Kocha ludzi i, jak podkreśla, zawsze marzyła, żeby im pomagać. Dziś spełnia to marzenie z dzieciństwa, prowadząc sieć oddziałów Beta Med. w 11 województwach, oferujących kompleksową opiekę dla osób starszych.
Wbrew coraz powszechniejszej pogoni za sukcesem i wszechobecnej modzie na skuteczny biznes bez względu na środki wiodące do celu, na przekór stereotypom, dla niej ciągle i zawsze najważniejszy w pracy pozostaje drugi człowiek. Bo, jak podkreśla, finalnie to właśnie się liczy. Ile serca i miłości wkładamy w pomaganie innym i ile dobra możemy przekazać drugiemu człowiekowi tym, co robimy zawodowo.
Została pani wyróżniona nagrodą Cezary Śląskiego Biznesu i Teraz Polska. Są to nagrody dla ludzi przedsiębiorczych, którzy jednocześnie niosą pomoc innym. Czy tak właśnie można określić pani działalność – businesswoman z otwartym sercem?
Beata Drzazga, właścicielka firmy Beta Med S. A.: Tak, ale po prostu jestem kobietą z otwartym sercem. Zawsze marzyłam o tym, aby pomagać ludziom.
Cofnijmy się do dzieciństwa. Czy od zawsze interesowała panią branża medyczna?
Oczywiście. Już w wieku 4 lat zainteresowałam się tą branżą, ponieważ moja ciocia była pielęgniarką. Obserwowałam ją w szpitalu podczas pracy, a także w domu, kiedy robiła ludziom zastrzyki. Bardzo mnie to pociągało i mocno przeżywałam jednocześnie, kiedy ktoś cierpiał. Marzyłam, aby być lekarzem lub pielęgniarką, to nie miało znaczenia, chciałam tylko pomagać ludziom.
Poszłam więc do liceum medycznego. Później zaczęły się pierwsze praktyki i czułam się jak w raju. Spełniłam swoje marzenie i byłam wśród ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Praca ta zawsze mnie wzruszała, ale równocześnie było mi przykro, że coś ludziom dolega. Cieszyłam się, że mogłam im pomóc. To jest moja pasja i kocham to, co robię. Wydaje mi się, że chyba ludzie rodzą się z takim powołaniem i jak już w sobie je odgadną, to wiele do szczęścia nie trzeba.
Jak zrodziła się idea założenia kliniki Beta Med?
Z doświadczenia. Pracuję w tej branży już 29 lat. Obserwowałam ludzi w szpitalach i widziałam, jak to wszystko funkcjonowało w Polsce. Zbuntowałam się i stwierdziłam, że muszę otworzyć własną klinikę. Denerwowało mnie, że ludzie muszą stać w kolejkach, a cierpią. Wkurzało mnie, że personel w szpitalu był dla nich niemiły. Takie podejście było dla mnie niedopuszczalne i niewybaczalne. Zaczęłam to zmieniać już wtedy i wprowadzałam miłą atmosferę wraz z koleżankami. Z czasem starszym pielęgniarkom również ta atmosfera się udzielała i od razu dało się zauważyć zmianę. Nawet nastawienie pacjentów było inne, a cały szpital wydawał się po prostu przyjaznym miejscem. I tak właśnie powinno być.
Wszystko zależy od człowieka i od tego, jakie ma serce. Po kilkunastu latach pracy stwierdziłam, że otworzę własną klinikę, aby ludzie byli traktowani lepiej i nie stali w kolejkach. Chciałam pokazać medycynę z innej strony. W mojej głowie rodziła się wizja, aby zatrudnić wspaniałych ludzi: lekarzy, specjalistów i pielęgniarki z dobrym sercem. Widziałam szczęśliwych pacjentów, którzy częstowani są kawą i herbatą, czują się zadbani. Nie chciałam, żeby szpital kojarzył się z czymś strasznym, gdzie człowiek nie dosyć, że już jest chory i przygnębiony, to jeszcze go źle traktują, a pójście do szpitala wygląda, jakby szło się na skazanie.
Jak wyglądały początki?
Najpierw sobie wymyśliłam, że będę prowadziła ozonoterapię. Następnie miałam kilka przychodni specjalistycznych w jednym miejscu, jak: okulistyka, poradnia zdrowia psychicznego. Później jednak stwierdziłam, że skupię się nad opieką domową u pacjenta, ponieważ te potrzeby były nieograniczone. Z czasem zaczęli się do mnie zgłaszać pacjenci oraz personel z różnych województw. Szybko zaczęliśmy się rozwijać. Mam wspaniałych pracowników, którzy wprowadzają ze mną rodzinną atmosferę i z pasją wykonują swoją pracę. Obecnie zatrudniam już ponad 3 tysiące osób. Są to wspaniali specjaliści z różnych dziedzin: pielęgniarki, anestezjolodzy, lekarze, rehabilitanci, terapeuci.
A druga część organizacyjna, w której jest ok. 200 osób to dyrektorzy, kierownicy i koordynatorzy oddziałów z wspaniałymi pracownikami biurowymi. Dla pacjentów wszystko jest i było za darmo, w ramach NFZ. Ludzie poczuli się szczęśliwi, że są w naszych rękach, za co otrzymujemy wiele podziękowań od nich do tej pory. Później zauważyłam, że wzrastają inne potrzeby pacjentów i że, oprócz domowych usług, konieczna jest także klinika, w której mogłyby znaleźć się osoby, które nie nadają się ani na oddział intensywnej terapii, ani do leczenia w domowych warunkach.
Pani klinika właśnie wyróżnia się wśród innych placówek tego rodzaju. Co jest jej największym atutem?
Po utworzeniu zakładów opiekuńczo-pielęgnacyjnych doszłam do wniosku, że nie chcę, aby chore osoby leżały w łóżkach, były karmione i marnowały w ten sposób życie. Trzeba ich wyciągać i aktywizować o ile się da w zależności od ich stanu fizycznego. Więc stanęłam do konkursu na rehabilitację ambulatoryjną dla osób z zewnątrz. Mamy obecnie wspaniałych rehabilitantów, którzy mocno aktywizują przebywające u nas osoby. Dlatego powstał Medical Active Care, bo stawiałam na aktywność i profilaktykę. Chciałam nauczyć wszystkie osoby, że ruch to przecież zdrowie. Fakt, że jest się chorym nie znaczy, że trzeba tylko leżeć w łóżku. Ruch tak samo wpływa na nasz umysł i dobre samopoczucie, utrzymuje nas dłużej przy życiu. Mamy ogromny wachlarz usług. Przykładowo przedszkole dla osób starszych, oferujemy pobyty dzienne, godzinowe, mogą być kilkudniowe, miesięczne lub nawet na stałe. W zależności od potrzeby. Pacjenci nie są w piżamach. Organizujemy im wiele atrakcji. Przyjeżdżają do nas szkoły z występami, organizujemy operę na miejscu, teatr, mamy terapie zajęciowe, tańce, muzykoterapię, ćwiczenia dobierane odpowiednio do każdej osoby i jej sprawności, oczywiście wszystko w formie zabawy. Pacjenci, którzy są w domach, zwyczajnie się nudzą i patrzą w telewizor, myślą o lekach, chorobie i o tym, że koniec jest bliski i nie są nikomu potrzebni. A tak nie jest! Jeśli młodzi ludzie mają ośrodki i różne miejsca aktywności to dlaczego starsi mają nie mieć tego wszystkiego? Trzeba zmienić mentalność u ludzi starszych. U nas mogą wyjść do klubokawiarni, pójść na dancing i badania okresowe. Dodatkowo stworzyliśmy centrum odnowy i urody, bo czemu seniorzy mają gorzej wyglądać? To poprawia im samopoczucie, panie się tam spotykają, dużo rozmawiają i są szczęśliwe. Dodatkowo, mogą u mnie rozwijać swoje pasje. Mamy do tego odpowiednie sale. Często przychodzą do nas też całe rodziny, które się martwią przykładowo o mamę, ponieważ ma Alzheimera. Są załamani, nie umieją sobie poradzić z nową sytuacją, ale pragną, by ta bliska osoba była obecna w domu. I na to jest rozwiązanie. Prowadzimy wtedy szkolenia dla całych rodzin, uczymy ich, wspieramy, podnosimy ich na duchu, pomagamy i, przede wszystkim, dużo rozmawiamy. Pomysłów jest mnóstwo! Pacjenci mają nawet fryzjera. Oprócz wszystkich atrakcji i dogodności, oczywiście mają dostęp do wszelkich usług medycznych. Mamy kardiologa, laryngologa, ginekologa, i innych specjalistów. Wszystko jest dostępne również dla osób z zewnątrz, nie tylko dla naszych pacjentów. Cieszę się więc, że w końcu jest miejsce gdzie jest wszystko pod jednym dachem, nawet Kościółek. Takie rozwiązanie zaoszczędza wiele czasu. Innowacyjność polega na tym, że ludzie nie muszą chodzić do szpitala i czuć się źle. Stworzyłam piękny budynek, z pięknym sprzętem i z ludźmi o przepięknych sercach. Czego chcieć więcej? Dbam o to, aby ludzie nie stracili swojego człowieczeństwa i dbali o siebie, byli traktowani z miłością. Płakać mi się chce na samą myśl o tym, że pacjent idzie do szpitala i spyta kogoś o poradę, nawet o zwykłą drogę, gdzie ma się udać, to mówią do niego z oburzeniem. Skąd ten biedny człowiek ma to wiedzieć? Czemu nie pomogą mu w tych cierpieniach i nie powiedzą: „Proszę pana, wszystko załatwimy, już panu pokażę, proszę się nie martwić”? Czemu nie dodadzą im otuchy oraz optymizmu, tylko traktują wszystko z rutyną, przymusem i dużą znieczulicą. Przecież w tym miejscu walczy się o życie człowieka, o jego zdrowie. To dlaczego tak jest? Jest to dla mnie niedopuszczalne! Na szczęście z pewnością nie jest tak we wszystkich szpitalach.
To bardzo piękna idea. W Polsce szczególnie ciągle się słyszy o takim traktowaniu w szpitalach, czy przychodniach. Tym bardziej, że mamy do czynienia z przypadkiem starzejącego się społeczeństwa. Pani jednak stara się zmieniać mentalność Polaków i ich stosunek do starości.
Tak, ale przede wszystkim to u samych seniorów staram się zmienić mentalność. Ich wiek to nie koniec życia. Mają mieć przyjaciół, mają się ruszać i czerpać ze wszystkiego jak najwięcej. Ważne, by zmieniać również mentalność ich rodzin. Przychodzą do mnie masowo i opowiadają o swoim cierpieniu, o tym, jak zajmują się przykładowo schorowaną matką.
Płaczą, bo nie chcą czuć się wyrodnym dzieckiem, które oddaje mamę w obce ręce. My tych ludzi z chęcią przyjmiemy. Rozumiemy, że różne są sytuacje i ktoś sobie nie radzi. Od tego jesteśmy, aby pomagać. Rodziny wtedy chętniej odwiedzają swoich bliskich i wszyscy się cieszą, a my razem z nimi. Każdego dnia dziękuję Bogu, że mogę tego doświadczać i spełniać swoje powołanie.
Oddziały istnieją już w 11 województwach. W jakim kierunku chce pani rozwijać firmę?
Nie robię planów by bardziej rozszerzać działalność. Po prostu, kiedy czuję, że mam na coś siłę, wtedy staję do kolejnych konkursów. W każdym roku jest konkurs i w zależności od tego, co robimy w danym roku, oceniamy sytuację i odpowiadamy sobie na pytanie: W ilu województwach jesteśmy w stanie jeszcze pomóc? Dużo też zależy od NFZ. Codziennie mamy nowych pacjentów i chętnych ludzi do pracy, więc rozwijamy się każdego dnia. Pukają do nas także ludzie z zagranicy, którzy pragną się u nas leczyć. Myślę o utworzeniu filii oraz punktów informatycznych dla Polonii, która chciałaby skorzystać z naszych usług. Kocham ludzi starszych i cieszę się, że mam pracowników, którzy podzielają moje podejście do pracy. Nie robię tego dla „biznesu”. Jest to ciężka praca, po to, by pomagać ludziom z miłości a przy okazji mieć satysfakcjonujące zajęcie.
Ma pani tak dużo aktywności, bo i oprócz prowadzenia działalności, zdążyła pani też skończyć studia z zarządzania, podjęła pani kolejne, a obecnie broni doktorat z ekonomii i MBA z zarządzania. W jaki sposób znajduje pani czas na to wszystko?
To jeszcze nie wszystko (śmiech)! Nie chcąc się wypalić, otworzyłam też salon mody w Katowicach. Jeżdżę do Mediolanu, Paryża, Londynu, przywożę kolekcje i robię pokazy mody. Tak, jak pani wspomniała, robię także doktorat i jednocześnie jestem też na innych studiach. Mam trójkę dzieci i sama je wychowuję. Moja energia bierze się z pasji i jest niewyczerpana. Kocham podróże i kocham tańczyć. Uwielbiam mieć też wokół siebie wspaniałych przyjaciół. Mieszkam też w Miami. Tam miałam również dwa sklepy z elektroniką Betanest. Będąc w Los Angeles spotkałam wielu wspaniałych przyjaciół: Jamie Fox (który zaprosił mnie na plan filmowy Django), gdzie poznałam Quentina Tarantino, Samuela L Jacksona, Adriena Brody’ego i Leonarda Di Caprio. Zaproszona byłam na rozdanie nagród MTV Awards w Nowym Jorku. Z moją córką (miss Polski) zostałam zaproszona przez Flo Ridę na rozdanie nagród MTV Awards w Los Angeles. Jamie Fox zaprosił nas rok później na koncert w Anglii, który prowadził na cześć Michaela Jacksona i tam byłam na scenie z braćmi i dziećmi Michaela. Wracam po cichu, nikomu nic nie opowiadając, pracuję ciężko dalej. Życie jest piękne!
A kiedy w pracy pojawiają się trudności i przeszkody? Jak pani sobie z nimi radzi?
Zawsze w prowadzeniu działalności pojawiają się trudności i jest dużo stresu. Jest to męczące, ale moja praca jest tak piękna, że tylko to się liczy! Jest to ciężkie, owszem, ale żeby coś osiągnąć, trzeba mieć dużo samozaparcia i ambicji, no i wytrwałości w tym wszystkim. Trzeba być odpowiedzialnym. Każdy problem da się rozwiązać. Na tym to polega. Jeśli ktoś nastawia się na to, że rozwiąże problem i wszystko dalej pójdzie gładko, jak po maśle, to bardzo się przeliczy. Praca to rosnąca kula śnieżna, która nie zwalnia. Trzeba tylko umiejętnie kierować tą kulą i nadać jej odpowiedni tor. Czyli odpowiednio podejmować decyzje. Problemy są, odchodzą i przychodzą. Porażki trzeba przełknąć i iść dalej. Praca to odpowiedzialność i niesamowite doświadczenia, z których człowiek wiele czerpie i uczy się jednocześnie.
Czy, jeśli chodzi o zarządzanie, płeć ma znaczenie?
Myślę, że nie ma znaczenia, chociaż na pewno trzeba przełamywać stereotypy. Ludziom biznesmen kojarzy się z poważnym panem o surowym wyglądzie. A dla mnie po prostu trzeba mieć ogromne serce do tego, co się robi. I tyle! Ludzie pytają mnie, skąd się urwałam, bo jestem taka normalna i życzliwa. Wielkim osiągnięciem dla człowieka jest to, że rozwój i pieniądze go nie zmieniają. Trzeba być sobą i mieć własne wartości. Ja jestem uśmiechnięta i miła dla każdego w ten sam sposób. Ważna jest pokora, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie nam jutro.
Pani osobista definicja sukcesu…
Nie przepadam za tym słowem. Bo sukces jest zawistnie odbierany. Żyjemy w Europie i tu jest inna mentalność.
Jesteśmy wychowani w takim kraju, w którym nie wypada się chwalić. Nie uważam, że osiągnęłam sukces, bo to oznaczało by dla mnie, że zrobiłam już wszystko i mogę iść na emeryturę (śmiech). Nie. Sukcesem dla mnie jest raczej utrzymanie firmy. Rozwijam się nadal i robię to, co kocham. A robię to dla ludzi, pozostając jednocześnie sobą. To nazwałabym sukcesem.
Jakich porad udzieliłaby pani kobietom przedsiębiorczym?
Każda kobieta, jeśli czuje w sobie pasję, to powinna próbować własnej działalności. Musi jednak nastawić się na to, że wymaga to ogromnego poświęcenia czasu. Nie jest to etat i nie trwa 8 godzin. To jest praca non stop. Kobieta absolutnie nie może mieć również wyrzutów, że nie poświęca dziecku każdej chwili. Często matki siedzą cały dzień w domu i są sfrustrowane. Nie spełniają się, nie realizują. Jeśli wracam z pracy do dzieci, ten czas jest dla mnie najcenniejszy. Często wyjeżdżamy na wakacje lub na weekendy. Mówię tu o sytuacji, kiedy dzieci są już w wieku szkolnym, chodzą do szkoły i mają inne zajęcia. Wiadomo, że z niemowlakami sprawa wygląda nieco inaczej. Tu trzeba oddać się dziecku. Gdy dziecko jest starsze i mama, która nie chodzi do pracy i tak przecież pracuje w domu: sprząta, gotuje, chodzi na zakupy i tak samo przecież nie poświęca dziecku tyle uwagi, bo nie przebywa z nim non stop. Bo tak się nie da! Czy to jest dobre dla dziecka? Bycie cały dzień wyczerpaną i zmęczoną? Poza tym, dziecko widzi przecież nastrój mamy. Jak widzi ją przez cały dzień smutną i bez pasji do życia, wcale nie wpływa to na nie dobrze. Kiedy wracam po pracy, długo rozmawiam z dziećmi i staramy się wykorzystać nasz czas jak najlepiej. Dzieci widzą pozytywne nastawienie, silną mamę, zaradną, która wszystkich obroni. Kobieta, jeśli ma siłę i chęci, to niech pracuje. I niech dba o siebie również dla męża. Nie można mieć wyrzutów. Kobieta może być jednocześnie kucharką, sprzątaczką i jeszcze pracować, dbać w dodatku o męża i pociechy, ale nie non stop, musi też się rozwijać. We wszystkim musi być umiar. Dla dzieci mama spełniona, piękna i jako zadowolona z życia kobieta jest dużo lepsza. Oczywiście, w tym wszystkim należy mieć złoty środek i także wystrzegać się pracoholizmu. Trzeba znaleźć odpowiednią dla siebie równowagę. Dzisiaj płeć nie ma znaczenia. Każdy niech się spełnia tak samo.
Pani osobiste marzenie do zrealizowania…
Chciałabym mieć więcej czasu na wszystko: pracę, rodzinę oraz na realizowanie swoich pasji. Bardzo bym chciała dużo podróżować po świecie. Ogólnie jestem bardzo szczęśliwa i tego życzę wszystkim. Niezależnie, w którym momencie swojego życia i sukcesu są, życzę im, aby czuli się spełnieni w tym, co robią. I żeby pozostali sobą.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. w Nowym Jorku – Maciej Grochala/Sukces jest kobietą
Fot. otwierająca artykuł – Oleander Studio – Aleksandra Michalak / archiwum prywatne Bohaterki
Facebook
RSS