Czym dla wielu Niemców stało się Auschwitz, tym dla wielu Amerykanów jest nowe muzeum w Montgomery, Alabama. Tu nie tylko można się czegoś dowiedzieć, ale też trzeba zmierzyć się z historią przodków. Na tyle bolesną, że wielu długo nie postawi tu swojej nogi.
Gdy w podręcznikach czytamy o wojnie secesyjnej, zwykle przerabiamy ten temat pobieżnie. Wiemy, że jednym z celów i głównych osiągnięć było zakończenie niewolnictwa i choć formalnie miliony czarnoskórych mieszkańców uwolniono z okowów, to w praktyce ich koszmar trwał dużo dłużej niż uczą podręczniki. Nie tylko te nasze, ale i niektóre amerykańskie.
Do dziś wielu Amerykanów nie ma świadomości, co przeżywali ich wyzwoleni współobywatele, którzy cierpieli z powodu prześladowań jeszcze prawie sto lat po zakończeniu wojny. W niektórych hrabstwach południa każde wyjście z domu oznaczało niepokój o bezpieczny powrót.
Wejście w drogę białemu na chodniku, nieustąpienie miejsca, wyrażenie się w złym tonie, każdy przejaw sprzeciwu – mogły zakończyć się tragicznie. Zresztą przyczyny bywały losowe, ponieważ notorycznie zrzucano na czarnych winę za przestępstwa i nie było mowy o uczciwym procesie, a często procesie w ogóle – wyroki wydawał tłum.
Henry Smith, zlinczowany 1 lutego 1893 | Jeden z najgłośniejszych linczów, udokumentowany fotograficznie, odbył się w Paryżu, stan Teksas. 17-letniego Henryego oskarżono o zabicie białej dziewczyny. Dowiedział się o tym i próbował uciec, ale został pojmany. Obezwładnionego i katowanego chłopaka przewieziono na platformie paradnej przez miasto, a następnie został wystawiony na publiczną egzekucję w polu. Ok. 10 tysięcy ludzi oglądało, jak był torturowany przez godzinę. Następnie spalono go żywcem. Po ugaszeniu wielu chętnych ustawiło się po kawałki zwłok na pamiątkę. Policja była obecna, nie interweniowała.
Ten koszmar, przez który kilka milionów Afroamerykanów ruszyło za lepszym życiem na północ, kosztował życie tysięcy ludzi. Dopiero w tym roku ich pamięć jest oficjalnie uhonorowana w Montgomery, Alabama. To miejsce nieprzypadkowe – dawna stolica dążącej do utrzymania niewolnictwa Konfederacji. Oficjalna nazwa nowego muzeum to Narodowy Pomnik dla Pamięci i Sprawiedliwości. Niestety błyskawicznie utarła się też nazwa potoczna: Pomnik Linczów.
Dla wszystkich chcących dobrze zrozumieć najnowszą historię USA to miejsce obowiązkowe do odwiedzenia podczas wizyty na południu kraju. Twórcom udało się udokumentować ponad 4,4 tys. linczów dokonanych na czarnoskórych Amerykanach, o ponad 800 więcej niż znano w chwili rozpoczęcia prac w 2010.
Rufus Lesseur, zlinczowany 16 sierpnia 1904 | Grupa mężczyzn pochwyciła 24-letniego Rufusa i godzinami przetrzymywała go w szopie. Mężczyzna był oskarżony o przestępstwo seksualne na białej kobiecie – bardzo częste wówczas oskarżenie. Nie miał szansy na proces, został rozstrzelany niedługo później. Miejscowość liczyła 300 osób, ale organom ścigania nie udało się ustalić nikogo, kto mógł być za to odpowiedzialny. Szopa, przy której zabito Rufusa, stoi do dziś.
Ponieważ miejsce nazwano pomnikiem, a nie muzeum, terror przeżywany przez miliony Afroamerykanów jest ujęty bardzo symbolicznie. Najbardziej dosadnym i bolesnym elementem jest zawieszenie pod dachem 800 bloków o wysokości człowieka (1,8 metra każdy). Jeden przy drugim wiszą jak na szubienicach – najczęstszym narzędziu dokonywania samosądów. Ich liczba odzwierciedla 800 hrabstw, w których udokumentowano takie zdarzenia, a nazwiska zamordowanych są wyryte w każdym z bloków.
Obok pawilonu stoi drugie 800 bloków z cortenowej stali. Po co? To wyzwanie dla wspomnianych hrabstw. Każde z nich zostało zaproszone, by odebrać „swój” i postawić go w miejscu godnym ofiar. Zadanie może i wydaje się łatwe do realizacji, ale chętnych wielu nie ma. Na południu USA wciąż wielu ludzi nie chce uznać grzechów segregacji i prześladowania. Pomnik ma pomóc ten koszmar przepracować.
Elizabeth Lawrence, zlinczowana 5 lipca 1933 | Elizabeth wracała pieszo do domu, gdy grupka białych dzieci szkolnych zaczęła rzucać w nią kamieniami. Kobieta nakrzyczała na dzieci i poszła do domu. Tego samego wieczora wściekły tłum wdarł się do jej domu. Dom spłonął do ziemi, kobieta została zamordowana za to, że ośmieliła się podnieść głos na białe dzieci. Jej syn domagał się ukarania morderców, za co był prześladowany i musiał uciec na odległą północ.
Trzeba bowiem pamiętać, że nawet tam, gdzie zabijano jedną osobę, udział brało po kilkudziesięciu, czasami kilkuset napastników. Bywało i tak, że rodziny urządzały piknik pod wiszącymi zwłokami, zabierano kawałki ubrań lub skóry ofiary jako amulety czy pamiątki. Są udokumentowane przypadki cateringu podczas takich wydarzeń czy drukowania pocztówek upamiętniających lincze, a największe samosądy odwiedzały tysiące ludzi. Winni? Nawet wtedy, gdy we wsi mieszkała garstka, prawie nigdy nie było świadków. Zmowa milczenia to problem znany również nam w Polsce, a w USA jest nie mniej świeży. Ostatnie samosądy na czarnych sięgają 1950 roku!
Zdjęcia: Equal Justice Initiative