Tych czasów nie pamiętają nawet najstarsi górale, a wiadomo, że ci pamięć mają szczególną. Nie pamiętają ich również Mazurzy, którzy pamięć mają też niczego sobie.
W małej wsi Lipy mieszkał gospodarz Maciej, porządny człowiek, pracowity bardziej niż pszczoła, uczciwy, ludzie go lubili. Był zdunem, stawiał piece. Miał jednak przypadłość taką, że okropnie się jąkał. Nikt z niego się nie śmiał, bo przecież taka wada (i każda inna) nie jest powodem do śmiechu. Ale z Maciejem ciężko było się dogadać. Bo miał w głowie całe zdanie, piękną myśl, i już zaczynał mówić… Niestety, Maciejowi język kołaciał, a gardło przepuszczało tylko kilka sylab, w dodatku tych samych.
Ludzie rozumieli Macieja, nie musiał kończyć swoich myśli, poza tym dużo mówił rękami. Pewnej wiosny Maciej zakochał się w dziewczynie z sąsiedniej wsi. Dostał skrzydeł, wodził wokół maślanym wzrokiem, nie patrzył pod nogi, więc ciągle wpadał w kałuże i rowy, potykał się o byle co.
I bardzo chciał Maciej wyrazić swoje uczucie, a było ono głębokie, jak najgłębsze z mazurskich jezior. Chciał Maciej powiedzieć, że zakochał się w tych oczach, których kolor ładniejszy niż mazurskie niebo w sierpniu; że miłuje ten uśmiech i głosik, jak u sikorki bogatki rozkoszny. No nie mógł. Stał przed dziewczyną i dukał. Ona biedna spuściła oczy i uciekła. Bardzo chciała te słowa usłyszeć, a tu klops – Maciej zatrzymał się na drugiej sylabie i ani wte ani wewtę. Serce mu biło, oczy wypełniły się łzami. Usiadł pod starym drzewem i rzewnie zapłakał. Po czym zamilkł zupełnie.
Cierpiał okrutnie.
Minął miesiąc, minął drugi.
I którejś nocy przyśnił się Maciejowi Ktoś (bo nie umiał w żaden sposób go nazwać). We śnie spotkał go w lesie – Ktoś przechadzał się między drzewami, czasem przysiadł na kamieniu, pogłaskał stary pień, wygładził mech, który zdeptały przebiegające sarny.
Pod starym drzewem zauważył siedzącego na trawie człowieka, trzymał głowę w dłoniach i płakał.
– Co tu robisz, dobry człowieku? – zapytał Ktoś.
– Płaczę – odpowiedział Maciej (bo był to Maciej), zdziwiony, że nie jąka się.
– Masz powód?
– Chciałbym powiedzieć dziewczynie, którą kocham o tym, co do niej czuję. Ale nie mogę, bo się jąkam; jak się odezwę, to nic, język jak kołek i wszystko zostaje w gardle.
– Jeżeli ona też cię kocha, to nie ma to dla niej znaczenia. Pomogę ci.
– Jak?
– Mam swoje sposoby.
– A ty kto jesteś, panie?
– Duch Tego Lasu.
– I tak się przechadzasz?
– A co? Nie wolno mi? Idź i zrób coś dla mnie.
– Co tylko zechcesz.
– W tym drzewie jest dziupla, bardzo mi się spodobała, chciałbym tam zamieszkać, zrób mi tam dom.
– Ale jak?
– Już ty coś wymyślisz.
– Panie, ja stawiam piece, zdunem jestem.
– No i co? Jak zbudujesz piec, będzie i piec. Masz talent w rękach. Musisz to wykorzystać.
Maciej obudził się w środku nocy, bardzo przejęty snem, który był bardzo realistyczny. Poszedł do drewutni, wyjął spory pniak, usiał przed nim i zaczął rzeźbić. Rzeźbił tak przez dziesięć nocy, dziesięć dni. W końcu w kawałku drewna ukazał się Duch Tego Lasu, dokładnie taki, jakiego Maciej widział we śnie – siedział na kamieniu, podpierał brodę ręką, był zamyślony. Ucieszył się Maciej.
Z samego rana poszedł do lasu, stanął pod drzewem i wygarnął z dziupli liście, usunął też gniazdo dzięciołów. Ptaki wyleciały z dziupli, a na koniec – tego Maciej był pewien, jak niczego innego – powiedziały mu: „Nie martw się stary, coś innego sobie znajdziemy, skoro ma tu zamieszkać Duch Tego Lasu, to jasna sprawa – ma pierwszeństwo”.
Rzeźba pasowała idealnie.
„No, Duchu Tego Lasu, będzie ci tu dobrze”, pomyślał Maciej i wyszedł z lasu (oczywiście w myślach wcale się nie jąkał). Idąc do domu spotkał dziewczynę, którą kochał od wielu, wielu miesięcy. Maciej przystanął, dziewczyna spuściła oczy. I nagle gardło Macieja się otworzyło; czuł, że przepływa przez nie wiatr, cała rzeka, powietrze.
– Kocham cię – powiedział, a słowa te zabrzmiały jak weselne dzwony. Dziewczyna zemdlała, bo tak ją ta melodia słów Macieja urzekła.
Dwa tygodnie później odbyło się weselisko, jakiego nie pamiętają najstarsi Mazurzy, nie mówiąc o góralach. Przybyli ludzie z najdalszych zakątków – rozniosło się, że pewien jąkała przestał się jąkać. Pytali Macieja co się stało, a Maciej nic, milczał, uśmiechał się tylko. Zapraszał gości do tańca, częstował okowitą. Jednak nic nie mówił. Ludzie byli ciekawi, jak brzmi jego głos, w końcu nigdy nie słyszeli go w pełni. Maciej uległ w końcu prośbom i przemówił. Głos jego był, jak muzyka – symfonia pięknie dobranych dźwięków.
– Powiem wam tyle, że pomógł mi ktoś bardzo, bardzo ważny. Spotkałem go w lesie. Obiecałem mu, że zrobię dla niego domek w dziupli, bo bardzo chciał w niej zamieszkać.
– I co? I co? – pytali ludzie.
– Idźcie sami zobaczcie.
– A co powiedział ten ktoś?
– Bardzo mądrą rzecz. Nieważne jakie masz wady – czy się jąkasz, czy brakuje ci czegoś, co inni mają, na przykład jesteś nieśmiały; czy masz krzywe zęby, albo nie masz ich wcale. To nieważne. Ktoś cię takim stworzył nie bez powodu, masz być wyjątkowy. I wiecie co? Każdy z was jest wyjątkowy, każdemu coś dolega, prawda? O, stary Jan kuleje od urodzenia; o, córka Bartłomieja ma krótszą nogę. Czy czujecie, żebyście byli kochani mniej? Zawsze jest ktoś, dla kogo będziecie najważniejsi.
– A kto to? Kto? – dopytywali ludzie.
– Wy sami – odrzekł Maciej.
Kapliczka z rzeźbą Ducha Tego Lasu postarzała się, ale nie rozsypała. Dopóki Maciej żył, dbał o nią. Potem opiekowały się nią jego dzieci, wnuki, prawnuki…. Stoi do dziś. Możecie tam pójść i zobaczyć. To takie miejsce, gdzie dobre myśli przychodzą od razu, gdzie człowieka pocieszają drzewa, ptaki, a nawet leśne chrząszcze.
Legendy Warmii i Mazur poznajemy dzięki Pałacowi Mortęgi Hotel&SPA, który tworzy te opowieści dla swoich młodszych Gości, aby urozmaicić pobyt w zabytkowym Pałacu.
Facebook
RSS