„Zaciskałam zęby i szłam, a jak nie szłam to się czołgałam, byle do przodu! Po 6 latach wiem, że trudności nie znikają i nie znikną, wszystko zależy od uporu i pokory, aby je pokonywać wciąż na nowo. Na każdym etapie jest walka! Świadomość tego daje mi najwięcej siły”.
Anna Śliwa to utalentowana artystka, z góralską charyzmą. Kobieta niezwykle wytrwała, silna i profesjonalna!
Jak odkryła pani swój talent? Czy już jako młoda dziewczyna malowała pani koleżanki?
Anna Śliwa, Anna Śliwa Make Up: W moim domu od zawsze było mnóstwo przyborów artystycznych za sprawą mojej Ś.P. babci Krysi, która malowała przepiękne obrazy, robiła własnoręcznie broszki czy tkała gobeliny. Z kolei mój ojciec – zapalony modelarz, miłośnik lotnictwa, realizował mnóstwo projektów, które były częścią mojego życia. Mój talent, przekazany mi w genach, szybko z papieru przeniosłam na tapety i lodówkę mojego domu, także każdy mógł podziwiać misterne prace kilkulatki. Pamiętam jak podglądałam mamę, malującą się pełną kolorów paletką cieni do powiek i magicznym pudełeczkiem, który był złożony ze szczoteczki i osobnej tubki na tusz do rzęs. Babcia pokazała mi jak malować usta czerwoną pomadką, której zapach pamiętam do teraz… Już wtedy wiedziałam, że jest to inna forma wyrazu artystycznego jaką pokazała mi rodzina. Fakt, że można malować także ciało, był dla mnie dużym wydarzeniem. Postanowiłam zmierzyć się z tym zadaniem na moich lalkach. Dostałam kilka kredek do ust, brwi i tak zaczęła się moja przygoda, która teraz jest moim zawodem.
Kiedy nastąpił moment przełomowy, w którym postanowiła pani zająć się makijażem profesjonalnie?
Malowanie lalek przerodziło się w malowanie portretów. Zawsze zastanawiałam się dlaczego ludzkie twarze są moim ulubionym tematem. Pamiętam, że potrafiłam spędzić kilka godzin na szlifowaniu realności detali twarzy. Nigdy nie traktowałam tego jako możliwość zarobku czy zawodu. Malowałam dla siebie. Studia wybrałam pod kątem humanistycznym tak, aby szybko znaleźć pracę. Koleżanka z pracy poprosiła mnie, żebym została jej modelką na zaliczenie roku. Studiowała charakteryzację i miała zrobić to w stylu danej epoki. Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, ale wydawało mi się to bardzo ciekawe. To było wręcz mistyczne przeżycie dla mnie. Lustra, pędzle, peruki, strojne suknie, zapach pudru uderzyły mnie prosto w serce. Moment, w którym zostałam pomalowana był momentem przełomowym! Rzuciłam Uniwersytet Warszawski po roku nauki i znalazłam szkołę moich marzeń.
I rozpoczęła pani studia w Warszawskiej Szkole Filmowej na kierunku Charakteryzacja filmowa. Ten wybór spełnił pani oczekiwania?
Tak. Mogłam iść na kurs wizażu, ale wybrałam szkołę, która pokazała mi nie tylko jak malować, ale jak malować, żeby moją pracę zobaczyło tysiące osób! Bycie częścią ekipy filmowej uznałam za strzał w dziesiątkę. Chodziło o poczucie, że biorę udział w naprawdę wielkiej sprawie.
Jak wyglądały pani początki w tej branży?
Zajęcia prowadziła charakteryzatorka z ogromnym doświadczeniem – pani Ewa Symko-Marczewska, która dała mi mnóstwo wiedzy i miłości, ale przede wszystkim pasji. Dzięki pani Ewie ukończyłam szkołę, ponieważ w trakcie nauki straciłam pracę i nie było stać mnie na dalszą naukę. Pani Ewa przyniosła w kopercie 1000 zł, które mogłam oddawać przez pół roku. Nie mogłam nie potraktować tego jako znak, żeby na poważnie zajmować się charakteryzacją. Miałam wtedy 20 lat i kompletnie nie byłam przygotowana emocjonalnie/psychicznie na to, jak ciężką pracę podjęłam. Bardzo długo pracowałam za darmo na planach filmowych czy sesjach zdjęciowych, zdobywając doświadczenie, ale co najważniejsze – dorastając do tego zawodu. Cały czas pracowałam na etat żeby się utrzymać. Pamiętam, że przez rok byłam zatrudniona jednocześnie w trzech miejscach. Dużo w takich momentach pomagał mi sport. W wieku 13 lat poszłam na pierwszy trening łuczniczy. Łucznictwo było u mnie w domu odkąd pamiętam, moi bracia również strzelali. Podziwiałam ich za niesamowite opanowanie kiedy strzelali w dziesiątkę np. z 90 metrów!
Osiągnęłam dużo. Byłam w Reprezentacji Polski, zaliczyłam Mistrzostwa i Puchar Europy. To była harówka. Mordercze treningi, obozy, siłownia, treningi techniczne, zawody… Miałam rozpisany kalendarz na cały rok, ale jednocześnie musiałam chodzić do gimnazjum. Często zawalałam szkołę. To była moja pierwsza pasja, dzięki której nauczyłam się, że sama muszę sobie zapracować na wynik. I to ciężko! Nikogo przecież nie interesuje ile poświęciło się czasu na przykład na to, aby namalować prostą kreskę na czyjejś twarzy – liczy się efekt!
Co było dla pani najtrudniejsze? Czy napotykała pani na przeszkody?
Na początku wszystko było trudne. Miałam wiele pytań i zero pewności, że będę na tym zarabiać. Nikt nic mi nie obiecywał, musiałam radzić sobie sama. Rodzinę i przyjaciół miałam za daleko, aby często się z nimi widywać. Z rodzinnego miasta Żywca do Warszawy jest 370 km. Zaciskałam zęby i szłam, a jak nie szłam to się czołgałam, byle do przodu! Po 6 latach wiem, że trudności nie znikają i nie znikną, wszystko zależy od uporu i pokory, aby je pokonywać wciąż na nowo. Na każdym etapie jest walka! Świadomość tego daje mi najwięcej siły.
Co świadczy o dobrze wykonanym makijażu?
Na którymś z treningów łucznictwa mój trener powiedział mi, że żeby być mistrzem czy wręcz wirtuozem w jakiejkolwiek dziedzinie, należy pracować nad tym 10 000 tysięcy godzin. Praktyka czyni mistrza! To zdanie idzie ze mną w parze już przez kilkanaście lat. Makijaż dla odbiorcy jest zawsze końcowym efektem, który widzi. Dla jednego jest ładny, inny go nie zauważa, trzeci się zainspiruje, czwarty popatrzy z pogardą, itd. Dla mnie wszystkie etapy składają się na dobrze wykonany makijaż. Począwszy od pierwszego kontaktu, poprzez ustalenie wspólnej wizji, uścisk ręki, rozmowę, dotyk, wymianę energii, powstający makijaż, ewentualne zmiany, wzmocnienie relacji, efekt końcowy zadowalający obie strony, pożegnanie, zainteresowanie, itd…
W takiej branży z pewnością wyobraźnia i kreatywność jest najważniejsza. Co jeszcze jest potrzebne, aby być dobrą make-upistką?
Nie trudno zauważyć, że najwięksi malarze tego świata wypracowywali swój własny indywidualny styl. Nawet człowiek, który nie interesuje się sztuką wie jak wygląda styl Picassa. Ja żeby być dobrą make-upistką dużo eksperymentuję z technikami malowania i w tym szaleństwie powoli wyłania się mój własny styl… a może bardziej nawet konkretna energia płynąca z moich prac.
W jaki sposób przygotowuje się pani do pracy?
Wszystko zależy od realizowanego projektu. Klient i fotograf, kontaktując się ze mną, zazwyczaj już wiedzą czego oczekują. Moja w tym rola, aby przekonać ich do mojej wizji, do której faktycznie muszę przygotować „coś”, dzięki czemu mogą zobaczyć obraz, który zrodził się w mojej głowie. Czasami jest to face chart (namalowana twarz modelki z makijażem), czasami wystarczy opowiedzieć o mojej wizji, czasami muszę przygotować szablon z papieru… Ostatnio utkałam perukę i wąsy, zrobiłam łysinę z latexu dla clowna. Możecie sprawdzić efekt na mojej stronie: www.annaslivamakeup.com
Jeśli są to produkcje filmowe, muszę przeczytać scenariusz i wspólnie z reżyserem bądź inną charakteryzatorką, ustalić jak będą wyglądać postacie.
Co najbardziej kocha pani w swojej pracy?
Sam proces tworzenia, czyli etapy powstającej pracy już na człowieku. Na przestrzeni lat wiem, że nie ma większej frajdy niż zrealizowanie własnej wizji.
Czy praca w tej branży wymaga również rozwiniętych umiejętności komunikacyjnych?
Ja bym tutaj pokusiła się wręcz o stwierdzenie, że umiejętności komunikacyjne to za mało! Często muszę być psychologiem, jakkolwiek to zabrzmi. Przecież ja dotykam twarzy i włosów nieznanych mi prywatnie osób. Klienci muszą czuć się dobrze. Musimy dojść do wspólnego rozwiązania. Dla mnie twarz to najbardziej intymna część ludzkiego ciała.
Nad czym pracuje pani obecnie? Jak realizacje wykonuje?
Sesje zdjęciowe i produkcje filmowo-telewizyjne. Właśnie skończyłam pracować nad moją stroną internetową, na którą serdecznie zapraszam: www.annaslivamakeup.com
Jakie cechy są konieczne, aby osiągnąć sukces, zrealizować cele?
Można by wymienić tutaj dużo przymiotników, ale jeśli nie wyznaczy się celu z pośrednimi przystankami, to te cechy nic tutaj nie pomogą. Wyznacz cel i po prostu to zrób!
Bycie artystą podobno nie jest łatwe… W jaki sposób się pani rozwija?
Bycie artystą nie jest łatwe, ale niebycie artystą kiedy jest mu to przeznaczone, jest udręką! Oczywiście możesz się spełniać w innej dziedzinie, pomimo że od dziecka wygrywałaś konkursy malarskie, ale mam na myśli pewien stan umysłu, który masz w sobie… To, z czym czujesz się dobrze jak nikt nie patrzy. Ta intuicja kierowana poczuciem wewnętrznego „Jest OK.” pcha mnie do przodu, dzięki czemu się rozwijam. Od jakiegoś czasu maluję za pomocą airbrush’a, czyli aerografu. To jest kolejny krok do przodu.
Czym się pani inspiruje?
Pochodzę z gór, jestem Góralką. Żywiec – moje miasto jako kultura od dzieciaka bombardowało mnie morzem kolorów, strojnych ozdób, góralskim śpiewem, czy pięknymi strojami. Mam obrazy w głowie silne jak wtedy gdy je widziałam. Zachody słońca nad Jeziorem Żywieckim, wycieczki w góry, kamienie, które widzę przez krystalicznie czystą wodę w rzece… Kultura góralska ukształtowała mnie i na zawsze będzie moją największą inspiracją. Ostatnio przeczytałam biografię Pabla Picassa, polecam! Uwielbiam fotografować naturę, wyzwala to we mnie poczucie pewności siebie w decydowaniu o tym, co osobiście uważam za piękne. Inspirują mnie rozmowy z ludźmi, które są często katalizatorem do działań, a których bym się normalnie nie podjęła. Także muzyka ma ogromny wpływ na mój nastrój, dlatego często dzięki niej widzę nowe kolory.
Jakie jest pani największe zawodowe marzenie?
Zrobić make-up dla Beyoncé. Królowa jest tylko jedna! (śmiech)
Z czego jest pani najbardziej dumna?
Najbardziej jestem dumna z tego, że się nie poddałam.
Czy ma pani również inne pasje, w których się realizuje?
Kocham sport, dużo biegam nad rzeką, kocham tańczyć, a kiedyś śpiewałam w chórze.
Największe szczęście daje mi…
Miłość.
Rozmawiała Agnieszka Słodyczka
Facebook
RSS