Mam takie powiedzenie, że często jeden udany związek kosztuje sto nieudanych. Ale, dla tego jednego, naprawdę warto próbować. Oczywiście, nie zawsze i wszędzie, ale totalne zamknięcie i czekanie, aż ktoś zapuka w moje drzwi, jest skazane na niepowodzenie. O miłości życia rozmawiamy z psychologiem Piotrem Mosakiem
Niektórzy mówią: „To była miłość mojego życia”, a ich kolejne związki nie mają takiej temperatury uczuć, jak ten jeden jedyny. Czy w psychologii istnieje takie zjawisko?
Piotr Mosak, psycholog, specjalista terapii związków z Centrum Psychoterapii Psycholog.pl: Jeśli ktoś tak mówi, to wykazuje pewną niedojrzałość emocjonalną. Nadaje wartość wydarzeniom z przeszłości. Najczęściej dotyczy to młodości, czyli takiego momentu naszego rozwoju, kiedy nie bardzo odróżnialiśmy górę od dołu. Gloryfikujemy tę młodość i przypisane jej szaleństwo, burze emocjonalne. W tym czasie przeżywamy wszystko wyjątkowo mocno.
Na czym polega wspomniana przez pana niedojrzałość?
Na tym, że nadajemy młodości i związkowi, który wtedy przeżywaliśmy, wyjątkową wartość. Skazujemy w ten sposób samych siebie i kolejnych partnerów na niezadowolenie. Stawiamy tamtą miłość, uczucie, namiętność na piedestale. Coś, co właściwie dziś, w naszym obecnym życiu, tak naprawdę nie ma racji bytu. Niedojrzałe osoby chciałyby tym dalej żyć. A tak naprawdę pierwsza miłość, czy też „miłość życia” są często przereklamowane.
W jakim sensie?
Kolejne związki, miłości, są bardziej dojrzałe i szczęśliwsze. Partnerzy wiedzą już, czego pragną i oczekują w relacji, nie popełniają lub starają się nie popełniać tych samych błędów, pogłębiają umiejętności funkcjonowania razem, lepiej się w nich nawzajem rozwijają. Nasze doświadczenia w tym zakresie sprawiają, że kolejne związki są lepsze, a w tym najlepszym zostajemy na długie lata.
Mówiąc o młodości ma pan na myśli okres nastoletni?
Najnowsze badania pokazują, że rozwój płatów czołowych mózgu odpowiedzialnych za rozumienie przyczyn może trwać nawet do 25. roku życia. Wiele osób dopiero w tym wieku zaczyna rozumieć, co się tak naprawdę z nimi dzieje.
Niespełniony związek wydaje się być tym lepszym. Znamy historie, które miały miejsce po sukcesie „Naszej klasy”. On odnajduje miłość z podstawówki i rzuca rodzinę, ona rozwodzi się dla chłopaka ze studiów…
Zapominają, że byli zakochani w tej siedemnastolatce, a nie trzydziestosiedmioletniej kobiecie, którą spotykają po latach. A przecież często, nie tylko wyglądamy inaczej, ale jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Inaczej myślimy, mamy inne priorytety. Pod wpływem sentymentu wracamy do tamtej młodej dziewczyny czy chłopaka, a dostajemy czterdziestolatków.
Jak się wyleczyć z takiej fascynacji? Zwłaszcza, jeśli ktoś nas pociąga, tak, jak żadna inna osoba? Kobiety często mówią: „Byłam z Krzyśkiem, Andrzejem, ale z nikim nie było tak namiętnie, jak z Pawłem. Nasze genotypy muszą idealnie do siebie pasować”.
Aspekt seksualny bardzo często wychodzi na pierwsze miejsce w trakcie poszukiwań partnera i wiele osób tak ma. Podświadomie patrzymy na przyszłych kandydatów czy kandydatki „rozpłodowo”. Nie da się ukryć, że mamy w sobie pewną część pierwotną, rządzoną przez biologię. Takie związki, oparte przede wszystkim na silnym erotycznym przyciąganiu, często rozpadają się w momencie, kiedy zostanie spełniona ich rola, czyli spłodzenie dzieci. Jeśli nie idzie za tym pewne podobieństwo wartości, porozumienie, to po prostu, po pewnym czasie, nie ma co robić. Układ oparty na łóżku w pewnym momencie się wyczerpuje, często, kiedy na przykład zaczynamy się starzeć albo kiedy namiętność, z natury bardziej krótkotrwała niż dojrzała miłość, przemija.
Sposób doboru partnera zależy więc od kwestii indywidualnych? Jedne kobiety wybierają mężczyzn bardziej pod wpływem feromonów, a inne na podstawie listy cech, które im pasują?
Tak, ale zależy to też od tego, jaką mamy hierarchię wartości, co jest dla nas w życiu ważne. Z tego, co widzę w moim gabinecie, najdłużej trwają związki, w których partnerzy mają jakiś rodzaj podobieństwa: wartości, charakterów, zainteresowań, środowiska, w którym się obracają, wykonywanej pracy i tak dalej. Musimy mieć o czym rozmawiać. Gdzieś na głębszym poziomie są różnice. Jeśli różnią nas pewne szczegóły, jesteśmy siebie ciekawi. I jeśli do tego dołożymy atrakcyjność fizyczną i seksualność, to już w ogóle jest super. Przy czym, mam tu myśli więź erotyczną zbudowaną na akceptacji drugiej osoby, taką, jaka ona jest. Wtedy nie przeszkadza nam starzenie się ciała. W „lubieniu się” fizycznym, lubimy całokształt partnera. Skupiamy się na szczegółach: kształcie nosa, kolorze oczu, linii talii, czyli rzeczach, które zmieniają się bardzo powoli lub są cały czas takie same. Kiedy partner podoba się nam w taki sposób, dojrzewamy razem z jego zmianą fizyczną. Mimo upływu lat, on lub ona, są dla nas nadal atrakcyjni.
Jedne osoby są bardziej kochliwe od innych. Podoba im się co trzecia osoba i są gotowe stworzyć z nią związek, a są też tacy, którym bardzo trudno się zakochać. Czy to też wynika z różnic indywidualnych czy z jakiejś naszej blokady?
Różnice indywidualne – osobowości, temperamentu, otwartości na innych – mają tu znaczenie, ale ważne są też nasze doświadczenia, przekonania, religia. Są ludzie, którym „pomaga” się zakochać temperament, otwartość, ciekawość, pozytywne nastawienie do ludzi, chęć nowych doświadczeń i zmian. Takie osoby są w stanie zafascynować się każdą, w miarę ciekawą i atrakcyjną dla nich, osobą. Już widzą błysk w oku i są gotowe na flirt. Często ich związki są burzliwe i szybko się rozpadają. A te drugie osoby boją się inwestycji emocjonalnych, nie chcą stracić, przegrać, znów być zranionym i pozwalają na to, by ich życiem kierowały bardziej lub mniej świadome lęki. Mam takie powiedzenie, że często jeden udany związek kosztuje sto nieudanych. Ale dla tego jednego naprawdę warto próbować. Oczywiście, nie zawsze i wszędzie, ale totalne zamknięcie i czekanie, aż ktoś zapuka w moje drzwi, jest skazane nie niepowodzenie.
Jak się wyleczyć z idealizowanej miłości do kogoś, ogromnej namiętności albo porównywania każdego poznawanego mężczyzny lub kobiety do tamtego/tamtej?
Najpierw trzeba podjąć decyzję o zamknięciu przeszłości. Nie ma jej i tego mężczyzny też już nie ma. Często ta fascynacja przeszłością polega na tym, że zamykamy się na teraźniejszość. Chodzi o to, żeby się na nią otworzyć. Postawić sobie pytanie: Co dzisiaj mnie kręci? Co dziś może być dla mnie dobre? Jeśli nie zmienimy myślenia, nie wrócimy z przeszłości do teraźniejszości, to choćby ktoś nam miodem smarował, to nie będzie nam smakowało. Bo „tamto” było najlepsze, fantastyczne. Takim myśleniem strzelamy sobie w kolano. To, co dzisiaj, też może być fantastyczne. Zapewne inne, ale równie wartościowe, głębokie, a nawet bardziej niż tamto, bo całym ciałem i umysłem, a z większą samoświadomością możemy przeżywać nową relację.
Czy osoba zawieszona w przeszłości powinna pójść do psychologa?
Często ona nie czuje, że ma jakikolwiek problem. Miała kiedyś wspaniałą miłość, teraz życie jest byle jakie, ale cóż, było, minęło. Taka osoba powinna się zastanowić, czy ma problem z otwarciem się na ludzi, z budowaniem szczęśliwej relacji. U psychologa nie pracujemy tylko nad problemami z przeszłości, ale nad poprawą jakości naszego życia. Tu i teraz.
Co dzieje się z osobami, które zamykają się na teraźniejszość?
Mogą uciekać w pracę, albo w nałogi, choć nie jest to oczywiście reguła. Takie zachowania może powodować silna trauma po rozpadzie związku, porównywalna u niektórych nawet do śmierci bliskiej osoby. Trudno oceniać tak samo każdy przypadek, to są bardzo indywidualne sprawy. Niektórzy szybko są w stanie się pozbierać, a inni są zranieni emocjonalnie na długie lata. Jeśli ktoś bardzo mocno przeżywa utratę ważnej dla niego osoby, po nieszczęśliwej miłości, nie może znaleźć następnej, czuje, że to wpływa na jego życie, może próbować ratować się terapią.
Rozmawiała: Joanna Jałowiec
Facebook
RSS