Jeśli ktoś założy się z Wami, że nie dacie rady zobaczyć całego Los Angeles w jeden dzień, wcale nie jesteście na przegranej pozycji. Jest bowiem miejsce, z którego wszystkie rozświetlone tętnice metropolii widać jak na dłoni…
Po mieszanych wrażeniach ze spaceru po Hollywood pewne było już, że nie zdążymy zwiedzić całego Miasta Aniołów. Został jeden wieczór, a kolejnego ranka musieliśmy mieć siłę, by wyruszyć w trasę historyczną Route 66. Szczęśliwie jest punkt, zresztą wcale nie daleko od naszej części miasta, z którego wzrokiem objąć można lwią część obszaru metropolitarnego, w tym gminy ościenne do L.A.
To słynne Obserwatorium Griffitha, będące zresztą atrakcją samo w sobie. Otwarty w 1935 roku budynek był w chwili inauguracji zaledwie trzecim planetarium w USA, a jego architektura jak zachwycała wówczas, tak zachwyca i dziś. Zwłaszcza w połączeniu z niemal bajecznym wkomponowaniem w zbocze Mount Hollywood.
Mówimy o niezwykłym miejscu z jeszcze jednego powodu. Obserwatoria rzadko budowane były bowiem jako miejsca publiczne, miały służyć przede wszystkim obserwacjom naukowym. Jednak właściciel malowniczych terenów, Griffith J. Griffith, miał inną wizję: życzył sobie udostępnienia tego miejsca każdemu, kto będzie chciał skorzystać z jego możliwości. Mówimy tak o potencjale badawczym, ekspozycjach naukowych, jak i tarasach widokowych.
Od otwarcia do dziś obserwatorium jest więc darmowe i przyciąga ogromne tłumy. Przez żaden inny teleskop na świecie nie spoglądało tyle osób, co właśnie tutaj. Wiedząc o darmowym statusie tej atrakcji zostawiliśmy ją więc na wieczór, myśląc – jakże naiwnie – że wszyscy przyjeżdżają za dnia. Jakież było nasze zdziwienie, gdy już kilka kilometrów przed Griffith Observatory parkingi były pełne, a rzeka aut jadących na sam szczyt, pod główne wejście, nie miała końca.
Ostatecznie dojechać na miejsce udało nam się dosłownie 10 minut przed zamknięciem. Nie było więc mowy o wejściu do środka, pozostało nacieszyć się ostatnimi minutami otwarcia głównych tarasów widokowych. I tu, na tym tarasie, trzeba się na moment zatrzymać. Widok miasta żyjącego nocą może bowiem zaprzeć dech. Los Angeles jest przecież płaskie, a geometryczna sieć ulic i alei pozwala śledzić światła ulic i aut niemal po horyzont. Skala, ale i dynamika tego z pozoru spokojnego krajobrazu… to coś, czego zdjęcia nie oddadzą. A gdy główny taras został zamknięty, zawsze można nacieszyć oczy na bocznym, otwartym całą dobę.
Może i 10 minut przed zamknięciem, ale warto było. I wyjechać na wschód możemy z czystym sumieniem, że kawał miasta zobaczyliśmy. Może z góry, może nocą, ale Los Angeles zaliczone!
Facebook
RSS