Site icon Sukces jest kobietą!

Bamboccioni: Kiedy wieczny chłopiec powinien jednak dorosnąć

We Włoszech mówią na nich „bamboccioni”, w Polsce – „maminsynki”. Duże dzieci, czyli mężczyźni nie potrafiący odciąć pępowiny mimo trzydziestki na karku. Socjologowie twierdzą, że jest ich coraz więcej

Nie muszą martwić się o rachunki, w domu czeka na nich codziennie ciepły obiad, rzadko sami sprzątają i piorą swoje ubrania, choć umiejętności te powinni nabyć już kilkanaście lat temu. Oczekują przywilejów dorosłych, zachowując obowiązki dzieci. Mimo że mają dwadzieścia parę lat, mamy dbają o nich, jakby nadal mieli ich zaledwie kilka. Wieczne dzieci opanowały Europę i są coraz liczniejszą grupą także wśród polskich rodzin.

Z ziemi włoskiej do Polski
Adam ma 29 lat. Jest jedynakiem. Mieszka na Śląsku. Pracuje, ale nie zarabia dużo. Jakieś 1,5 tys. na rękę. Mieszka z rodzicami, chociaż już cztery lata temu skończył studia. – Studiowałem w Krakowie. Mieszkałem w akademiku i podobało mi się takie życie. Ale studia się skończyły, wróciłem do rodzinnego miasta, do rodziców. Miałem w planach znalezienie czegoś i wyprowadzenie się, ale praca okazała się mało opłacalna i tak zostałem – wyznaje młody mężczyzna.
„Bamboccioni” oznacza „wielkie bobasy”. Termin ten wprowadził kilka lat temu ówczesny włoski minister finansów, Tomasso Padoa Schioppa, mówiąc o epidemii, jaka opanowała Półwysep Apeniński. A dokładnie o pladze społecznej wśród młodych ludzi, którzy nie chcą wyprowadzać się z rodzinnych domów. Brytyjski Guardian podał, że aż 70 proc. Włochów mieszka z rodzicami do 39 roku życia. Jednak trend ten widoczny jest nie tylko na południu Europy. Zmagają się z nim także inne kraje, w tym Polska.
Badania CBOS z 2005 roku pokazały, że co trzeci Polak w wieku 25 – 34 lat nadal mieszkał u rodziców. Według zeszłorocznych danych GE Money Banku, było to aż 70 proc. osób do 29 roku życia. Szacunki GUS przedstawione w prognozie mieszkaniowej sugerują, że w 2030 roku jedynie co czwarty młody człowiek w wieku 25-29 lat będzie głową rodziny. Wejście w dorosłość będzie się nadal opóźniać. Tendencja ta widoczna jest szczególnie wśród mężczyzn. Według badań Eurostatu z 2008 roku kobiety przeciętnie usamodzielniają się w wieku 28, a mężczyźni – 30 lat.

Uczepiony maminej spódnicy
Robert kilka miesięcy temu skończył trzydziestkę. Pochodzi z Pomorza, po szkole średniej poszedł od razu do pracy, studia zaoczne robi dopiero teraz. Mieszka w 60-metrowym mieszkaniu w bloku z 28-letnim bratem i rodzicami. Siostra – najmłodsza z rodzeństwa, już opuściła rodzinny dom. – Odkładam na mieszkanie, na razie jednak nie stać mnie na kredyt. Kiedy skończę studia, będę miał szansę na wyższe zarobki i wtedy na pewno coś sobie znajdę – zapewnia.
– Przedłużanie beztroskiego dzieciństwa, choć bardzo przyjemne, może stanowić zagrożenie dla odpowiedniego rozwoju społecznego – ostrzegają socjologowie. Wśród przyczyn takiego stylu życia można wymienić wiele czynników, zarówno po stronie rodziców, jak i ich potomstwa.
– Często są to dzieci – jemioły, które nie zostały nauczone samodzielności, a przede wszystkim myślenia o potrzebach i odczuciach innych osób – mówi Sławomir Wolniak, ordynator Kliniki Psychiatrycznej i Terapii Uzależnień w Dubiu k. Bełchatowa. – Kwestia ta jest szczególnie dokuczliwa w miastach, gdzie większość ludzi mieszka w blokach i kamienicach. Dorosłe dzieci anektują dla siebie znaczną część ciasnych mieszkań, beztrosko traktując sprawy domowego budżetu. Niesie to wiele zagrożeń dla funkcjonowania całej rodziny – ostrzega.
Późne wejście w dorosłość to nie tylko wina rodziców, którzy sami nie umieją „odciąć pępowiny”, ale także ich dzieci. Istotną przyczyną takiego stanu rzeczy jest często zwykła wygoda, do jakiej przyzwyczaili się młodzi ludzie w swoich domach. Wyprowadzka oznaczałaby konieczność dbania o finanse, porządek, posiłki. Wielu młodych Polaków jest przyzwyczajonych do tego, że robią to za nich rodzice. Istnieje też szerokie grono dwudziestoparolatków, którzy są wiecznymi studentami, zaczynają naukę na kolejnych kierunkach i twierdzą, że nadal „szukają swojej drogi w życiu”. Takie osoby nawet nie myślą o usamodzielnieniu się w bliskiej perspektywie.

Nie stać mnie na samodzielność
Kolejnym powodem są z pewnością finanse. A w zasadzie ich brak. Według danych ZUS bezrobocie wśród 24-latków sięgnęło w tym roku 23 proc. (w porównaniu do trzynastoprocentowej średniej). Nie bez znaczenia był tu z pewnością kryzys gospodarczy, który spowodował, że pracodawcy mało przychylnie patrzyli na młodych, niewykwalifikowanych kandydatów.
Ci, którym udało się znaleźć pracę, także nie mają często powodu do radości. ZUS podaje bowiem, że pierwsza praca absolwentów wyższych uczelni wynagradzana jest dosyć miernie – co trzeci świeżo upieczony magister otrzymuje na początku płacę minimalną (1,3 tys. zł brutto) lub nawet mniej. Takie zarobki uniemożliwiają wynajem mieszkania, a tym bardziej jego zakup. Młodzi ludzie nie mają odpowiedniej zdolności kredytowej, aby nabyć nieruchomość. Nie chcą też wynajmować, gdyż twierdzą, że nie jest to opłacalna inwestycja i wolą oszczędzić pieniądze na wkład własny kredytu. Dlatego wielu decyduje się na kontynuowanie wygodnego bytowania w rodzinnych domach, nie obniżając dotychczasowego poziomu życia.

Co za dużo…
Socjologowie, ale i ekonomiści podkreślają, że pozostanie w domu rodzinnym po ukończeniu szkoły i znalezieniu pracy może być dobrym rozwiązaniem krótkoterminowym, gdyż pozwala na spore oszczędności i odłożenie środków na przykład na wkład własny kredytu.
Jeśli jednak „bamboccioni” nie mają takiego celu i nie myślą o usamodzielnieniu się nawet po kilku latach, może to doprowadzić do wielu problemów, szczególnie dla rodziców. – Ludzie, którzy przegapią właściwy moment startu w dorosłe życie, mogą za to zapłacić wieloma zaburzeniami. Z kolei opiekunowie nie mają szansy zdystansować się do poczynań młodego człowieka i zaczynają wkraczać we wszystkie aspekty jego życia. Zamiast rozpocząć nowy etap we własnym związku, korzystać z przyjemności przypisanych wiekowi dojrzałemu, dbałości o zdrowie i kondycję psychiczną, rodzice osaczają się problemami, w które już nie powinni wnikać – podkreśla Sławomir Wolniak. – W takich relacjach nie ma zwycięzców. Wśród moich pacjentów, którzy uwikłali się w podobne zależności, są zarówno rodzice, jak i ich dzieci. Depresje, rozwody, alkoholizm, niestabilność emocjonalna, nawet samobójstwa – często są wynikiem braku harmonii w domu rodzinnym i bezradności podsycanej przez nadopiekuńczość – dodaje.

Exit mobile version