Fot. GoodPictures Franek Mazur
Dzięki pasji do gotowania, uporowi i wierze w sukces, „eat me!” jest dziś liderem w branży produkcji dań gotowych na rynku. Gotowe posiłki, sygnowane marką, którą zabiegani Polacy pokochali to symbol jakości, a także nowego stylu jedzenia. Kto raz sięgnął po danie „eat me”, zawsze wraca po więcej. O tajemnicy sukcesu w niszy branży spożywczej, którą sama wykreowała w Polsce – Anna Chwilczyńska.
Pani Anno, jak zrodził się pomysł na stworzenia marki „Eat me”?
Anna Chwilczyńska, współwłaścicielka „Eat-me”: Przez 16 lat mieszkałam we Francji. Tam zauważyłam mnóstwo takich produktów jakie oferuje nasza marka, czyli dań gotowych.
Do Polski wróciłam początkiem lat 90. Z tej tęsknoty, zachłysnęłam się garmażerią polską, jak m.in. naleśniki, krokiety, pierogi… Ale ile można jeść pierogów, prawda? Pomyślałam wówczas o innych zachodnich daniach gotowych i zastanawiałam się czemu nie miałoby być ich w Polsce? Gdzieś przeczytałam jednak badania rynku spożywczego, z których wynikało, że tego typu produkty absolutnie w Polsce się nie sprawdzą. Wydawało mi się to kompletnie nielogiczne, ponieważ obserwowałam swoich znajomych, którzy tak samo jak ja, deklarowali, że kupowaliby tego typu dania.
Byłam przekonana, że w Polsce jest sporo ludzi, którzy nie mają czasu na robienie sobie obiadków. Wcześniej, zajmowałam się cateringiem w szkołach oraz urządzałam luksusowe przyjęcia. Musiałam jakoś zarabiać, gdyż zostałam sama z trójką dzieci. A że, nie chwaląc się, świetnie gotowałam, wydawał mi się to dobry sposób, aby utrzymać rodzinę. Organizowałam więc biznesowe lunche i kolacje dla znajomych, zdobyłam też parę szkół, którym dowoziłam catering obiadowy. W 2010 roku, na jednym ze spotkań moich znajomych, poznałam Agatę Lubiniecką. Ona z kolei studiowała i pracowała w Wielkiej Brytanii, tam przez wiele lat również żywiła się gotowymi daniami. Od słowa do słowa stwierdziłyśmy, że mój pomysł jest dobry i spróbujemy! Rzuciłyśmy się na głęboką wodę i tak powstało „eat me”.
I później przyszedł czas, aby plan wdrożyć w życie…
Początki były trudne, gdyż wszystko robiłyśmy same. Gotowałyśmy, wymyślałyśmy opakowania, próbowałyśmy czy będą to tacki plastikowe czy inne, były dyskusje nad tym w jaką pójść technologię, itd. Wynajęłyśmy kawałek kuchni w pewnym biurowcu, testowałyśmy dania i pakowałyśmy. Szybko zaczęło nam brakować miejsca, więc wynajęłyśmy z czasem coś większego, przybywało nam też osób do pomocy. Małymi kroczkami, z roku na rok, biznes zaczął się rozwijać i zarabiać.
Z jakimi trudnościami mierzyła się pani na początku?
Na początku same jeździłyśmy z produktami i je sprzedawałyśmy. Bardzo trudno było wytłumaczyć w sklepach paniom sprzedawczyniom, czy kierowniczkom, że taki produkt, który ma 3 tygodnie terminu do spożycia, jest w pełni naturalny, że nie ma konserwantów, chemii, że jest zwyczajnie pyszny i pełnowartościowy! Wszystkich uczyłyśmy co to jest, jak to jest pakowane, jakiej technologii używamy, że to jest tak samo pożywne jak ugotowany obiad w domu. Edukacja, na temat technologii produkcji dań, to początkowo była podstawa. Najpierw naszymi odbiorcami były małe sklepiki, potem sieciówki. Droga do dużych marketów była jeszcze trudniejsza.
Na czym polega specjalna technika pakowania gotowych dań, które produkuje „Eat me”?
Pakujemy w atmosferze ochronnej. Technologia MAP (Modified Atmosphere Packaging) polega na tym, że wysysamy z opakowania powietrze atmosferyczne, w którym znajdują się bakterie, drobnoustroje, itp. Jego miejsce zastępują neutralne gazy szlachetne, jak mieszanka azotu i dwutlenku węgla, które są naturalnym konserwantem zapobiegającym psuciu produktu. Dzięki temu ma on trzytygodniową datę przydatności do spożycia.
Dania „Eat me” są przede wszystkim smaczne i bardzo różnorodne! Czym się pani inspiruje?
Na początku, w ofercie „eat me” miałyśmy cztery dania. Trzeba też uwzględnić fakt, że byłyśmy pionierkami w segmencie dań gotowych premium, gdyż nigdzie nie można było dostać pakowanych gotowych zup. Na początku miałyśmy w ofercie zupę krem z pomidorów oraz barszcz ukraiński, czyli typowe polskie przysmaki. Potem był kurczak z grilla z pesto i makaron z mięsnymi kuleczkami. Stwierdziłyśmy, że kuchnia włoska się sprawdzi, bo wielu naszych znajomych jeździło do Włoch na wakacje. Wszystko okazało się strzałem w dziesiątkę i dobrze się sprzedawało. To był znak, aby iść częściowo w tradycyjną polską kuchnię, a częściowo w kuchnię świata, orientalną.
Jaką kuchnię ceni sobie pani najbardziej, i z której czerpie najwięcej inspiracji?
Uwielbiam kuchnię francuską! Uważam, że Francuzi mają szósty zmysł, jeśli chodzi o sztukę gotowania! W mojej rodzinie, każdy bardzo dobrze gotował, więc można powiedzieć, że mam to w genach. Dziadek zawsze nas uczył, że wszystko trzeba jeść i nie ma wybrzydzania. Dlatego ja lubię wszystko i wszystko jem! (śmiech) Na pewno włoska kuchnia jest również bliska mojemu sercu. Uwielbiam kuchnię wietnamską, tajską… Hinduska kuchnia jest bardzo aromatyczna, niesamowicie pachnąca, ma mocne przyprawy, ich dania smakują bardzo intensywnie! Nie umiem wybrać jednej, gdyż lubię wszystko i jem zależnie od mojego nastroju. Moim marzeniem jest podróżować po świecie i wszystkiego próbować.
Które z produktów pani marki cieszą się największą popularnością?
Kurczak z pesto. Zaraz potem kurczak z grilla z ryżem basmati i bukietem warzyw. Te dania, które opracowałyśmy na początku – cały czas są na topie. W ofercie mamy sporo dań i każde znajduje swoich fanów. Tak jak wcześniej wspomniałam są to i dania tradycyjne – z polskiej kuchni, ale także te inspirowane kuchnią egzotyczną. Mamy żurek, zupę grzybową, ale mamy też zupę tajską z zielonym curry. Tak samo dobrze się sprzedają pulpety drobiowe w sosie śmietanowym, albo mielony z puree i buraczkami, ale też chili con carne, albo bigos staropolski. Dużym uznaniem cieszą się nasze makarony, np. makaron azjatycki z kurczakiem w sosie orzechowym. Klienci uwielbiają nasze gazpacho, albo chłodnik litewski. Także bardzo różnorodnie! Każdy znajdzie coś dla siebie.
Dużą popularnością cieszy się też zupa krem z soczewicy po indyjsku, choć byłam przekonana, że okaże się to klapą. Chciałam jednak spróbować czy się sprawdzi, gdyż zupa jest bardzo aromatyczna, pożywna i jednocześnie przepyszna. Byłam ciekawa czy znajdzie swoich fanów. Znowu okazał się to strzał w dziesiątkę. Widać więc, że upodobania Polaków się zmieniają i są różnorodne, otwarte na wiele smaków. To mnie ogromnie cieszy!
Racja, Polacy zmieniają upodobania, ale też coraz większą wagę przykładają do tego, co jedzą i czy jest to zdrowe! Od dłuższego czasu panuje wszechobecny trend na dbanie o siebie i tzw. zdrowy styl życia”. Jaką rolę ta kwestia odgrywa u pani, przy tworzeniu gotowych dań?
To prawda, obserwujemy cały czas zwiększający się trend na zdrowe odżywianie. Nasze dania wymagają obróbki termicznej, dlatego nie możemy zapakować świeżych sałat, kiełków, nad czym bardzo ubolewam, bo chciałabym mieć takie produkty w ofercie. Jednak za każdym razem kiedy, wraz z zespołem wymyślam dania, naszym priorytetem jest to, by były robione wyłącznie ze zdrowych produktów. I takie tylko zamawiamy. Naszym dostawcą warzyw jest sprawdzone rodzinne gospodarstwo. Bardzo skrupulatnie dobieramy również mięso, odpowiednich dostawców szukaliśmy bardzo długo. Od wielu lat współpracujemy tylko ze sprawdzonymi producentami. Dbamy o to, aby nasze jedzenie było najlepszej jakości.
Co uważa pani za największe grzechy żywieniowe Polaków?
Nieregularność w jedzeniu. We Francji godziny jedzenia są święte! Śniadanie jest między godziną 6 a 7, obiad między 12 a 14… Polacy jedzą natomiast o różnych i nieregularnych porach dnia. Nieraz obserwowałam u kogoś obiad dopiero o 18 lub 20. Kuchnia francuska jest bardzo ciężka i tłusta, jedzą bardzo dużo sosów, serów, które zagryzają białą bagietką… Zdają sobie jednak sprawę z tego, że jest to „cięższa” kuchnia, więc pilnują regularności, dodatkowo wszystko zakrapiają kieliszkiem wina. Francuzi są bardzo szczupli i dobrze wyglądają, prowadzą zdrowy tryb życia. I w tym tkwi sukces! W jedzeniu o stałych godzinach. Bo można jeść wszystko, ale z głową.
A co jest pani ulubionym daniem w oferty „eat me”?
Bardzo lubię właśnie indyjską zupkę z soczewicy albo nasz barszcz ukraiński. W naszej ofercie istotna jest też sezonowość. Co pół roku wprowadzamy nowości na sezon wiosna-lato i jesień-zima. Przykładowo w lecie wycofujemy zupę grzybową, a wprowadzamy ją na zimę. Wiosną i latem naszym hitem jest chłodnik litewski, który bardzo lubię. Z moich ulubionych drugich dań, na które czekam z utęsknieniem, są kofty z jarmużem, młodą kapustą i młodymi ziemniaczkami. Bardzo lubię nasze pierwsze klasyki, czyli np. makaron z kurczakiem z pesto. Albo dania jednogarnkowe – z kuchni indyjskiej jak butter chicken z ryżem basmati.
Pasję do gotowania przekuła pani w dobrze prosperujący biznes. Jak pani sądzi, w czym tkwi sekret pani sukcesu?
Sukces tkwi właśnie w pasji. Jeżeli jest pasja, to pracę wykonuje się z przyjemnością i sercem. Jeżeli dodatkowo robi się coś świetnie i wierzy się w swój produkt, a ja daniami „eat-me” karmię przecież całą rodzinę, to sukces jest murowany! Jeśli więc miałabym dać komuś dobrą radę, to polecam ryzykować. Kto nie ryzykuje ten się nie przekona. A w szczególności kobiety! Kobiety, ryzykujcie i próbujcie! Mój sukces oczywiście nie byłby możliwy bez ludzi, którzy ze mną współpracują. Bez nich firma nie mogłaby istnieć, więc odpowiedni zespół ludzi jest ogromnie ważny.
W jaki sposób marka będzie się rozwijała? Co ma pani w planach?
Co sezon wymyślamy nowe dania i jest to długa procedura. Zanim produkt wejdzie na rynek, musimy najpierw zrobić próby, sprawdzić czy przetrwa w naszej technologii, są próby przechowalnicze. Jeśli produkt zda egzamin, wówczas oddajemy go do laboratorium na badania. Weryfikujemy czy danie po 3 tygodniach przechowywania nadaje się do jedzenia i czy jest zdrowe. Ta „machineria” jest bardzo pracochłonna. Nie wspominając później o procedurze marketingowej, doborze odpowiedniej grafiki, itp. Zanim więc jeden produkt wprowadzimy na rynek mija sporo czasu, co najmniej kilka miesięcy. Wszystko po to, aby klienci dostali smaczne, pełnowartościowe, bezpieczne danie.
Co mam w planach? Dalsze wymyślanie nowych dań, które będziemy wprowadzać sezonowo, bo na tym polega nasz rozwój. Mamy różne pomysły na wszelkiego rodzaju „linie”, ale nie chciałabym tego zdradzać, aby nie zapeszyć. Nieustannie dbamy o rozwój, gdyż konkurencja nam rośnie. Półki z daniami gotowymi się powiększają, widać więc trend i zapotrzebowanie. Mimo konkurencji, rozwijamy się z roku na rok i dobrze prosperujemy. Mamy stałą klientelę i zdobywamy nową.
Pani talent kulinarny mogą również podziwiać widzowie serialu „Przepis na życie” i „Na noże”, bo to właśnie pani stoi za wykwintnymi daniami, które oglądamy na ekranach!
Znajomy, który był producentem serialu „Na noże” zadzwonił do mnie, ponieważ potrzebowali wykwalifikowanego kucharza, bardzo utalentowanego. Stwierdził, że będę idealną osobą do takiej roli. Pracowałam jako konsultant i wykonawca dań na planie. To był taki moment, że ponownie rzuciłam się na głęboką wodę. Nie miałam przecież pojęcia o tym jak robi się seriale! Pierwszy sezon był więc dla mnie bardzo ciężki. Tak naprawdę, musiałam nauczyć się dodatkowego fachu. Nie jest to takie proste jak się wydaje. Produkt końcowy, który widzi się na ekranie wygląda przepięknie, a jest to ciężka praca. I tak samo było na planie „Przepisu na życie”.
Pewnego razu, mieliśmy zrealizować scenę z omletami. Zrobiłam piękny, puszysty omlet, ale jak to na planie bywa, ciągle są nowe ujęcia, powtórki, itd. Zanim więc scena została nakręcona, mój omlet zwyczajnie opadł, nie był już taki świeży, więc również nie wyglądał perfekcyjnie. Musiałam więc kilka razy robić coraz to nowe omlety (śmiech). Nauczyłam się z czasem pewnych „trików kuchennych”, bardzo przydatnych na planie.
Gotowanie na planie wygląda inaczej niż w realnym życiu, gdyż dań nie je się od razu po przyrządzeniu, a efekt wizualny jest na ekranie najważniejszy. Pamiętam, kiedy w jednej scenie Piotr Adamczyk miał zjeść sakiewkę naleśnika, nadziewaną owocami. Aby danie utrzymało się wizualnie i nie zmokło przez owoce, postanowiłam wypchać go watą. Efekt był bardzo dobry! Nie zdążyłam jednak uprzedzić Piotra, który po nakręceniu sceny bardzo zgłodniał i postanowił tego naleśnika zjeść! (śmiech) Czasami więc zdarzały się śmieszne wpadki.
Świetnie pracowało mi się na planie! Była to niezwykła przygoda, poznałam fajnych ludzi! Seriale kulinarne to bardzo fajny pomysł, gdyż okazuje się, że Polacy lubią je oglądać. Poniekąd edukowaliśmy też widzów, bo przykładowo mogli nauczyć się jak kroi się awokado i jak łatwo wyjąć z niego pestkę, albo jak obiera się mango i w jaki sposób się je serwuje.
A jaki jest pani „przepis na życie”?
Najważniejsze są moje dzieci i partner. Mój przepis jest prosty: pasja do życia! Kocham życie, kocham ludzi. Moim marzeniem jest podróżować po świecie, znajdować różne inspiracje kuchenne, i to w każdym zakątku świata. Chciałabym, aby tak właśnie wyglądała moja przyszłość.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka