– Moja mama na takiego znajomego, który jest wytatuowany od stóp do głów i strasznie śmiesznie się ubiera – opowiada w klasie Ośmiolatka. -Że też mu się chce tak wygłupiać. Nudzi mu się i z kasą nie ma co robić – dopowiada Dorosły
– Powinien się zastanowić nad sobą, znormalnieć trochę i nie kompromitować siebie na każdym kroku – formatuje Krytyczny Rodzic.
Ileż to razy słyszałem. Ileż razy czułem się inny ale czułem też, że z tej inności nie mogę zrezygnować. Jest częścią mnie. Ileż to razy nie traktowano mnie poważnie. Błazen w śpiochach z napisem „Pornostar”. Nie potrafiłem tego nazwać. Uwierało ale było jakoś ważne. Wtedy jeszcze nie wiadziałem, jak.
Wszystko zmieniło się, a raczej właśnie nie zmieniło, gdy GO poznałem. Nie, nie piłem z nim wódki. Znam tylko jego zdjęcia i filmy. Ale to wystarczy, bym przestał czuć się sam. DAVID LACHAPELLE. Od tego momentu tych naznaczonych duchem inności jest przynajmniej dwóch: On i Ja.
Zaczęło się od dwóch piet: tej z Michaelem Jaksonem jako Jezusem i tej z Courney Love jako Matką Boską. Poraziło mnie wszystko. I kultura masowa jako współczesna religia, i społeczny lincz jako ukrzyżowanie, i luksus w szaleństwie. Ale to przyszło później. Pierwsze spotkanie z pietami wstrząsnęło mną na poziomie pierwotnym. W tym szaleństwie luksusu i blichtru dostrzegłem samotność i tragiczność. To przyszło jako pierwsze. LaChapelle wziął najbardziej chyba klasyczne przedstawienie Matki Boskiej, trzymającą w ramionach Jezusa, zdjętego z krzyża. W ten schemat wstawił osoby, którym daleko do moralnej i religijnej świętości. Jezusem jest upadły gwiazdor popkultury, który lata świetności ma już za sobą ale który – tak przynajmniej kreowały go media – sam jest emocjonalnym dzieckiem, potężnym i tragicznym jednocześnie. Kochany przez wszystkich i jakby niekochany przez nikogo. W innym zdjęciu jako Matka Boska, archetyp idealnej matki przedstawiana jest kobieta, która – znowu w medialnym wizerunku – znana jest z uzależnienia od wszystkich możliwych narkotyków i środków psychotropowych, której sąd wielokrotnie chciał odebrać prawa rodzicielskiej do własnej córki; kobiety, która publicznie przyznała się do zażywania narkotyków mimo że wiedziała, że jest w ciąży. To wyznanie sprawiło, że już po narodzinach małej Frances, sąd odebrał ją rodzicom i małą przez kilka miesięcy zajmowała się siostra Love. LaChapelle w roli Matki Boskiej umieścił więc kobietę, która może być raczej wzorem antymatki. Jakby zadawał pytanie, czy to, że społecznie nie spełniła się jako matka, wyklucza jej tragiczność? Czy nie umiejąc być społecznie matką, nie cierpi? Matka Boska straciła Jezusa nie z własnej winy. Courney Love też straciła dziecko, trochę na własne życzenie. Tak to definiuje świat i tabloidy. Ale czy my na pewno mamy prawo sądzić, że wiemy, co czuje i jak cierpi ten, którego zachowanie potępiamy?
LaChapelle pokazał mi, że to, co czuję, jest tak samo ważne, jak to, co czują ci, którzy gładko wpisują się w normalność. Tragiczność Matki Boskiej w „Piety” Michała Anioła jest tak samo ważna, jak tragiczność Courney, która traci Frances. Moja znajoma zwykła mawiać, że „każda tragedia jest największa na świecie”. To nie konkurs audiotele, kto bardziej rozpacza i kto do tej rozpaczy ma większe prawo. Szaleć do granic rozpaczy mają prawo zarówno ci, których cierpienie wpisane jest w normalność, jak i ci, którzy żyją w duchu inności: ci, którzy żyją poza schematem; geje, tranwestyci, narkomani, prostytutki. Rozpacz każdego człowieka jest największa i ta alogiczność wyraża istotę świata, w którym żyjemy.
Zobaczyłem w tych zdjęciach własną samotność i wyobcowanie. Ponieważ byłem, jestem i będę inny, wydawało mi się, że moje dramaty są gorsze, bo to tego świra z wytatuowanym Hello Kitty na ręcę, a nie poważne problemy poważnych ludzi. Jego zdjęcia UWAŻNIŁY mnie i moje emocje.
LaChapelle pokazuje, że świętym może być upadła gwiazda rockowa, którą media prezentowały zazwyczaj w chwili upadku. On – przywołując zasadę swego mistrza i mentora, Andy Warhola „Do whatever you want. Just make sure everybody looks good” – pokazuje Courtney piękną i smutną. Narusza w ten sposób piętyzm, zarezerwowany dla największych postaci religijnych. Obdarza szacunkiem i antencją tych, na których nikt w ten sposób nie patrzy. Jezus jest symbolem największej męki i cierpienia. Tym Jezusem u LaChapella jest Michael Jackson, ikona popkultury, wielokrotnie oskarżana medialnie; wielbiona i wykluczana, osądzana i skazywana bez wyroku. Tu strzałki biegną w dwie strony: samotność Jaksona w świecie luksusu i luksus, który kreuje zwykłego człowieka na świętego.
LaChapelle wprowadził mnie na scenę świata; pokazał, że każdy jest tak samo ważny i każda historia jest historią najważniejszą. A tym z duchem inności, jest trochę bardziej pod górę. Dzięki, David.
Facebook
RSS