Kobieta wielozadaniowa, szczera, pracowita, a do tego wieczna optymistka! Sytuacja życiowa zmusiła ją do założenia własnej firmy. Jej historia pokazuje, że czasami warto ryzykować, szczególnie jeśli mamy pasję i chęć do działania. O sukcesie, kobiecym biznesie i walce o lepsze jutro, rozmawiamy z właścicielką firmy Ocean Trade sp. z o.o. – Magdaleną Kasprzyk.
Skąd pomysł na firmę Ocean Trade? Od czego się zaczęło?
Magdalena Kasprzyk, Prezes Zarządu Ocean Trade Sp. z o.o.: Wszystko zaczęło się od tego, że spadłam z konia i złamałam kręgosłup (sic!). Pracowałam wówczas w korporacji. Z zawodu jestem tłumaczem przysięgłym. Po wypadku musiałam zastanowić się co dalej. Koleżanka namówiła mnie na wspólne założenie biznesu. Nigdy wcześniej nie widziałam się w roli przedsiębiorcy, pracodawcy. Wspólna działalność nam nie wyszła. Moja wiedza dotycząca aspektów prawnych i finansowych prowadzenia firmy w Polsce była wówczas nikła. Zostałam z całkiem ładnym pakietem długów, za to z dużo większą wiedzą. Nie miałam czasu na rozpacz, musiałam szybko działać! Wytypowałam sobie listę kosmetyków, które sprowadzałam na swój użytek zza granicy. Często wcześniej dziwiłam się, dlaczego niektóre wspaniałe produkty nie są u nas dostępne. Postanowiłam nie czekać na innych, tylko sama je sprowadzić do kraju. Nie miałam już zasadniczo niczego, czyli również nic do stracenia, więc czemu nie spróbować? Uważam, że im mniej się ma, tym łatwiej podejmuje się takie ryzyko (śmiech).
Kiedy nastąpił moment przełomowy?
Skontaktowałam się z producentami. Wiele razy usłyszałam „nie”, tak też i było w przypadku marki Batiste. Producent nie chciał powierzać marki osobie bez doświadczenia. Jednak żadna z dużych firm nie chciała się „bawić” w ten biznes, nie wierząc, że w naszym kraju sprawdzą się suche szampony. Znajomi z branży „włosowej” odradzali mi pomysł, argumentując, że jest to produkt kupowany przede wszystkim przez domy pogrzebowe! Ja jednak widziałam potencjał Batiste i bardzo mocno wierzyłam, że jest to produkt, którym może ułatwić życie i ratować się nim w wielu sytuacjach. Miesiącami przekonywałam producenta, aż zostałam zaproszona na spotkanie by przedstawić swoją koncepcję marketingową. I tak zostałam dystrybutorem produktów marki Batiste na Polskę.
Jak wyglądały początki pani działalności?
Początki były dość skromne. Zaczęłam od sklepu internetowego i reklamy w social media. Pierwsza agencja PR-owa, z którą podjęłam współpracę, że tak to ujmę eufemistycznie, za bardzo nie pomogła. Nie miałam pieniędzy na reklamę telewizyjną, prasę, radio. Postawiłam na tzw. eventy. Tłumaczyłam ludziom co to Batiste, jak działa, pokazywałam jak go używać i jakie przynosi efekty. Był to początek roku 2013.
Z jakimi reakcjami spotykała się pani, prezentując produkt?
Odbiorcy zazwyczaj nie mieli pojęcia co to jest, opakowanie przypominało im dezodorant… Nie wszyscy reagowali z entuzjazmem. Nasza praca wówczas polegała głównie na tym, żeby przekonać ludzi, że wcale nie zniechęcamy do pielęgnacji, wręcz przeciwnie. Możemy przecież myć włosy codziennie, ale tak jak używamy produktów do stylizacji, tak Batiste odświeży nam grzywkę lub doda objętości włosom. To po prostu produkt, który pozwala nam dobrze się czuć w różnych okolicznościach – gdy nie mamy dostępu do wody, zaśpimy lub zwyczajnie brakuje nam czasu. Całość moich początkowych działań polegała właśnie na wyjaśnianiu podstaw. Po rozmowach, podczas eventów, wymyślałam hasła marketingowe, tworzyłam kontent strony internetowej. Starałam się przede wszystkim dotrzeć do płci pięknej. Kobiety mają więcej problemów na głowie, no i zazwyczaj dłuższe włosy (śmiech).
W jaki sposób wybierała pani okazje i różne wydarzenia, aby zareklamować suchy szampon Batiste?
Skupiałam się na miejscach, gdzie można spotkać kobiety, które są mniej zabiegane, a bardziej otwarte na nowe doświadczenia – imprezy sportowe, kino, teatr, plaża, targi, itp. Nasze stoisko z lustrem i fotelem, przyciąga wzrok i cieszy się powodzeniem. Uważam, że spotkania na żywo to jedyna w swoim rodzaju okazja, żeby się przekonać na własne oczy, że suchy szampon Batiste może niezwykle ułatwić życie. Wersje kolorystyczne naszych szamponów nie tylko odświeżają włosy, ale też potrafią lekko zamaskować odrosty. Na takich działaniach zbudowaliśmy markę i nadal to kontynuujemy. Mamy coraz więcej klientów i jesteśmy w tej chwili liderem na rynku.
Batiste to nie tylko suchy szampon. Pani firma ma również w ofercie inne produkty tego brandu.
Tak. Jako drugi kraj na świecie (po Wielkiej Brytanii) wprowadziliśmy linię innowacyjnych produktów do stylizacji włosów. Przyznam, że zakochałam się w nich. Są bardzo nietypowe, wszystkie w formie aerozolu, służą do szybkiej stylizacji, a przy tym mają działanie pielęgnujące. Na przykład produkt termo ochronny jest również nabłyszczaczem, który w dodatku nie obciąża zupełnie włosów, dzięki czemu można go stosować również u nasady, a daje niesamowity efekt.
Czy linię do stylizacji reklamujecie tak samo jak suchy szampon?
Produkty do stylizacji pokazujemy podczas wydarzeń modowych. Między innymi, byliśmy kreatorem fryzur podczas tegorocznego Fashion Week Poland. Wszystkie fryzury modelek podczas pokazów zostały wykonane przy użyciu produktów Batiste Stylist. Sprawdziły się znakomicie! Udowodniliśmy jak bardzo wszechstronne i szybkie w użyciu są nasze kosmetyki, niezależnie od tego, czy chcemy wygładzić włosy, nabłyszczyć, zwiększyć objętość, czy plastyczność, co świetnie sprawdza się przy upięciach i warkoczach. No i nasz ulubiony lakier do włosów, który utrwala bez sklejania, włosy po nim można spokojnie rozczesać. Batiste Stylist to tylko 6 kosmetyków, ale można je wykorzystać do najbardziej wymyślnych kreacji na głowie. A to wszystko w mgnieniu oka. Podczas pokazów mody nie ma przecież czasu na zmianę fryzury. Batiste również poprawia kondycję włosów. Produkty tego brandu w składzie mają keratynę, olejek inca ichni oraz witaminę E. Co najlepsze – są dostępne w każdym Rossmannie.
Czy praca zawsze daje pani satysfakcję? Zdarzały się wątpliwości?
Myślę, że każdy kto prowadzi firmę ma chwile zarówno euforii, jak i zwątpienia. Żyję pracą i mam to szczęście, że bardzo mi się podoba moje zajęcie, cieszę się z tego co robię i widzę rezultaty. Spotykam się z wieloma ciekawymi ludźmi. A przy tym mogę coś tworzyć, zamieniać moje pomysły w coś realnego. Nie zawsze jest kolorowo, czasami kilka godzin muszę spędzić nad wypełnianiem nudnych tabelek (śmiech). Firma to również terminy, liczby, zarządzanie, itp. Myślę jednak, że każde zajęcie ma swoje cienie i blaski.
A kiedy pojawiają się te gorsze momenty? Jak znajduje pani siły do działania, aby poziom motywacji nie spadał?
Kiedy jesteś w łodzi, którą porywa nurt rzeki, to po prostu musisz wiosłować. To, że bywa trudno nie znaczy, że mam się poddawać. Mam zobowiązania, płacę podatki, zatrudniam ludzi, za których jestem odpowiedzialna. Nie chciałabym ich zawieść. Czasem trzeba zacisnąć zęby i coś zacząć od nowa, zmienić podejście, strategię, poszukać innych rozwiązań.
Czy może nazwać się pani kobietą sukcesu? Co to dla pani oznacza?
Na różnych etapach inaczej definiujemy „sukces”. Pierwszym moim sukcesem było to, że producent mi zaufał i powierzył swoją markę. Później, każde wejście do sieci drogerii, każdy sprzedany produkt i zadowolona osoba – to były moje mikro sukcesy. Sukces finansowy był wtedy, kiedy w końcu spłaciliśmy długi. Mam dystans do słowa „sukces”. Wiem, że nic nie jest na zawsze. Jutro może się okazać, że pojawiła się konkurencja z ogromnym budżetem marketingowym, z szerszą gamą produktów… I wtedy będę musiała walczyć z jeszcze większym zaangażowaniem. Dla mnie sukcesem jest to, że mam satysfakcję z tego co robię, mogę płacić ludziom godne pensje a marka jest numerem jeden w swoim segmencie produktów. Myślę, że dopiero po 20 latach istnienia firmy będziemy mogli mówić o i ocenić ten prawdziwy sukces. Na razie nie patrzę na to co robię, w tych kategoriach.
Czy wysokie wymagania wobec siebie i firmy są konieczne, by osiągać sukces?
Jestem osobą, która stawia bardzo wysokie wymagania przede wszystkim sobie. Pracuję po kilkanaście godzin dziennie. Ale staram się też się nie biczować (śmiech). Jeśli nie zdążę czegoś zrobić z różnych powodów: bo coś wypadło, bo boli mnie głowa, bo mam niemoc twórczą, to widocznie tak miało być! Po prostu następnego dnia będę miała więcej pracy. A czasem, chociaż rzadko, problemy same się rozwiązują (śmiech). Choć bywają takie chwile jak w tym żarcie – taka jestem zajęta bieganiem z taczkami, że nie mam ich kiedy załadować (śmiech).
No właśnie, nie zapominajmy też, że człowiek musi jeszcze odpocząć. Znajduje pani czas na relaks?
Można powiedzieć, że pracuję na dwa etaty. Pierwszy, kiedy pracuję z ludźmi, są telefony, spotkania, decyzje, itp. A później przychodzi godzina 17:00 i mogę sobie spokojnie wtedy… popracować (śmiech), pomyśleć nad koncepcją firmy, strategią, nowymi pomysłami. Przed snem czytam np. Pratchetta – uwielbiam jego poczucie humoru i grę słów. Po wypadku, niektóre moje aktywności musiały ulec zmianie, nie mogę np. jeździć na nartach, ale żegluję. Chociaż teraz zasięg już jest prawie wszędzie, więc nawet w wolnych chwilach ścigają mnie maile i telefony. Jeśli ma się firmę, to jest się w niej cały czas, zawsze gdzieś tam z tyłu głowy człowiek myśli o różnych rzeczach. Siedzę przy sterze, patrzę na wodę i jednocześnie obmyślam nowy plan. Funkcjonuję wielozadaniowo.
Cieszę się, że pani o tym wspomniała. Multitasking to charakterystyczna domena kobiet! Często przez mężczyzn określana jako wada, gdyż uważają, że lepiej się skupić na jednej rzeczy, ale porządnie…
Ale kobiety skupiają się na wszystkich rzeczach porządnie (śmiech)! Kobiety potrafią ogarnąć wiele rzeczy jednocześnie oraz pamiętać o tematach zostawionych na później. Mężczyzna jak się w coś zagłębi, to często pozostałe drobiazgi wyrzuca z pamięci. A ktoś przecież pamiętać musi. I jakoś zawsze trafia na kobietę.
Jak pani sądzi, dlaczego tak jest? Skąd w nas kobietach taka szczególna cecha?
Nie wiem czy to jest uwarunkowane genetycznie, czy kulturowo… Na pewno więcej się od nas wymaga, np. zorganizowania codziennego. Prosty przykład – pakowanie na wyjazd (śmiech). Jeśli mężczyzna sam się spakuje, to już bohater. A kobieta w tym czasie ogarnie dzieci, prowiant, apteczkę, środki higieniczne i całą resztę. Ja mam na przykład otwartych jakieś pięćdziesiąt okienek na komputerze, wszystkie potrzebne, bo w tak zwanym międzyczasie trzeba coś sprawdzić i załatwić. Kiedy obserwuję panów przy pracy, to tych okienek mają otwartych może ze trzy (śmiech). Ta umiejętność żonglowania wieloma sprawami jest cechą kobiecą. Nie chcę tego wartościować, nie wiem co jest lepsze, a co gorsze. To są po prostu kontrasty w podejściu do działania. A ja nie wtrącam się w czyjś styl pracy. Grunt, żeby każdy zrobił swoje, nie żądając ode mnie, żebym za niego coś pamiętała.
Statystycznie jednak więcej firm zakładanych jest przez mężczyzn. Kobiety nie wierzą w swoje możliwości?
Kobiety mają więcej wątpliwości. Mężczyźni są bardziej pewni siebie, myśląc sobie: „Kto, jak nie ja?”. Ja firmę założyłam w sumie przez wypadek i przypadek. Jej prowadzenie było dla mnie abstrakcją, byłam przekonana, że się do tego nie nadaję. Patrząc na koleżankę, która jest przedsiębiorcą od wielu lat, nie mogłam wyjść z podziwu jak ona to robi. Zatrudnia ludzi, ponosi za nich odpowiedzialność, ma milion spraw na głowie! Gdyby ktoś mi powiedział, że będę mieć własny biznes, rozwinę go i osiągnę jakiś tam sukces, w życiu bym mu nie uwierzyła (śmiech). Jednak zostałam rzucona na głęboką wodę. Pomogło mi wsparcie rodziny, partnera i znajomych. Po drodze popełniłam wiele błędów.
Uważam jednak, że prowadzenie własnej działalności nie jest dla każdego. Na pewno są ludzie, którzy w życiu nie chcieliby znaleźć się na moim miejscu. Ja sama czasami chciałabym się znaleźć gdzie indziej (śmiech). Mój przykład pokazuje, że czasem nie potrafimy się docenić, nie próbując, nigdy nie będziemy wiedzieć do czego jesteśmy zdolni. U nas nic nie przyszło łatwo, zysk firmy po półtora roku wyniósł ok. 600 zł. To była długa walka i naprawdę bardzo ciężka praca. Może jeszcze cięższa wciąż przede mną, nigdy nie wiadomo.
Jak zatem zmotywowałaby pani kobiety, które chcą sięgać po zawodowy sukces na własny rachunek, ale mają wątpliwości?
Sukces to nie tylko własna firma. Ale jeśli ktoś rozważa własny biznes, to uważam, że najpierw powinien porozmawiać z osobą, która prowadzi własną działalność i ma w tym wieloletnie doświadczenie, niekoniecznie nawet w tej samej branży. Jest multum rzeczy, o których jako pracownicy po prostu nie wiemy. Znajome, które się wahały wysłałam najpierw do dobrego księgowego. Druga rada, to po prostu podjąć ryzyko, jeżeli jest się do czegoś przekonanym, coś nam w duszy gra, to warto próbować! Nie przeżyjemy raz jeszcze życia, dlatego warto jest przemyśleć, ile z argumentów przeciwko, jest tylko w naszej głowie. Ważne jest też to, aby zmienić podejście z „chciałabym” na „chcę!”
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Michał Mutor
Facebook
RSS