Dobrze wykonana praca.
Co dla pani oznacza sukces?
Sukces – to takie niejednoznaczne… Dla niektórych to pieniądze, dla innych – sława, a dla mnie chyba sukcesem jest fakt, że nasi klienci do nas wracają. I że są zadowoleni i że nas polecają.
Największe marzenie do zrealizowania, to…
Prywatnie to wygospodarować dwa tygodnie wolnego i zwiedzić Kubę, a zawodowo – przekroczyć 100 mln obrotu w ciągu najbliższych 5 lat.
Jaka jest pani największa wada?
Niecierpliwość.
Pani mocne strony to…
Zdolności organizacyjne i zdolność szybkiego podejmowania decyzji.
Często przedsiębiorcy „przynoszą” pracę do domu, nie mają czasu dla siebie, na swoje przyjemności. Jak to wygląda w pani przypadku?
Dla higieny psychicznej staram się w domu nie rozmawiać o pracy, co oczywiście nie jest do końca możliwe (śmiech). Przynajmniej trzy razy w tygodniu idę popływać, dużo czytam i jeżdżę z synkiem rowerem, a mieszkam w pięknej dzielnicy Szczecina, koło lasu, i parku krajobrazowego, to zachwycamy się tym, co nas otacza. Czuję wiatr na skórze i widzę zachodzące słońce i jest cudnie!
Pani ulubione miejsce to…
Morze. A ulubione zajęcie to spacery jego brzegiem… Jest to taki żywioł i ogrom, że każdy, nawet największy problem, wydaje się podczas takiego spaceru mały. Jest takie miejsce, ale ma je moja córka i synek, takie wgłębienie na karku, w które, jak wtulam nos i wdycham ich zapach, to ogarnia mnie bezgraniczne szczęście…
Rozmawiała: Agnieszka SŁodyczka
Fot. Żaneta Niżnikowska/NM Studio
Facebook
RSS