Nie byłoby jej książek gdyby nie fascynująca historia rodziny, w której miała okazję dorastać Narmin Bezmen. Sama historia przekazywana z pokolenia na pokolenie to jednak nie wszystko. Potrzebne było również specjalne dochodzenie, pozwalające odnaleźć wiele istotnych szczegółów. To dzięki niemu powstało „Imprium miłości”
– Dla wielu ludzi ich historia rodzinna wydaje się – przynajmniej do pewnego momentu – mało interesująca. Ale u Ciebie chyba było inaczej?
– Odkąd pamiętam ta historia była obecna w moim życiu. Moja mama nauczyła mnie czytać, gdy miałam zaledwie 2 lata i właśnie wtedy zaczęła opowiadać mi o moich przodkach. Zresztą podobnie było z moją babcią. To one dwie zaraziły mnie fascynacją rodzinną sagą. Jednak wyjątkowym dla mnie bohaterem był Kurt Seyit Eminow, dziadek od strony mamy. Gdy poznałam jego historię, zaczęłam, jak to dziecko, i dopytywać „Mamo! Babciu! Dlaczego nikt do tej pory nie opowiadał o moim dziadku? Przecież on ma taką historię!”.
– No właśnie.
– Tak naprawdę jednak Kurt Seyit nie jest jedynym moim przodkiem z tak bogatą historią. Równie interesującą postacią był mój dziadek od strony taty, Ali Nihat. Obaj uczestniczyli w walkach podczas pierwszej wojny światowej. Ali Nihat wylądował potem jako więzień na Syberii. Innym ciekawym mężczyzną w mojej rodzinie był prapradziadek mojego ojca, który został sprzedany sułtanowi Ottomanowi. Z kolei prababcia od strony mojej mamy musiała uciekać z Silistri do Istambułu w 1892 roku, o czym zresztą opowiedziałam w innej mojej powieści „The Immigrants of Mengene”…
– Faktycznie, imponujący katalog historyczny.
– Pomyśl teraz, jak wiele różnych kultur, tęsknot, namiętności i miłości oraz wiele innych emocji oraz stanów noszę w genach. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem być może ostatnim pomostem między przeszłością a przyszłością, uznałam, że to jest rodzaj zobowiązania i powinnam zacząć słuchać mojej babci.
– Jak to konkretnie wyglądało?
– To były bardzo emocjonujące dwa lata. Każdego dnia siadałyśmy z babcią. Ja słuchałam, ona opowiadała. I tak przez pięć-sześć godzin. Poza notatkami z tego, co ona mówiła wprost, starałam się także zaobserwować jej stany emocjonalne. To jak wzdychała z tęsknoty, jak łzy kapały prosto na jej policzki, to jak czasem wyła z wściekłości – to wszystko stanowiło ważny element jej opowieści. Nie chciałam nic przeoczyć, niczego ominąć. Jej głos, jej ciało, nawet to, gdy nagle przerywała i zapadała kompletna cisza – miało dla mnie ogromne znaczenie.
– A potem? Po tych dwóch latach? Co się stało z tą historią?
– Potem zaczęłam potwornie dużo czytać. Zachowywałam się jakbym zaczęła studia. Wertowałam mapy, książki, fotografie, przyglądałam się wszystkim archiwalnym świstkom. To pozwoliło mi poszerzyć wiedzę o tamtej epoce, ale także osadzić opowieść babci w określonym kontekście. Tak czy siak choć słuchanie babci było najbardziej emocjonalnym momentem w tej pracy, czułam, że nie mogę przestać poszukiwać i zadawać pytań. Brnęłam w tę historię bez żadnych gwarancji, że otworzą się przede mną wrota pełnej wiedzy. Odniosłam nawet w pewnym momencie wrażenie, że uczestniczę w jakiejś nierealnej misji – przecież większość świadków już nie żyła.
– Gdzie w tym wszystkim odnalazłaś Kurta Seyita?
– Poskładałam go bardzo precyzyjnie ze skrawków. W pewnym momencie znałam go od każdej strony. Podpatrywałam jak się upijał, jak zakochiwał… Kwestią czasu było, gdy wraz z nim poznam Szurę, jego wielką miłość. Zaczęłam i o niej intensywnie myśleć, spędzać z nią czas, wreszcie uczyniłam ją bohaterką książek. Nie byłam jednak od razu zadowolona. Choć powoli i z pieczołowitością kształtowałam charakter mojej bohaterki, wciąż zadawałam sobie wiele pytań. Na przykład, czy wystarczająco dużo wiem, by o niej pisać.
– I jak sobie z tym poradziłaś?
– Zaczęłam poszukiwać kolejnych źródeł. Pomogło mi przeznaczenie. Bo właśnie wtedy spotkałam Jacka Delona, który przedstawił mnie swoim rosyjskim przyjaciołom. Wśród nich znalazła się pewna czarująca starsza pani, baronowa Valentine Clodt von Jurgenzburg, która – jak się okazało – była starszą siostrą mojej bohaterki. Wyobraź sobie, że odnalazłam ją po 67 latach od momentu, gdy Szura opuściła Istambuł.
– Niesamowite!
– Nie miałam już wtedy wyjścia. Musiałam pisać. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że to co zmyśliłam – dotyczące wyglądu czy charakteru Szury – potwierdziło się w rzeczywistości. Okazało się więc, że poniekąd ta bohaterka żyła we mnie. Moja ukochana Tinocka tak mi zaufała, że otwarła przede mną nie tylko swoje serce i pamięć, ale także udostępniła listy rodzinne, zdjęcia i inne pamiątki. Niestety wkrótce potem umarła. Jeszcze przed śmiercią zdążyła jednak powiedzieć: „Teraz musisz opisać i moje życie. Było ono nie mniej fascynujące niż życie Szury”. Gdy to usłyszałam, zdałam sobie sprawę, że o Szurę zazdrosnych było więcej kobiet niż tylko moja prababcia.
– Ile w sumie trwało to dochodzenie do książki?
– Osiem lat. Osiem ciężkich lat. Czasem we łzach, czasem w radości, czasem w potwornym bólu.
– Przepraszam, jeśli zabrzmi to naiwnie, ale zastanawiam się, czy jako malarce łatwiej Ci było przeżywać te wszystkie stany?
– Jako artystka zwracam uwagę przede wszystkim na szczegóły. Bardzo bacznie przyglądam się zawsze ludziom i życiu w ogóle. Jeśli nawiązujesz więc do malarstwa, to muszę przyznać, że pisanie trochę nim jest. To jak wypełnianie obrazu kolorami. Ale nie tylko to. By powstała dobra książka w moim przypadku muszę uwierzyć w bohaterów. Uwierzyć i ich zrozumieć, bo nie pokochać czy znienawidzić – to już zadanie czytelników. Ja muszę bohaterów poznać do spodu. Bez psychologii postaci ostaje się tylko nagi szkielet, nic innego.
– Ciekaw jednak jestem, czy trzymasz się ściśle wyznaczonego planu powieści?
– Nawet gdy mam do czynienia ze światem zmyślonym, muszę pilnować jego logiki. To że piszesz fikcję, nie zwalnia cię od żadnej odpowiedzialności. Zresztą pisząc książkę z gatunku non-fiction, też dokonujesz pewnych dekompozycji. Wszystko się miesza. Oczywiście, gdy piszę coś z zakresu beletrystyki, staram się, by czas, w którym rozgrywa się akcja książki czy szczegóły kulturowe były solidnie udokumentowane. Ale to jedna sprawa. A druga – to Twoje pytanie. I tu muszę przyznać, że bohaterowie często stają się partnerami w moim pisaniu. A konkretnie: partnerami w zbrodni. Szepczą mi swoje potrzeby, życzenia, a ja je odbieram całkiem poważnie, choć to przecież moja wyobraźnia. Tak więc mimo, że na początku usiłuję bardzo precyzyjnie zaplanować moją podróż z książką, często bohaterowie odlatują na własnych skrzydłach. A ja wraz z nimi.
– A, skoro już o nich wspominasz, zaprzyjaźniasz się ze swoimi bohaterami?
– Oczywiście! Wszyscy moi bohaterowie stają się częścią mojego życia – bez względu na to czy są to moi przodkowie czy osoby kompletnie zmyślone. Są oni wszyscy z krwi i kości i żyją dla mnie oraz we mnie. Jesteśmy wielką rodziną i dojrzewamy razem z powieści na powieść. Na przykład z moim pradziadkiem Kurtem Seyitem tak bardzo się zżyłam, że sądzę, iż nie ma osoby, która byłaby kiedykolwiek bliżej niego i rozumiałaby go lepiej niż ja. Poważnie ci mówię. Wynika to z tego, że nie piszę tylko po to, by coś powiedzieć, ale też po to, by zrozumieć tych wszystkich ludzi. Stawiam się w ich miejscu, odbywam podróże w czasie, podsuwam odpowiedzi, jakich oni by udzielili. Dotyczy to zarówno pozytywnych bohaterów, jak i czarnych charakterów.
– W zasadzie powinienem Cię o to dawno spytać: czy pisanie o sprawach rodzinnych wyzwala jakieś szczególne, wyjątkowe emocje?
– Na pewno musisz sobie zdawać sprawę ze szczególnej odpowiedzialności, która na tobie ciąży. Sama rozwiązałam to na samym początku. Uznałam, że to co piszę musi być albo książką dla dzieciaków, wiesz – taką opowieścią, którą czyta się przed zaśnięciem – albo powieścią opartą na prawdziwym życiu. Jak wiesz, wybrałam to drugie. Z moją rodziną wiąże się tyle wartościowych historii – o godności, miłości, bogactwie i jego utarcie, nadziei i jej utarcie – że należy pokazać je z powagą i w pełni, bez uwznioślania czy umniejszania czegokolwiek i kogokolwiek.
– Podobno gdy po raz pierwszy spotkałaś Kivanca Tatlituga – aktora z serialu opartego na Twojej prozie – on był pod takim wrażeniem postaci Twojego pradziadka, że poprosił Cię, byś mu wszystko opowiedziała.
– To było wspaniałe. Spotkałam go, gdy akurat kręcona była scena szpitalna. Kiedy podszedł do mnie w charakteryzacji, dostrzegłam w nim Kurta Seyita, mojego ukochanego dziadka. Rozpłakałam się. Myślę, że Kivanc jest wspaniałym aktorem, dlatego chciał wszystko wiedzieć. Oczywiście nie było na to czasu. Na szczęście i bez tego wykonał wspaniałą pracę na planie.
– Ciekaw jestem, o czym piszą do Ciebie czytelnicy?
– O wszystkim. Zawsze miałam i wciąż mam silną z nimi więź. Staram się zawsze osobiście odpowiadać na każdy list. Obecnie rosną nowe pokolenia czytelników a zwłaszcza czytelniczek. Jest już ich całkiem sporo. Przekazują sobie wydaną po raz pierwszy w 1992 roku historię Kurta Seyita i Szury – matka córce, babcia wnuczce. Zdarza się także, że ich dzieci otrzymują imiona moich bohaterów. Wiesz, jakie to wzruszające?
Źródło: Wydawnictwo MARGINESY
Facebook
RSS