Jedna z najbardziej barwnych postaci polskiego show-biznesu, aktorka i autorka bloga. Prywatnie matka dwójki dzieci i „nie żona Włocha”. Na wycieczkę przez smaki i aromaty Toskanii zabrała nas Anna Mucha.
Jesteś hedonistką?
Anna Mucha: Myślę, że jakbym miała decydować, gdzie chcę zostać pochowana, odpowiednim miejscem byłoby Sevres z adnotacją: „Tu leży hedonistka”.
Czy żyjąc na co dzień z Włochem (Marcello Sora – partner Anny – przyp. red) , przejmujesz trochę włoskich zachowań, a twój partner od ciebie uczy się polskiej mentalności?
Jeszcze go nie nauczyłam jeść kapusty czy ogórków kiszonych. A czy ja przejmuję włoskie zachowania? Myślę, że bardziej doceniam wiele uroków włoskiego życia.
Co takiego jest w Toskanii, że napisałaś o niej przewodnik?
Anna Mucha: Jest sporo cudownych miejsc, rzeczy, ludzi, których kocham i do których z przyjemnością wracam. To jest moje miejsce, w którym dolce far niente (słodkie nieróbstwo – przyp. red.) ma pełen wymiar. Pełne smaków, które mogę kosztować i delektować się. Tam naprawdę mogę odpoczywać i relaksować się. Tam też ładuję baterie, żeby później, z większą przyjemnością wrócić do pracy.
Czy tytuł książki „Toskania, że Mucha nie siada” nie jest trochę zaprzeczeniem tego, co zwykle robisz w Toskanii? Ty lubisz tam „przysiąść” i delektować się…
Oczywiście , że jest! Kłóciłam się na ten temat z wydawcą, bo też jestem zdania, że Toskania z wielu względów powoduje, że przysiadam z zachwytu, przysiadam z przejedzenia, przysiadam, bo nic nie robię…
Przewodnik zaczyna się przekornie od słów: „Wcale nie chciałam pisać tej książki”. Kto cię do tego zmusił?
Pisanie to wcale nie jest łatwa praca. Ja bardzo podziwiam i doceniam tych, którzy się decydują na napisanie czegoś swojego. To trochę tak, jak wydanie na świat dziecka. A pół żartem, pół serio – mogę się przyznać, że nic na mnie nie działa tak motywująco, jak wydana już zaliczka (śmiech).
Co oprócz wspomnień przywozisz z Toskanii?
Przede wszystkim jestem objuczona jedzeniem.
Czy będąc w Polsce często gotujesz po włosku?
Tak, bo gotowanie po włosku jest łatwe, szybkie i na szczęście wszystko musi być al dente, w związku z czym, nie wymaga to jakiegoś dużego skupienia. Uwielbiam włoską kuchnię, ale niestety, w polskich warunkach nie wszystko da się odtworzyć. Wtedy przechodzę do przygotowywania deserów. Z nimi nie mam większych problemów!
W książce opisujesz mnóstwo smaków tego regionu, ale nie ma w niej przepisów, dlaczego?
Nie ma w niej przepisów, bo na razie chciałabym czytelnikom zaostrzyć apetyt. To jest dopiero przedsmak, można też powiedzieć – menu. Jeśli się okaże, że formuła przewodnika się podoba, to wówczas usiądę do stołu, pójdę do kuchni, zajrzę do miejsc, w których dotychczas tylko kosztowałam, zgłębię się w techniki gotowania i wtedy się nimi podzielę.
Czy mogłabyś rzucić dla Toskanii aktorstwo, show-biznes? Czy myślałaś kiedyś o przeprowadzce tam na stałe?
To jest bardzo kusząca wizja , moim marzeniem jest posiadanie kiedyś tam domu. Można powiedzieć, że za pieniądze z tej książki mogłabym kupić ten wymarzony dom… Więc jest to argument, który mógłby zachęcić do kupienia książki tych, którzy mnie lubią i chcieliby pomóc zrealizować marzenie, a z drugiej strony tych, których marzeniem jest, żebym stąd wyjechała (śmiech).
Wydaje mi się, że włoski u ciebie również jest temperament. Nie boisz się mówić, o tym co naprawdę myślisz, nie zważając na konsekwencje…
No cóż, taka już jest Mucha, że zawsze coś chlapnie!
Rozmawiał: Łukasz Kędzior
Fot. Marcello Sora