Halina Kruger-Syrokomska , fot. archiwum prywatne Marianny Syrokomskiej
SCHRON
Halina Krüger przychodzi na świat w Warszawie w 1938 roku. Ma roczek, kiedy zaczyna się bombardowanie miasta. W kamienicę, gdzie mieszka z rodzicami i babcią, uderza pocisk. Halina przeżyje dzięki przypadkowi: nad jej głową tworzy się „schron” ze szczątków kołyski, który ochroni ją przed niebezpieczeństwem. Podczas bombardowania giną biologiczni rodzice Haliny i jej babcia. Dziewczynką przez rok opiekują się wujostwo, potem zostaje adoptowana przez kuzynkę ze strony matki. Córka Haliny, Marianna, dowiedziała się o tym później, szperając w papierach.
– Spytałam ojca, potwierdził – mówi. – Powiedział, że babcia bała się, że jeśli się dowiem, odrzucę ją. Dopiero będąc staruszką, tuż przed śmiercią, powiedziała: „Marianko, ja ci muszę coś wyznać. Bo wiesz…”. Ja na to: „Babciu, ja to już wiem od wielu, wielu lat. To dla mnie żaden problem”. Wcześniej nigdy nie poruszałam tematu dzieciństwa mamy, bo w rodzinie panowało w tej kwestii milczenie.
O adopcji się nie mówiło, ale nie zakłamywano historii. Jak wspomina Marianna, mama wcześnie się dowiedziała, że ta, którą brała za matkę, to tak naprawdę jej ciocia.
– Szybko dowiedziała się też, kim byli jej biologiczni rodzice. Chodziła na ich grób na cmentarzu przy Młynarskiej – dopowiada córka Haliny.
Wrócił z działki, wszedł na osiedle i zobaczył dwóch facetów. To Andrzej Skłodowski i Andrzej Paczkowski. „Cześć, Janusz” – rzucili. W oczach mieli niepewność. On już wtedy wiedział. Wręczyli mu kartkę z niewyraźnym drukiem. To była wiadomość spod K2. Przeczytał. Dzisiaj mówi:
– Na coś takiego nie można się przygotować.
Adopcyjny ojciec Haliny Krüger jest nauczycielem w liceum, matka wykłada na Politechnice Warszawskiej. Razem ze swoimi uczniami i studentami jeżdżą na wycieczki po całej Polsce. Małą Halinę zabierają ze sobą w Tatry. To wtedy prawdopodobnie po raz pierwszy Halina widzi góry.
Bardzo szybko, jeszcze przed maturą, wypuszcza się na górskie szlaki sama. Na początku chodzi po Tatrach turystycznie. Trudno dziś odtworzyć moment, w którym decyduje się na trudniejsze wyzwania, ale wkrótce zacznie nie tylko podróżować w góry z plecakiem jak piechur, ale także spróbuje się po nich wspinać.
Pierwsze wejścia Haliny Krüger – według różnych relacji – można datować na 1955 rok. Halina wyjeżdża w Tatry, kiedy może, spędza tam całe wakacje. Wspina się w coraz trudniejszych ścianach. Wchodzi w środowisko taternickie, nawiązuje kontakt z rówieśnikami, zaczyna budować swoją pozycję. To dlatego już w 1960 roku, w wieku 22 lat, ma na koncie bardzo wymagające – jak na tamte czasy – przejścia (między innymi klasyczną drogę na Zamarłej Turni).
(…)
Halina Krüger szybko staje się jedną z najlepszych. To ona będzie przyjmować do Klubu Wysokogórskiego Warszawa przyszłe gwiazdy alpinizmu, między innymi Annę Okopińską. Halinie nie brakowało ani kondycji, ani hartu ducha.
– Co buduje dobrą alpinistkę? Przede wszystkim charakter, nie siła mięśni – twierdzi córka. – W górach można być silnym jak byk, a nie mieć charakteru, i nic z tego nie wyjdzie. U mamy decydująca była osobowość, upór w dążeniu do celu. Halina nie przepadała za rywalizacją.
– O ile u Wandy czy u Kukuczki konkurencja stanowiła motor ich działań, o tyle u mojej mamy była ona zbędna – dodaje Marianna.
Bez wątpienia jednak Halina dawała się ponieść rywalizacji kobiet z mężczyznami.
– Mama miała ambicje, żeby udowodnić facetom, że kobiety też potrafią – stwierdza zdecydowanie jej córka. – Mówiła, że jeśli zrobi drogę z facetem, nawet pięć razy od niej gorszym, nawet jeżeli to ona będzie prowadziła całą drogę, pokonywała wszystkie trudności, a jego wciągała na linie, to nadal chwała spłynie na faceta. Tak było, szczególnie w tamtych czasach. Dlatego już wkrótce zacznie się rozglądać za godną siebie partnerką.
W Tatrach poznaje inną szybko zdobywającą silną pozycję dziewczynę – Wandę Rutkiewicz. Są do siebie podobne. Obie mają mocne charaktery.
Wanda zdobywa przychylność środowiska aurą długowłosej piękności, Halina – humorem i dystansem. – Potrafiła zakląć jak szewc – przyznaje Janusz Syrokomski.
Obie dobrze znają swoje cele i potrafią je realizować. Przez kilka lat będą jedynym w Polsce kobiecym zespołem robiącym ambitne, trudne przejścia w Tatrach, a wkrótce także w Alpach i górach wyższych. Razem ruszają na wspin alpejski, gdzie w 1976 roku Halina zdobywa szczyt Aiguille du Grépon (3482 m n.p.m.). Obie z Wandą starają się przełamać stereotyp wspinających się kobiet.
Marianna Syrokomska opowiada:
– Po kilku dobrych kobiecych przejściach środowisko uznało, że wspinanie klasyczne kobiet jest możliwe, ale hakowo to już na pewno baby sobie nie poradzą, bo to czysta siła, trzeba dźwigać. W związku z tym mama zrobiła jedno z przejść w Tatrach hakowo, w dobrym czasie. Wtedy maczystowskie środowisko wspinaczy przyznało: no dobrze, zrobiły to, ale przecież już o Alpach, zdobywanych przez kobiety w stylu alpejskim, to nie ma mowy. No więc mama jedzie w Alpy z Wandą i zdobywa szczyty w stylu alpejskim. Dobra – mówią faceci – baby wlazły na Alpy, ale na pewno nie pojadą na siedmiotysięczniki. Wtedy mama jedzie najpierw na Kaukaz, a potem do Pamiru, gdzie zdobywa najwyższe siedmiotysięczniki ZSRR. Było w tym sporo przekory. Kiedy mówiono jej, że coś jest niemożliwe, ona natychmiast to realizowała.
CÓRKA
Wanda całe życie podporządkowała górom. Dla Haliny Krüger ważna była także rodzina. Może tym najbardziej się od siebie różniły. Jaką była matką?
– Inną niż wszystkie. Mamy koleżanek były niezadbane i nieciekawe, a moja robiła fajne rzeczy – mówi Marianna Syrokomska.
To prawda, Halina Syrokomska często wyjeżdżała w góry, ale kiedy tylko była w domu, starała się spędzać z córką jak najwięcej czasu. Marianna wspomina dzieciństwo tak:
– W pierwszych klasach podstawówki miałam system zmianowy: niektóre dzieci chodziły do szkoły rano, inne po południu. Moja mama w redakcji też pracowała popołudniami, więc spędzałyśmy ze sobą ranki, chodziłyśmy po sklepach, załatwiałyśmy różne codzienne sprawy.
Halina jednak, nawet jeśli akurat nie przebywała na górskiej wyprawie, była bardzo zajętą kobietą. Jej córka nigdy nie wiedziała, czy po powrocie ze szkoły zastanie ją w domu. Matka z córką wypracowały więc system znaków.
– Jeśli jej nie było, szłam do babci. Nie było wtedy domofonów, więc żebym niepotrzebnie nie latała po schodach, [mama] odsuwała w oknie kuchennym zasłonkę do połowy. To był dla mnie taki znak: czekam na ciebie, Marianko – pamięta córka Haliny.
– Potem, przez pierwsze lata, najbardziej brakowało mi tej odsuniętej zasłonki – dodaje.
Nie da się ukryć, że mimo tych momentów bliskości córka często tęskniła za matką.
– Pamiętam wyjazd z mamą w Tatry, jeden jedyny, chyba rok przed jej śmiercią. Pojechałyśmy wtedy i w góry, i do Krakowa, chodziłyśmy też trochę po Zakopanem. Na ogół nie spędzałam z mamą wakacji, tylko z dziadkami. Bardzo wtedy tęskniłam, tęsknota to było dojmujące uczucie w moim dzieciństwie – wyznaje Marianna.
(…)
PRAWO
Wbrew wszystkiemu Marianna Syrokomska nigdy nie znienawidziła wspinaczki.
– Na początku bardzo nie lubiłam Wandy, bo musiałam kogoś oskarżyć o to, co się stało, a ona była pierwszą osobą, która mi się nawinęła. To bardzo dziecinne – przyznaje po czasie. – Ale do samych gór nigdy nie miałam pretensji. Uważam, że to, co w górach w czasie wspinania odnajdujemy, to o wiele więcej, niż możemy stracić.
Jednak rozumiała, że dla mamy wspinaczka była jak powietrze.
– Jeśli mojej mamie góry dawały taką przyjemność, to miała do nich prawo. I już. Wydarzenia pod K2 to był splot nieszczęśliwych okoliczności – tłumaczy.
Halina miała kłopoty żołądkowe, była odwodniona. Pokonała bardzo duże przewyższenie, a nie dopisała jej najlepsza forma. Rok wcześniej złamała nogę w Tatrach, przeszła dwie operacje kostki. W dodatku sytuacja w kraju nie napawała jej optymizmem. To musiało się odbić nie tylko na zdrowiu fizycznym, ale także na psychice.
UDAR
Któregoś z ciepłych sierpniowych dni 1982 roku Janusz Syrokomski spotyka przed domem Andrzeja Skłodowskiego i Andrzeja Paczkowskiego. Przekazują mu wiadomość. Małą, pożółkłą już karteczkę do dziś nosi w portfelu. Wyjmuje ją teraz, złożoną na cztery, i pozwala przeczytać. „Islamabad, dnia 19.8.82. W oparciu o otrzymany dzisiaj raport Wandy Rutkiewicz informujemy, że w dniu 30 lipca br. Halina Krüger-Syrokomska zmarła na udar mózgu. Raport Rutkiewicz wyślemy najbliższym kurierem”. Janusz Syrokomski odtworzył przebieg wydarzeń, kiedy dostał do rąk kalendarz zmarłej żony, w którym wszystko notowała. Mąż Haliny nie wini nikogo.
– To był to fatalny zbieg okoliczności – ocenia.
Kiedy wszyscy członkowie wyprawy lecieli do Islamabadu samolotem, ona pojechała w męczącą drogę samochodem, ze sprzętem. Padało, przeziębiła się. Potem użerała się z tragarzami, którzy zaczęli strajkować.
– W noc przed tym, kiedy to się stało – mówi Syrokomski – napisała: „Czuję się niedobrze, mam sraczkę, trzynaście razy wychodziłam z namiotu. Nigdzie nie idę!”. Potem było jeszcze gorzej. Halina wraz z Anką wchodzą z pomocą do obozu I, gdzie zasłabła któraś z dziewczyn. Potem ruszają wyżej, ryzykując chorobą wysokościową. Miałem nagranie wszystkich rozmów z bazą. Lekarka koordynowała akcję ratunkową przez radiotelefon. To było przekomiczne, bo w ostatniej rozmowie Halina żartowała, opowiadała jakieś historie, potem poszły spać. Himalaistka zaśnie i już nie odzyska przytomności.
Szły razem z Anną Okopińską, miały się w zasięgu wzroku. W końcu doszły do obozu, przygotowały się do spędzenia nocy i weszły do namiotu. Halina nie wybudziła się ze snu.
(…)
ŻAL
Ani mąż, ani córka nie żywili do Haliny żalu o to, że miała górskie marzenia. Marianna Syrokomska nie pozostawia miejsca na wątpliwość:
– Nie mam do mamy pretensji, że „zostawiła nas” dla gór.
Mówi, że do dziś w środowisku żywe są rozważania, czy himalaistki powinny się wspinać, kiedy założą rodzinę. Widzi, że mężczyznom więcej wolno. Buntowniczo dodaje:
– Kobieta natomiast, jak już urodzi dziecko, to powinna siedzieć w kuchni. Absolutnie się z tym nie zgadzam!
Sama po urodzeniu pierwszego dziecka wspinała się, choć już tylko w skałkach. Później myślała o zrealizowaniu swojego wielkiego marzenia, czyli wspinaczki w Dolomitach i Alpach, ale po urodzeniu drugiego dziecka na razie odpuściła. Jak mówi:
– Zbyt duże ryzyko, szczególnie że wspinam się z mężem, stanowimy zespół. Dwie osoby naraz to byłoby lekkie przegięcie.
(…)
MIŁOŚĆ
Janusz Syrokomski dokończył ciastko i zbiera się do wyjścia.
– Dla mnie było oczywiste, że jeśli Halina zostanie moją żoną, to razem z tymi swoimi górami – rzuca. – Mówiła mi zresztą, że tak naprawdę wolna czuje się w górach, że ma wtedy wręcz kosmiczne odczucia: ta przestrzeń, inne niebo i inne wszystko. Można to chyba nazwać miłością do gór, w związku z czym mogę powiedzieć, że tę naszą miłość mieliśmy podzieloną.
Fragment książki „Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonały każdy szczyt”
Źródło: Wydawnictwo ZNAK
Facebook
RSS